4. Powinni rozstawiać znaki o obecności ślepych wariatek
Kiedy mówiła czyją jest córką w jej głosie przebrzmiewała dumna. Ta dzikuska się tym chełpiła!
Miałam ochotę ją zamordować. I zrobiłabym to gdyby nie Marin. Ścisnął mnie mocno za rękę i lekko pokręcił głową, jakby dokładnie wiedział co mam zamiar zrobić. Wzięłam kilka głębokich oddechów i uspokoiłam się. Przynajmniej wiedzieliśmy, że Nina była człowiekiem, więc nie stanowiła dla mnie większego zagrożenia. Zwłaszcza, że nic nie widziała.
-Czego tu szukacie?- zapytała ostro.
-Szukamy przyjaciela. Zgubiliśmy go kilka godzin temu. Ślady doprowadziły nas aż tu.
-Niech zgadnę: miękkie, kręcone włosy, kwadratowa szczęka, pieprzyk na czole?
-Eeee...możliwe- powiedział chłopak. Po takim specyficznym opisie najwyraźniej nie był w stanie powiedzieć nic pewnego- Znasz go?
-Jak mogłabym go nie znać skoro go porwałam?
-Porwałaś Ala?!
-Czyli tak ma na imię...nie mogłam go o to spytać. Jest nieprzytomny. I strasznie ciężki. Szamotał się jak żbik, kiedy podawał mu truciznę.
-Truciznę?!- wrzasnęliśmy jednocześnie.
-Nie pieńcie się tak. Wasz kumple żyje, niedługo wstanie. Musiałam go jakoś uciszyć. W końcu biegła tam wówczas spora gromadka, gdyby mnie znaleźli źle bym skończyła.
-A czego od niego i od nas chcesz?
-Pogadamy gdzie indziej. Środek puszczy nie jest najlepszą opcją. Nawet nie próbujcie uciekać. Cały teren obstawiłam pułapkami. Nie ujdziecie kilku metrów. Wasi przyjaciele, ci którym kazaliście biec, wpadli do jednego z dołów. Nie chce mi się ich wyciągać, więc wrócimy po nich wieczorem. Jakoś dadzą radę. - bez ostrzeżenia wyjęła spod narzuty ostry kamień (gdzie ona go schowała?!) i przecięła liny, szybkim ruchem. Oboje spadliśmy z łoskotem na ziemię.
Dziewczyna nawet na nas nie czekała, tylko zaczęła iść przed siebie, zręcznie unikając rozstawionych pułapek. Próbowaliśmy jak najlepiej powtarzać jej ruchy, ale i tak dwa razy uciekaliśmy przed lecącym z góry pieńkiem, a Marin musiał pomóc mi w wyjść z jakiegoś dołu.
W końcu dotarliśmy do wielkiego drzewa. Było tak ogromne, że aż trudno sobie wyobrazić. Nina zdawała się wręcz tańczyć między korzeniami, podczas gdy my potykaliśmy się o każdy korzeń. Na zmianę. Nasza ulga była ogromna kiedy dziewczyna pokazał ręką na wejście do jakiejś nory. Normalnie miałabym spore opory, by tam wejść, jednak w owych okolicznościach wydawało mi się to stokroć lepszą opcją niż dalsze błądzenie od pułapki do pułapki,
Bez większego wahania weszliśmy do środka. Jednak kiedy tylko to zrobiliśmy poślizgnęłam się na błocie i upadłam na pupę, pociągając chłopaka za sobą. W wyniku tego do podziemnej sali nasza dwójka dotarła na siedząco. Dosłownie. Zjechaliśmy w dół, próbując jakoś się zatrzymać aż w końcu wpadliśmy do głównej komnaty nory i z powodu pędu przywaliliśmy w ścianę.
-Ała.-powiedział brunet , rozcierając ramię po czym się podniósł i pomógł mi wstać. Jako, że jechałam na przedzie ucierpiałam bardziej: nie dość, że uderzyłam w ścianę twarzą, klatką piersiową, dłońmi oraz kolanami, to jeszcze oberwałam od przyjaciela w plecy. Razem z błotem, gałęziami we włosach, otarciami i zadrapaniami jakich nabawiła się w lesie czyniło to ze mnie przypuszczalnie jakiegoś potwora. .
-Jak widzę, nie najlepiej sobie radzicie. - usłyszałam głos sztynki za plecami. Akurat w jej przypadku powiedzenie "jak widzę" było mocno nietrafione, ale przemilczałam ową kwestię. Nagle mój wzrok przykuło coś w kącie. Spojrzałam i aż wciągnęłam powietrze.
Al.
