18. Poprawka: nie blondynki są głupie, a blondyni

Od ostatniej rozmowy z Marinem minęło kilka dni. Już wiedziałam na czym spoczywa klątwa: na jego ametystowych kolczykach. Nie trudno było to odgadnąć- aura przekleństwa rozchodziła się od nich niczym czarne fale. Na początku, zanim dowiedziałam się o istnieniu biżuterii byłam pewna, że owe fale pochodzą od samego chłopaka, a konkretnie od jego głowy, mózgu lub czaszki, zależy od zaklęcia. Są różne rodzaje przekleństw, niektóre padają na całe osoby, inne na poszczególne części ciała, a ostatnie na przedmioty. Jest to powiązane ze skutkiem jaki mają wywrzeć. I ,na moje nieszczęście, w tym ostatnim przypadku nie da się określić czemu ma służyć zaklęcie. Podejrzewałam, że kolczyki mają coś wspólnego z bólami głowy bruneta. Jednak czy tylko z nimi? Opcji było wiele, a mnie najbardziej przerażała wizja, że te dwa, niepozorne kamyczki po prostu uśmiercą go w swoim czasie. Musiałam mu pomóc, a do tego potrzebowałam jak najwięcej informacji i to z pierwszej ręki, czyli od samego ich właściciela.

Niestety, Tikki nie pozwalała mi wychodzić z pokoju, gderając coś o niestabilnym stanie zdrowia ani nikomu do niego wchodzić. Miałam za mało sił, by protestować. Tak minął trzeci tydzień  zniewolenia, tym samym zbliżając mnie do chwili gdy ci  ludzie mnie zamordują- co do tego nie miałam wątpliwości. Musiałam uciekać i to jak najszybciej. Przyjaciółka przekazała mi, że czarownica mająca przygotować Eliksir Zapomnienia dla Clovisa jest w drodze i przyjedzie następnego dnia. Postanowiłam uciec w nocy, zaraz po wyjeździe byłego narzeczonego. Jednak plany niespodziewanie pokrzyżował mi on sam.

Leżałam na łóżku, wgapiona w sufit, przygotowują w głowie plan dotarcia do domu blondyna, gdy wyżej wspomniany wpadł jak huragan do sypialni, gdzie jeszcze sekundę wcześniej byłam zupełnie sama. Poderwałam się gwałtownie i spojrzałam na niego zaskoczona.

-Co ty tu robisz?- syknęłam zdenerwowana. Powinien siedzieć w gabinecie, a nie składać mi niezapowiedziane wizyty.

-Zwiałem im. Te dryblasy może i są wielkie, ale nie mają za grosz rozumu.- uśmiechnął się, najwyraźniej dumny z tego co zrobił, kiedy ja siłą woli powstrzymywałam się od uduszenia go gołymi rękami. Zaprzepaścił całą moją intrygę!

-Jeśli cię tu znajdą zabiją nas oboje.- starałam się mówić cicho, w obawie przed istotami na piętrze, które mogły nas usłyszeć i zdemaskować. Złość aż we mnie buzowała. Podejrzewałam, że moja twarz nabrała koloru dojrzałych pomidorów.

-Teraz  możemy uciec razem!- słyszałam w jego głosie entuzjazm. Był taki naiwny.

-Cała posesja jest obstawiona strażnikami, jak ty to widzisz?

-Przecież mamy magię. - powiedział to tak jakbym nie rozumiała najprostszej oczywistości. Zaśmiałam się, jednak ów śmiech pozbawiony był jakiegokolwiek rozbawienia. Rozbrzmiewał ironią.

-I naprawdę wydaje ci się, że magia załatwi wszelkie nasze problemy?- uniosłam jedną brew, a ironiczny wyraz nie schodził z mojej twarzy. Szczere, nie sądziłam, by udało mi się go przekonać do zmiany zdania. Grałam na czas. Starałam się odwrócić jego uwagę od tasaka, którego powoli przyciągałam do siebie czarami, centymetr po centymetrze, co okazało się niezwykle powolną metodą, ale jednocześnie trudną do zauważenia.

-Możemy osłonić się tarczą, wtedy nic nam nie zrobią. Będą mogli sobie najwyżej popatrzeć.- naprawdę w to wierzył? Chyba tak, ale ja z doświadczenia wiedziałam, że sprawa nie jest taka prosta na jaką wygląda.

-Otoczą nas i będą czekać aż opadniemy z sił. A nawet jeśli uciekniemy poza posesję dościgną nas, biegają dużo szybciej niż jakieś pałacowe kluski.- uśmiech i iskierki w oczach chłopaka trochę przygasły, jednak nadal nie zamierzał się poddać.

