22. Nie wiem co brałem, ale chyba mam zwidy

Szliśmy już drugi dzień. Jak zwykle w milczeniu. Od kiedy wyznałem Adriannie przy ognisku, że nawet toleruję jej towarzystwo coś się między nami zmieniło. Tylko jeszcze nie wiem co. W każdym razie blondynka rzucała mi ukradkowe spojrzenia, jakby się nad czymś zastanawiała. Czasem tak bardzo zatapiała się we własnych myślach, że wpadała na drzewa lub upadała w śnieg, po potknięciu o własne nogi. Co pięć minut musiałem odciągać elfkę do tyłu, by nie przywaliła po raz wtóry , już i tak posiniaczonym czołem, o korę lub przytrzymywać za łokieć,  zapobiegając kolejnej kąpieli w śniegu. Naprawdę, jak można być taką ciapą?  W sumie przez ostatnie dwa dni moim jedynym zajęciem było właśnie pilnowanie jej.

Cicho odetchnąłem z ulgą gdy w końcu zaczął zapadać zmierzch i mogliśmy wreszcie usiąść oraz odpocząć. Oczywiście po zebraniu drewna, rozpaleniu ogniska, oczyszczeniu ziemi ze śniegu oraz zjedzeniu posiłku, który często wcześniej trzeba było upolować, ponieważ zostało nam już tylko kilka sucharków. Bez słów zabraliśmy się do roboty, we wcześniej ustalonym rytmie: ona magią osuszała jakiś fragment ziemi, a potem drewno, które zbierałem w okolicy. W następnej kolejności oddalałem się w poszukiwaniu zwierzyny, a gdy wracałem płomyki trzaskały, popieląc gałęzie. Tak było i tym razem. W końcu usiedliśmy pod ziemnym pniem, powoli jedząc pieczone mięso.

Nagle usłyszałem jakiś szelest, gdzieś z tyłu. Powoli wstałem, nakazując księżniczce ruchem dłoni ciszę.  Rozejrzałem się. Na początku nic nie dostrzegłem, jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że w leśnym mroku skrywają się masy złotych punkcików, ledwo widocznych. Oczy. To były oczy. I to wilcze. Nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów pochyliłem się nad ogniskiem i wyciągnąłem z niego najgrubszą z gałęzi. Paliła się tylko na jednym końcu, więc spokojnie mogła robić za pochodnię. Księżniczka szybko zrozumiała co się dzieje- w jej dłoniach pojawił się płomień. Również wstała. Jakby za sprawą jakiejś umowy stanęliśmy do siebie plecami i czekaliśmy, czy zwierzęta zaatakują.

Trudno mi było zachować spokój. Jak już wcześniej wspomniałem wilki to jeden z moich najgorszych koszmarów. Pomijając fakt, że są wielkości cielaka, mają kły, pazury oraz polują na ludzi to wiązałem z nimi niezbyt miłe wspomnienia. Kiedy miałem jakieś sześć lat, a chodzenie po puszczy wydawało się względnie bezpieczne, przynajmniej w nocy, gdy elfy nie urządzały na nas zasadzek, cały mój  klan akurat przenosił rzeczy ze starej, zniszczonej powodzią kryjówki do nowej. Sądziliśmy, że jeśli pójdziemy zwartą grupą dzierżąc pochodnie żaden dziki zwierz nas nie napadnie. Myliliśmy się. Wilki zaczaiły się na nas przy rzecze i naskoczyły na niczego nie spodziewających się wojowników. Zanim reszta, między innymi ja, zdała sobie sprawę co zaszło i uciekła, połowa naszych została zamordowana. Wdrapałem się wówczas na jakieś drzewo i obserwowałem jak bestie rozrywają bliskich mi ludzi na strzępy. Wkrótce razem z wodami rzeki popłynęła czerwona krew ofiar, a czasem nawet jakaś ręka lub noga oderwana od tułowia. Najgorsze było to, że wataha posiliła się tylko niewielką częścią trupów, resztę zostawiając jak śmiecie, by cały las mógł się napatrzeć na tą rzeźnię. Wilki zabijały nie dla przetrwania, a dla zabawy.

