21. Napada mnie leśny dzikus
Obudziłam się koło południa z powodu promieni słonecznych, które bez ustanku świeciły mi w oczy. Pomimo tego, że nadal odczuwałam zmęczeni, w końcu kilka godzin snu to niewiele, zapakowałam tobołek na nowo i wyruszyłam w dalszą drogę. Humor niezwykle mi dopisywał. Nareszcie odzyskałam wolność, przestała nade mną wisieć groźba śmierci, w tyle pozostali nieprzychylni ludzie oraz niechciane małżeństwo. Pomimo wielu trudów osiągnęłam coś przez ostatnie tygodnie: odwagę, waleczność, brawurę, stanowczość, zdecydowanie. Mogłam zacząć wszystko na nowo, tym razem po mojemu i przestać podporządkowywać się matce. Radość rozpierała mnie od środka, gdy myślałam jak kolorowo teraz będzie, jak diametralnym zmianom ulegnie...wszystko! Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam naprzemiennie pogwizdywać lub śpiewać. Moje kroki nabrały sprężystości, by przerodzić się w radosne podskoki. Z zadowoleniem słuchałam śpiewu pierwszych ptaków i oglądałam trawę nieśmiało wyglądającą spod śniegu, razem z przebiśniegami.
Jednak dobry humor prysł natychmiast gdy pomyślałam o Tikki i Plaggu...jedynych przyjaciołach jakich kiedykolwiek miałam. Wiele dla mnie znaczyli i trudno przyszło mi to rozstanie. Pewnie kotołaka zobaczę, kiedy wraz z rodzicielką wrócę do domu, jednak córka Rozbójnika...Jeżeli nie zostanie zabita to na zawsze zniknie z mojego życia. Trochę to smutne, jednak coś za coś. Dopiero po kilku godzinach zdałam sobie sprawę, że już dawno powinnam była dotrzeć do drogi. Rozejrzałam się dokoła, mając nadzieję, że ujrzę piaskową ścieżkę dla wozów arystokracji mieszkającej w leśnych dworach, jednak z każda minutą moja nadzieja malała. Zgubiłam się. Byłam pewna, że trafię, że znam drogę, jednak szczęście mi nie dopisywało. Nie mogłam wrócić na teren pałacu ani dojść do domu Clovisa, ponieważ zupełnie pogubiłam kierunki. Nie kojarzyłam owej części lasu z przechadzek z ojcem. Tyle lat minęło...wmówiłam sobie, że dam radę, jednak zbyt dużo czasu upłynęło, by spamiętać wszystkie wskazówki, jakimi podzielił się ze mną niegdyś król, na temat orientacji w terenie. Znalazłam się w kropce.
Usiadłam zrezygnowana pod drzewem, zupełnie nie wiedząc co robić. W końcu zdecydowałam się na zjedzenie wczesnej kolacji, jako, że od wielu godzin nie miałam nic w ustach. To jedyne co miałam do roboty. Powoli chrupałam sucharka, pogrążona w myślach. W mojej głowie kłębiło się kilka planów w wyjścia z tej niekomfortowej sytuacji, jednak każdy po dłuższej analizie tracił szansę na powodzenie. Przełknęłam ostatni kęs posiłku, gdy ktoś nagle przyłożył mi rękę do ust, uniemożliwiając wydanie jakiekolwiek dźwięku. Po chwili skrępowano mi ręce, tym samym więżąc przy drzewie. Kolejna lina oplotła kilka razy moją talię, jeszcze ściślej przyciskając do kory. Zostałam praktycznie unieruchomiona nie licząc nóg. Zastanawiałam się właśnie czy to sprawka kilku osób, czy jednej, bo w tym drugim przypadku byłabym pełna podziwu, że zdołała mnie związać, używając tylko jednej ręki, jako, że drugą cały czas trzymała na moich ustach. Odpowiedź pojawiła się sama, a raczej wyszła zza świerku do którego mnie przywiązała.
Przede mną stał nie kto inny jak Marin. Co on tu robił?!