- Na pewno nam się nie uda jeśli nie spróbujemy!- brzmiał trochę jak dziecko, chcące przekonać do czegoś opornego rodzica. Ta sytuacja rzeczywiście pasowała do owego kanonu, pomijając fakt, że nastolatek był ode mnie dwa lata starszy.

-Jeśli spróbujemy- zginiemy!- przestałam panować nad głosem, już nieźle wkurzona. W tym samym momencie tasak wreszcie dotarł pod samo moje łóżko i gwałtownie podleciał do góry, wprost w moją otwartą dłoń. Zacisnęłam palce na drewnianej rękojeści i wstałam gwałtownie, odrzucając kołdrę. Dopiero kiedy hrabia zobaczył mnie stojącą przed nim, wykrzywioną w grymasie złości oraz z bronią w ręku i lekko świecącymi oczami, zdał sobie sprawę w jakie bagno się wpakował.

-Co ty... jesteś po ich stronie?!- nie odpowiedziałam. Nie było sensu strzępić języka, skoro i tak by nie zrozumiał- Zdradziłaś mnie, zdradziłaś naszą rasę, zdradziłaś ojca!- wydawał się równie zły co ja, jednak jednocześnie przyciskał plecy do drewnianych drzwi, po czym poznałam, że się boi. Przed ucieczką powstrzymywała go tylko świadomość, że jeśli pojawi się na korytarzu jakich człowiek lub porcelanka natychmiast go pochwyci. Wolałam nawet nie myśleć co wtedy by mu zrobili. Zrobiłam kilka kroków w stronę chłopaka, trzymając tasak w pogotowiu. Nie miałam zamiaru go zabić, jedynie ogłuszyć, a resztę zostawić w rękach córki  wodza. Byłam pewna, że nie pozwoliłaby go skrzywdzić, to poczciwa kobieta.

-Nie dostaniesz mnie żywcem!- w jego głosie wyczuwalna była nutka paniki. Czyżby naprawdę uważa, że jestem zdolna odrąbać mu ten narcyzowaty łeb? Musiałam się nieźle zmienić przez ten miesiąc, kiedyś śmiał się, że nie byłabym w stanie zdeptać umyślnie mrówki, a jestem tak straszna jak salonowe pieski. Co poradzić? Elfy się zmieniają.

Stałam już niebezpiecznie blisko niebieskookiego i kilka sekund dzieliło mnie przed przywaleniem mu w głowę, kiedy niespodziewanie uniósł się w górę, prawie wywalają mnie na ziemię. Przefrunął pod sufitem i skierował się w stronę okna. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie co chce zrobić.

-Nie!- wrzasnęłam i rzuciłam się w jego kierunku, chcąc powstrzymać przed najgłupszą rzeczą jaka mogła mu w tym momencie przyjść do głowy. Nie zdążyłam. Kiedy dopadłam okna i wychyliłam głowę, opierając ciężar ciała na parapecie szybował już w dół. Spokojnie opadł na cienką warstwę śniegu, spod której zaczynała już nieśmiało wyglądać zielona trawa. Zbliżała  się wiosna, moja ulubiona pora roku. Normalnie z radości skakałabym pod sufit i wybiegła na dwór, świętować ukochaną jedną czwartą roku, jednak teraz miałam pewien problem na głowie. A nawet kilka problemów: strażników, którzy już rzucili się z toporami, mieczami, nożami  i czym tam jeszcze w kierunku stoicko spokojnego chłopaka, który wydawał się niczym nie przejmować. Stał bez ruchu, a kiedy pierwszy przeciwnik zbliżył się na odległość ramienia naokoło chłopaka pojawiło się żółta osłona. Mężczyzna odskoczył od niej jak oparzony.

-Co się dzieje?!- usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się. W drzwiach stała wyraźnie zaskoczona Tikki.

-Zaraz ukatrupią tego głupka. Idę mu pomóc.- poinformowałam i nie czekając na protesty wskoczyłam na parapet, by już po chwili spadać ku ziemi.

CDN

Co tam, misiaczki?!

Jak minęła wam wigilia? Jako, że mamy przerwę świąteczną możecie oczekiwać większej liczby rozdziałów, a jeśli bardzo się nudzicie zapraszam do przeczytania reszty książek na moim profilu: autorskiej wersji drugiego sezonu Miraculum, która ma już trzy części. Proszę o gwiazdki i motywujące komentarze, a  teraz ciau!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top