2. Walnięty staruszek i jego ruda wnuczka
Byłem pewien, że Adrianna z trudem opuści swój rodzinny dom, że uroni chociaż jedną łzę lub przynajmniej rzuci budynkowi tęskne spojrzenie.
I po raz kolejny się pomyliłem.
Wybiegła z budynku, rześka niczym skowronek, jakby właśnie uciekła z więzienia. Okręciła się wokół własnej osi za granicą posesji, nucąc jakąś elfią piosenkę. Wszyscy patrzyli na nią jak na wariatkę, jednak roztropnie nic nie mówili. Wściekła księżniczka to mordercza istota, a co dopiero ta wesoła. Mimo to szedłem za nią, lekko się uśmiechając. Kiedy widziałem jej szczęście sam je czułem. Co jest dość ironiczne biorąc pod uwagę, że miesiąc wcześniej taki sam widok wzbudziłby we mnie najbardziej mordercze instynkty.
Jednak po chwili musiałem ostudzić zapał blondynki, gdyż ostrożność wymagała byśmy się przemieszczali ukryci przed wścibskimi spojrzeniami oraz niesłyszalni dla za długich uszu. Dlatego stanowczo pociągnąłem ją ku najbliższym roślinom. Natychmiast wyczuła o co chodzi: zamilkła oraz szła pochylona, stawiając stopy jak najostrożniej. Starała się, rzeczywiście. Z ogromną starannością wymijała każdą gałązkę, stąpała lekko i poruszała się wolno. Mimo to co jakiś czas na coś wpadała, potykała się czy coś takiego. Ubranie oraz skórę zdążyła już nieźle podrapać nim do naszych uszu dobiegł dźwięk kopyt uderzających o drogę biegnącą kilkadziesiąt metrów dalej.
Wszyscy zamarliśmy. Z wyjątkiem Adrianny, rzecz jasna.
Piętnastolatka lekko wychyliła głowę zza roślin, co odradzałem jej ruchami dłoni. Oczywiście zupełnie nie obchodziła jej moja opinia. Najwyraźniej nie da się wyzbyć królewskich nawyków.
Karoca Gabriella jechała stałym tempem, a przez szybę można było dostrzec wyniosłą władczynie, która miała skwaszoną minę nawet gdy (jej zdaniem) nikt jej nie obserwował. Ciekawiło mnie jakim cudem Adrianna wyrosła na taką żywiołową, energiczną, dobrą, silną i zaskakującą młodą kobietę mając za matkę kogoś takiego.
-Musimy iść dalej. Kawałek stąd jest nasz bunkier. To tylko tymczasowa kryjówka, za jakiś czas przeniesiemy się dalej. - dziewczyna tylko skinęła głową, nadal wpatrując się jak urzeczona w odjeżdżający ku pałacowi pojazd. Królowa oczekiwała zastać tam delikatną i wrażliwą córeczkę, jaką ta rzeczywiście była przed naszym przybyciem. Jednak następczyni tronu nie tylko uczyniła rodzicielce niespodziankę swoją ucieczkę, ale i zupełną zmianą charakteru, o której swego czasu dowie się cały kraj, jeśli nie kontynent.
Z pewną satysfakcją uświadomiłem sobie iż mój pierwotny plan, jaki snułem miesiąc temu, został w dużej mierze wykonany. Wprawdzie nie zabiłem księżniczki, przynajmniej nie fizycznie, ponieważ ta dawna przestała istnieć lecz również zabrałem naszej prześladowczyni jej jedynaczkę. W bardzo wielkim stylu.
Kilkanaście minut później wszyscy znaleźliśmy się już w bunkrze. Panował w nim straszny tłok, gdyż do nas, ludzi, doszły jeszcze porcelanki. Na szczęście udało nam się jakoś przecisnąć do saloniku mojej rodziny. Zastaliśmy tam zdyszaną Tikki, z wielką torbą na ramieniu oraz Toma, Sabinę i...Mistrza Fu.
-Co on tu robi?!- zapytałem, zaskoczony. Staruszek jak gdyby nigdy nic nadal sączył jakiś napój z nie wiadomo skąd wytrzaśniętej filiżanki.
-Chcieliśmy przedyskutować warunki sojuszu. - odparł spokojnie mój ojciec.
-Sojuszu?
-Doszliśmy do wniosku, że dobrze nam się razem współpracowało podczas pobytu w pałacu.
-Oni zabili jedną trzecią naszych! ZABILI ALEXA!- wzburzyłem się. Nie chciałem mieć do czynienia z mordercami mojego przyjaciela bardziej niż to było konieczne.
-Sami też ponieśli wówczas ogromne straty. Rachunki zostały wyrównane.
-Jak możesz zachowywać się tak jakby do niczego nie doszło?! Śmierć tamtych ludzi nic dla ciebie nie znaczy?! Są tylko narzędziami w twoich dłoniach?! Przecież od zawsze mnie uczycie, ze robimy wszystko dla pomszczenia naszego gatunku! I zmienia się to kiedy tylko możecie odnieść jakieś korzyści?!
-Uspokój się.- upominała mnie matka. Posłałem jej piorunujące spojrzenie, jednak była do niego tak przyzwyczajona, że nawet się nie przejęła. Jednak przywódca Rozbójników wydawał się lekko zdenerwowany wybuchem swojego jedynego syna.
-Posłuchaj, Marinie. Nie wrócimy im życia, jednak możemy zrobić coś dla tych, którzy nadal żyją. Porcelankowcy mogą nam pomóc podczas walki, tym samym zmniejszając ryzyko. Chcesz pozbawić nas ochrony z powodu dawnych utarczek czy własnej dumy? - zamyśliłem się. Wprawdzie Tom miał wiele racji, jednak ów pomysł nadal mi się nie podobał.
-Wracając do tematu...- wtrącił się Fu, tak jakby tematu w ogóle nie było. I mnie też- Mam pewne warunki.
-Słuchamy.
-Pozwolicie nam pozostać w tej kryjówce, a kiedy dojdzie do przeniesienia również pójdziemy z wami i znajdziemy wspólny bunkier. Już od dawna nie mieliśmy swojego miejsca na ziemi.
-Da się załatwić.
-Dzielimy się łupami pół na pół.
-Sprawiedliwie. Coś jeszcze?
-Tak. Chcę mieć pewność, że bez względu an wydarzenia nasze plemiona pozostaną splecione. Dlatego proponuję...- wszyscy zamarliśmy, gdy teatralnie zawiesił głos-...by wasz syn poślubił moją wnuczkę. Nathalie, podejdź, proszę.
Zza drzwi do pokoju wyłoniła się porcelanka o niebywałej urodzie: miała duże, morskie oczy, rude włosy oraz nieśmiały uśmiech. Od razu widać było, że pod tą niewinną maską skrywa jakiś mroczny sekret.
-Nie zgadzam się!- zaprotestowałem. Mina dziewczyny zmieniła się na pełną smutku. Zupełnie mnie to nie obchodziło.
-W takim razie nici z sojuszu...- Mistrz zaczął się podnosić, jednak mój ojciec zatrzymał go ruchem ręki.
-Stój! Marin poślubi Nathalie.
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top