11. Kampania kwiatowa, czyli narcyz na męża

Od małej wojny domowej w kuch minęło półtora tygodnia. Marin z uporem mnie unikał, nie wiem dlaczego. Może jakoś go uraziłam w momencie gdy dostał cynamonem po oczach? Niech się cieszy, że nie pieprzem. W każdym razie faktem jest, że już podczas sprzątania w ogóle się nie odzywał. Poczynając od tamtego momentu widziałam go ze trzy razy, patrzącego w moim kierunku jak cała reszta: spode łba. Najwięcej czasu spędzałam z Tikki, która jako jedyna osoba zachowywała się w moim towarzystwie swobodnie. Nadal pomagałam przy obowiązkach domowych, jednak kobieta dopilnowała by nie zostawiać sam na sam z jej bratem, w obawie przed kolejną katastrofą. Jako, że szatynka pełniła funkcję rolę gospodyni, drugiej po swojej matce, której funkcję miała w przyszłości przejąć, tak jak jej krewny funkcję ojca, często musiałam zostawać sama w naszym pokoiku.

Przeniosłyśmy się z podziemnej kitki, ponieważ jej przeznaczeniem okazało się zostać gabinetem lekarskim, gdzie moja przyjaciółka zajmowała się rannymi. Przeprowadziłyśmy się na najwyższe piętro, do jednego z wielu pokoi, które z powodu natłoku gości zwykle były przepełnione, tak, ze wielu z nich leżało na siennikach na podłodze, lub fotelach, jednak z nieznanych mi przyczyn nikt nie chciał się do nas wpraszać, wybierając tłok. Nie no, żartuję! Jasne, że wiem, że nikt nie chce przebywać w moim towarzystwie, ale to chyba nawet lepiej. Na szczęście była to już cześć pałacu gdzie Plagg mógł wejść, więc długo rozmawialiśmy, streszczając sobie dni rozłąki. Okazało się, że wystraszył upiornym wyciem i poruszaniem przedmiotów każdego, kto próbował wejść do mojego pokoju, wykorzystując magie jaka unosiła się w powietrzu, po ranie od noża Marina. W końcu sam wcześniej wspomniany zajął tamto pomieszczenie, który dzięki mnie widział, że duchy nie są w stanie zrobić krzywdy. Pewnie i tak trzęsie się ze strachu w nocy, na samą myśl o morze jaką zobaczył. I dobrze mu tak.

-Spadaj na drzewo, upiorny kolego.- sprzeczaliśmy się w najlepsze.

-Wybacz mi, panieneczko, ale zaraz wyrzucę cię przez okieneczko.

-Czarnowłosa pokraka, gorsza od mojego chłopka.

-Ej! To już cios poniżej pasa, twój chłopak to najgorszy drań!- oburzył się duch.

-Nie jest taki zły.- zaprotestowałam.

-Racja, dużo gorszy.

-Jesteś zazdrosny?- uniosłam jedną brew i uśmiechnęłam się lekko.W odpowiedzi istotka wybuchła takim gromkim śmiechem , jakiego nie słyszałam nigdy wcześniej nawet u żywego. Kilka minut zajęło zanim się uspokoił.

-Co cię tak bawi?

-Nic, nic. Kiedyś zrozumiesz. - machnął ręką w taki  sposób jakby to była błahostka. Nie naciskałam, wiedziałam, że są pewne rzeczy, których martwi nie mogą powiedzieć. Nagle do pomieszczenia ktoś wbiegł, przerywając przyjacielską pogawędkę. W drzwiach wściekły stał Marin, w jego ręku błyszczał  nóż. W pierwszej chwili nie rozumiałam o co chodzi.

-Ty...- wysyczał, a to jedno słowo wydawało się zimniejsze niż szpikulec lodowy. Zaczął się zbliżać w moim kierunku. Żarty się skończyły. Poderwałam się z łóżka, na którym leżałam i cofnęłam się pod ścianę, jak najdalej od przeciwnika. Kotołak patrzył na nas nic nie rozumiejącym wzrokiem. Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach Rozbójnik znalazł się tak blisko mnie, że poczuć jego oddech na swoim czole. Przyłożył mi broń do gardła. Czy on nigdy nie posługuje się innymi metodami perswazji? To robi się nudne, ale nie mniej straszne.

-O co ci chodzi?- chciałam krzyknąć pewnym głosem, ale wyszedł raczej pisk.

-Wiesz o co chodzi, nawet nie próbuj robić ze mnie idioty!- tak złego nie widziałam go od początku naszej znajomości.

-Nie wiem...- mówiłam cicho , skupiona na metalu powoli przebijającemu moją skórę. Może teraz naprawdę mnie zabije?! Jeżeli już musi czy musi się mną wcześniej bawić? Niech skończy to raz i szybko.

-Taaaak?-  syknął. Poczułam cienką strużkę krwi. No i w tym momencie trochę się zdenerwowałam.

-No dalej, zabij mnie!- otworzył szerzej oczy, zaskoczony- Nie baw się mną! Zrób to raz i szybko, a nie torturuj i znęcaj się! To jest chore, okrutne i...nieludzkie...- ostatnie słowa powiedziałam już spokojnie i odważnie spojrzałam w jego fiołkowe tęczówki, które  wyrażały bezkresne zdziwienie. Spojrzał na ostrze i moją szyję, lekko otworzył usta, jakby nie spodziewał się takiego widoku.  Czekałam z uniesioną głową i dumną miną na śmierć, tak jak wypada królowej. Nawet teraz ,kiedy ze mną skończy nie ugnę się, niech wie, że nie wygrał. Nie złamie mnie, ani teraz ani nigdy. On i każdy inny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak duże znaczenie będzie miało to postanowienie.

Nastolatek powoli zabrał nóż. Zaskoczyło mnie, ale nie dałam nic po sobie poznać.

-A teraz, zamiast mnie oskarżać, wyjaśnij co się stało. - skrzyżowałam ręce na piersi i tupałam nogą ze zniecierpliwienia.

-Po pałac właśnie zajechała elfia karoca z herbem żółtej pszczoły na białym tle. Wezwałaś ich?- te słowa mną wstrząsnęły, tak mocno, że przez chwilę nie byłam  stanie wypowiedzieć nawet słowa.

-Nie. To Clovis.

-Kto?

-Mój narzeczony.

CDN


Hej!

To taki krótszy rozdzialik, ale poprzedni był długi, więc się równoważy. A za nami już druga część maratonu! Nasza Adrianna nareszcie pokazała pazurki. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Za jakiś czas wstawię kolejny rozdział. Wybaczcie, że ten tak późno, ale spałam do 10:30. Do zobaczenia!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top