-Stęskniłaś się?- zapytał, wreszcie zabierając dłoń z mojej twarzy. Wyjątkowo, w jego głosie nie słyszałam ani groźby, ani ironii.
-Wypuść mnie!- wydarłam się. Jednocześnie próbowałam podpalić więzy, jednak najwyraźniej musiały być czaro-ochronne, bo moja moc nie działała. Zostałam pozbawiona jedynej broni. Pięknie. Po prostu cudownie.
-Gdybym to teraz zrobił zwiałabyś gdzie pieprz rośnie, przy okazji strzelając we mnie jednym z tych twoich światełek.- w sumie miał rację. Bez słowa patrzyłam jak siada na ziemi i rozpala małe ognisko, za pomocą narzędzi, które trzymał w skórzanej torbie. Kiedy poczułam ciepłe płomienie ogrzewające moje zmarznięte ciało byłam mu nawet za to wdzięczna. Pewnie robił to tylko i wyłącznie dla siebie, ale jednak...
-Poddałaś mnie karze milczenia?- zapytał pogodnie, nawet nie odwracając się w moim kierunku. Widziałam tylko jego plecy.
-A dziwisz mi się?- rzuciłam oschle, zdenerwowana , że popsuł mi plany i jeszcze śmiał tak otwarcie okazywać radość z tego powodu.
-Niedługo cię wypuszczę.- zamurowało mnie na chwilę, o ile jest to możliwe, gdy nie da się za bardzo ruszać.
-Co?- zapytałam.
-To co słyszysz. Jednak zrobię to tylko wtedy gdy zyskam pewność, że sobie nie pójdziesz. - wydawał się zupełnie spokojny, jakby mówił takie rzeczy na co dzień, zamiast tych wszystkich gróźb, którymi zwykle mnie raczył.
-Niby dlaczego miałabym tego nie zrobić? Za nic nie wrócę do pałacu, póki wy tam jesteście. - starałam się mówić z jak największą pogardą. Przez chwilę nawet rozważałam splunięcie w jego kierunku, jednak w owej sytuacji nie byłby to najlepszy pomysł.
-Nie będę cię zmuszał.- po tych słowach byłam pewna, że już nic mnie w życiu nie zdziwi.
-Jak to?
-Ehhh...-westchnął- Czy tobie wszystko trzeba tłumaczyć? - czułam, że to pytanie retoryczne, więc czekałam na dalszy ciąg wypowiedzi- Ostatnimi czasy zmieniłem zdanie na temat...niektórych rzeczy.
-Na przykład?- droczyłam się, wiedząc, że stara się unikać szczegółowej odpowiedzi.
-To moja sprawa. Ciebie powinno obchodzić tylko to, że już nie chcę cię zabić.
-No, to doprawdy postęp. Kiedy doszedłeś to tak innowacyjnych wniosków?- ironizowałam. Pomimo, że nie widziałam jego twarzy, po tonie kolejnej wypowiedzi, domyśliłam się, że jest trochę zły:
-Patrz, bo jeszcze zmienię zdanie.
-Nie obchodzi mnie ono. Jak mnie wytropiłeś?- zmieniłam temat.
-Nie miałem tej nocy patrolu, więc o twojej ucieczce dowiedziałem się po czasie. Podążałem za krzykami strażników. Akurat znalazłem się w pobliżu kiedy schodziłaś z drzewa. Domyśliłem się, że wywiodłaś resztę w pole, więc śledziem cię, aż do teraz.
-I co zamierzasz ze mną zrobić?
- Na początek przekonać do powrotu.
-Wiedziałam! Wiedziałam! Widziałam! Od początku kłamałeś!- zwyzywałabym go jeszcze, gdyby nie zatkał mi dłonią ust.
-Siedź cicho, wariatko! Nie mamy pewności, czy mój ojciec nie rozkazał szukać cię do skutku. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. - po chwili zabrał rękę, widząc, że się uspokoiłam.
-To dlaczego rozpaliłeś ognisko?