Stojąc tak z Adrianną wiedziałem, że raczej nie przeżyjemy tej nocy. Zwierzęta wyskoczyły nagle zza drzew, warcząc wściekle.  Wystawiłem do przodu pochodnię, kierując ją w najbliższego zwierza, jednak kiedy ten były już w niewielkiej odległości, może dwóch metrów mnie i towarzyszkę otoczył pierścień ognia, skutecznie odgradzając od zszokowanych napastników. Doskonale wiedziałem, że czarodziejka puściła w ruch swoje moce, które nigdy nie przestaną mnie zadziwiać, jednak wiedziałem też, że nie wytrzyma zbyt długo. Wykorzystywanie tak dużej mocy żywiołu musiało nieźle męczyć. Potrzebowaliśmy planu. Odwróciliśmy się do siebie w tym samym momencie przez co zderzyłem się z jej czołem.

-Au!- krzyknęła cicho, masując obolałe miejsce- Co teraz zrobimy?- zapytała.

-Nie wiem. One nie odpuszczą. nawet gdybyśmy jakimś cudem się teraz wymknęli śledziłby nas aż do pałacu. Nie mamy szans. Możemy tylko umrzeć w walce. Jest też druga opcja...- patrzyła na mnie wielkimi z przerażenia oczami, gdy wysunąłem w jej stronę rękę z nożem, odwróconym do niej rękojeścią-...będzie mniej bolało niż gdyby cię dopadły.

-Czy ty...?!-w jej głosie poznałem przerażenie pomieszanie z niedowierzaniem.

-Jeżeli chcesz mogę to zrobić za ciebie. Jedno szybkie pchnięcie, prawie nic nie poczujesz.

-A co z tobą?

-Cóż, kiedy płomienie opadną wilki się tu dostaną. Szybko dołączę do ciebie po drugiej stronie. - nie sądziłem, że w obliczu własnej śmierci mogę być tak spokojny oraz opanowany. A jednak. Blondynka drżącymi rękami wzięła ode mnie nóż i przyłożyła czubek ostrza do klatki piersiowej.

Pomimo widocznego w jej oczach wahania byłem pewien, że to zrobi. Jednak, jak zwykle, mnie zaskoczyła. Odrzuciła nóż do tyłu, tak, że wyleciał za linię płomieni.

-Co ty robisz?!- wrzasnąłem.

-Zamknij się. Mam lepszy pomysł, ale musisz mi zaufać.

-Jaki?

-Chyba lepiej żebym ci nie mówiła. - ten jej tajemniczy ton w połączeniu z chytrym uśmieszkiem zdecydowanie nie zapowiadały czegoś dobrego. Mimo to lekko skinąłem głową i cofnąłem się pół kroku, dając do zrozumienia, że teraz wszystko w jej rękach.

-Tylko nie krzycz, w żadnym wypadku, jasne?- zaśmiałem się cicho pod nosem. Wtedy jeszcze sądziłem, że nie ma zbyt wielu rzeczy którymi mogłaby mnie przestraszyć, zwłaszcza  kiedy mój najgorszy koszmar czaił się ledwo kilka metrów dalej.

-Podejdź tutaj.- rozkazała, pokazując miejsce za sobą. Wykonałem polecenie. Teraz znalazłem się między księżniczką, a drzewem, które załapało się do naszego kółeczka ( szkoda, że było za wysokie, by się na nie wspiąć). W tym samym momencie elfka opuściła pierścień ognia, a dzikie wilki rzuciły się w naszym kierunku jak burza. Nie miałem pojęcia co ta wariatka wyprawia, więc tylko cofnąłem się odrobinę.

Nagle Adrianna zaczęła się palić. Naprawdę. Jej skóra pokryła się tańczącymi językami ognia, tak samo jak włosy. Wyglądała jak jakieś ognisko. Wataha wydawał się nawet bardziej zaskoczona ode mnie, ponieważ wszystkie osobniki zatrzymały się w miejscu i patrzyły na to niespotykane zjawisko. Po chwili największy zwierz ze stada wyszedł trochę do przodu, nie rozumiałem dlaczego. Dopiero potem, kiedy już pędziliśmy na grzbietach wilków do pałacu przyjaciółka wyjaśniła mi, że był to przywódca stada z którym rozmawiała telepatycznie. Obiecał nam pomóc, w zamian za schronienie na resztę zimy w budynku. To była najdziwniejsza noc w moim życiu.

CDN

 Wybaczcie mi tak długą nieobecność. Miałam kilka spraw na głowie. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, siedzę teraz po uszy w innych historiach chociażby w one-shotach. Pierwszy z nich już udostępniłam. Zapraszam do czytania! A i dziękuję Eris za wykonanie tej cudownej, nowej okładki. Brawa dla niej!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top