Chłopak siedział związany, zakneblowany, z opuszczoną głową. Najwyraźniej nadal nie odzyskał przytomności. Syn dowódcy Rozbójników natychmiast podbiegł do przyjaciela i ułożył sobie na kolanach, jednocześnie przytrzymując głowę. Zaraz do niech podeszłam i przeżyłam mały szok widząc twarz zemdlonego. Poza oczywistymi drobnymi ranami, jakich można się było spodziewać, biorąc uwagę, że jakaś wariatka holowała młodzieńca spory odcinek drogi, jedno z jego oczu było zapuchnięte,a skóra wokół niego fioletowo-granatowa. Bez wątpienia mocno oberwał.
Z zaskoczeniem jeszcze raz zlustrowałam wzrokiem naszą porywaczkę. Na pierwszy rzut oka wydawała się krucha. Może owo wrażenie sprawiała blizna, zamglone oczy oraz zdecydowanie oraz narzuta, ale po dokładniejszych oględzinach można było dostrzec rysujące się pod skórą mięśnie. Skoro z taką łatwością poruszała się po lesie musiała być tu już od dłuższego czasu,a to z pewnością wymagała wiele wysiłku fizycznego.
Ale nadal fakt, że pokonała doświadczonego, w pełni sprawnego wojownika, szkolonego od kołyski, sprawiał, że postrzegałam ją jako coraz groźniejszego przeciwnika. Jednak czego się spodziewać skoro jej ojciec był tym kim był?
-Coś ty mu zrobiła?- warknął Marin. Po tonie można było poznać, że jest autentycznie wściekły. W identyczny sposób mówił do mnie podczas pierwszych dni naszej znajomości, a tych wolałam sobie nawet nie przypominać.
-Tylko to co konieczne. O ile się nie mylę wstanie za pięć minut słonecznych- zupełnie nie miałam pojęcia o co chodzi z tymi minutami słonecznymi, jednak podejrzewałam, że jakoś różnią się od tych uznawanych przez społeczeństwo. -W tym czasie mogę odpowiedzieć na wasze pytania, ale niczego nie obiecuję. - po tych słowach usiadła na ziemi.
-Czego chcesz?- zapytałam.
-Pomocy. Zgaduję, że ta gromada w której ten wasz Aj biegł to jakaś rebeliancka organizacja. Chciałabym dołączyć. W tym celu potrzebowałam informacji, albo nawet zakładnika, o ile zaszłaby taka konieczność.
-Czemu pragniesz do nas dołączyć? Źle ci tutaj?
-Zamierzam dokończyć dzieło ojca i zabić królową oraz księżniczkę. Sama nie dam rady. - zmroziło mi krew w żyłach. Umysł na chwilę się wyłączył, jakby ktoś nagle zgasił w nim światło. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, jak widać. Młody Rozbójnik pogłaskał mnie uspokajająco po plecach. Trochę się uspokoiłam, ale serce nadal waliło jak szalone. Nie mogłam pozwolić, by Nina kiedykolwiek dowiedziała się kim naprawdę jestem.
-Ale dlaczego? Tutaj i tak nie zrobią ci krzywdy.- włączył się do rozmowy Marin.
-Kiedy byłam mała, miałam może dwa latka elfy napadły naszą wioskę. Mordowali wszystkich mężczyzna, a kobiety oraz dzieci brali do niewoli. Mój ojciec już wtedy pracował na zamku, więc akurat go nie było. I dzięki za to losowi! Razem z matką trafiłyśmy do jakiegoś strego rodu, z ogromnym dworkiem. Mieli tam swoje tradycje oraz zwyczaje Nigdy ich nie łamali. Tyczyły się też służby. Mama była słabą kobietą, nie wyrabiała z pracą. Jakoś się trzymała przez pierwsze pięć lat, jednak pewnego dnia najstarszy rodu doszedł do wniosku, że nie jest na tyle efektywna, by nadal trzymać ją u siebie. Więc ją zabił. Miałam siedem lat. Po tym zdarzeniu próbowałam uciec. Za karę mocno mnie okaleczyli. Widzicie tę bliznę? No właśnie. Musiałam przejąć obowiązki rodzicielki, jednak jako dziecko zwyczajnie nie umiałam. Gospodarze uznali, że nie ma ze mnie żadnego pożytku. Porzucili mnie w lesie, na pastwę dzikich zwierząt. Dodatkowo, żebym na pewno nie przetrwała pozbawili mnie wzroku.
Na szczęście ktoś mnie znalazł. Kobieta. Elfka. Jedyna dobra z całego ich gatunku. Zlitowała się nade mną, zabrała do siebie i przebrała za jedną z nich. Mieszkałam u niej kilka miesięcy, jednak kiedy jej rodacy odkryli kim jestem,a było to właśnie po śmierci króla, kiedy wściekłość tego okrutnego gatunku sięgała zenitu, zabili moją opiekunkę. Udało mi się uciec od nich do lasu. Jakoś nauczyłam się tu żyć, jednak przysięgłam, że pomszczę wszystkie owe życia jakie odebrali- na chwilę zamilkła. -Zaczynając od ciebie, Adrianno.
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top