-Bo zmarzłem.
-To bez sensu. Ktoś może zobaczyć dym. Albo światło.
-O to się nie martw. Drzewa rosną gęsto, a wiatr wieje w stronę przeciwną od pościgu.
-Dlaczego to robisz?
-Co?
-No...to wszystko. Na początki szczerze mnie nienawidziłeś, a teraz...- nawet nie musiałam kończyć, by zrozumiał o co chodzi.
-Jak już wspominałem, zrozumiałem kilka rzeczy. Nawet zdążyłem cię trochę polubić, choć nie mam pojęcia jak i dlaczego.- no dobra, TO jest najdziwniejsze co w życiu słyszałam.
-Jesteś szurnięty.- naprawdę tak myślałam w tamtym momencie. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że Marin może mnie lubić. Niby zachowywał się trochę milej niż reszta, ale bez szału. W końcu to człowiek. A tu takie rewelacje. I mama martwiła się, że to od duchów dostanę pomieszania zmysłów? Brunet w odpowiedzi jedynie zaśmiał się cicho i zaczął szukać czegoś w torbie.
-Jednak nie zmienia to faktu, że nie mogę wrócić. Wiesz o tym. Zabiją mnie.
-Mój ojciec czegoś od ciebie chce. Kto wie czego? Jednak jeżeli w tym celu zorganizował tak złożoną i niebezpieczną akcję to jest to coś ważnego. Zdążyłem już wywnioskować ,z tego co mówił, że nie musi tym celu pozbawiać cię życia. Jeżeli teraz nie pozwolisz mu tego załatwić będzie cię ściga do skutku, uwierz mi, dobrze go znam. Przysięgam, że jeżeli ktokolwiek spróbuje cię skrzywdzić nie pozwolę na to. My wyjedziemy, a ty z powrotem będziesz żyła jako księżniczka, puszczając całą sprawę w zapomnienie.
-Nie boisz się , że powiem matce? Jesteś inteligentny, na pewno wiesz, że nigdy by wam nie wybaczyła i zrobi wszystko by pomścić męża.
-Muszę ci zaufać, tak jak ty mi.
-Rozwiąż mnie. - zażądałam. Po raz kolejny na mnie spojrzał. Miał nawet ładne oczy. W ogóle był przystojny. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?!
-Nie uciekniesz?
-Przysięgam.- powiedziałam poważnie. Powoli wstał i spełnił moją prośbę. Usiadłam przy ognisku, biorąc tobołek. Rozwiązałam go, odłożyłam wszystkie rzeczy na bok i okryłam się kocem. Po chwili nastolatek ukucnął obok, znów przeszukując swoją torbę. Nie widziałam co z niej wyjął. Jednak po kilku sekundach wszystko się wyjaśniło.
-Proszę.- podał mi kiełbaskę nabitą na patyk. Sam trzymał w drugiej ręce jeszcze jedną. Gdyby ktoś kilka dni wcześniej powiedział, że będę piekła kiełbaski z Marinem i to nad ogniskiem wyśmiałabym go. A jednak, cuda się zdarzają.
CDN
Czy tylko ja zauważyłam jak postaci różnią się od ich pierwowzorów? Zwłaszcza główni bohaterowie. Adrien i Adrianna to zupełnie inne światy, że o Marinett i Mirinie nawet nie wspomnę. No, ale przynajmniej macie odrobinę rozwinięty wątek miłosny. Wiem, nie jest to dużo, ale zupełnie nie trzymałoby się to wszystko kupy, gdyby nagle skoczyli sobie w ramiona i uciekli w siną dal, niczym Romeo i Julia (czy tylko ja nie lubię tego dzieła Szekspira?). Dopiero w drugiej części będzie to lepiej widoczne, jednak wtedy równolegle będą miały miejsce jeszcze co najmniej dwie historie zakochania przyjaciół naszych bohaterów, więc będzie się działo! Jeśli te nie możecie się już doczekać to dawajcie gwiazdki i piszcie komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top