Część III

 Biegłam przed siebie, ale nie wiedziałam dokąd. Mijałam kolejne drzewa, gałęzie szarpały moje włosy, gdy pędziłam przez las. Raniłam tylko tych ludzi. Byli dla mnie tacy dobrze, a ja ich skrzywdziłam, chociaż nieumyślnie. Lepiej będzie im beze mnie, stwierdziłam, a w oczach pojawiły się na nowo łzy. Upadłam jak długa na ziemię. Ból rozszedł się po moim kolanie, gdy powstała na nim rana.

– Angelianno... – usłyszałam za sobą, lecz gdy się odwróciłam, ujrzałam tylko ciemny cień.

– Kto tu jest? – zapytałam, wstając z ziemi.

– Wiesz, kim jestem, a ty należysz do mnie, upadła anielico.

Miał rację, wiedziałam, kim jest. Diabeł, z którym walczyłam przez wieki, mój nemesis, Teraz posiadał przewagę, lecz ja nie zamierzałam zostać diablicą.

– Zostaw mnie w spokoju, nadal stoję po stronie światłości! – niemal krzyknęłam.

– Jesteś tego pewna, Angelianno? – zapytał, nim zniknął. Trafił w czuły punkt, nie byłam, bo miałam na swoich rękach krew.

Nazywała się Dorota, była jeszcze dzieckiem, gdy zachorowała. Nikt nie potrafił jej pomóc, a wielu próbowało. Drogie zabiegi nie przynosiły efektów, nie miała żadnych szans na przeżycie, a każdego dnia cierpiała coraz bardziej. Nie potrafiłam na to patrzeć. Długo myślałam, co powinnam zrobić, a odpowiedź przyszła sama wraz z aniołem śmierci.

Pojawił się niespodziewanie w sali szpitalnej, gdzie leżała Dorota. Stałam tuż przy jej łóżku i delikatnie gładziłam jej łysą głowę. Spojrzałam na niego zaskoczona, nie spodziewałam się go.

Ona jeszcze walczy, ale za dwa miesiące już nie będzie żyć. Nie ma szans – odezwał się.

Żadnych? – zapytałam, mając cień nadziei, że zaprzeczy.

Niestety, będzie coraz gorzej – szepnął, jak na potwierdzenie jego słów, oddech dziecka na chwilę zamarł. Ku mojej uldze powrócił niedługo później. W chwili, gdy spojrzałam na nią, anioł śmierci zniknął.

Przez wiele godzin męczyłam się i walczyłam ze sobą. Targały mną różne emocje, poczynając od smutku, a kończąc na wściekłości. Nie mogłam pojąć, dlaczego Bóg obdarzył to dziecko tak krótkim życiem i to pełnym cierpienia. Opiekowałam się nią od pierwszych chwil. Początkowa radość i szczęście znikły wraz z diagnozą nowotworu złośliwego, zastąpiły je żal wraz z gniewem na cały świat.

Złapałam się za głowę, próbując nie dać się emocjom, które atakowały mnie od środka. Spojrzałam na bladą skórę dziecka, niemal papierową. Jej klatka ledwie się unosiła. Na czole miała bruzdę, jakby nawet przez sen czuła ból. W chwili, gdy cicho jęknęła podjęłam decyzję. Wiedziałam, że to na co się porywam, łamie wszelkie prawa aniołów stróżów, ale ja chciałam jej oszczędzić większej ilości cierpienia.

Dorotko, przepraszam, nie potrafię dłużej stać bezczynnie i przyglądać się twemu cierpieniu. Tak będzie dla ciebie lepiej – szepnęłam. Złapałam duszę dziecka w dłoń, miało dziwną konsystencję. Niemal przelatywała mi przez palce. Opierała się, ale ja się nie poddawałam.

W chwili, gdy opuściła całkowicie ciało, oddech dziecka zamarł, a po moim policzku spłynęła łza. Jeszcze kilka minut serce biło, ale wkrótce i ono ucichło. Spojrzałam na czystą duszę dziecka, trzymałam ją za świetlistą rękę. Powoli ją wypuściłam i wskazałam, gdzie ma podążać. Spoglądałam, jak zmierza w kierunku rajskich bram, ale już nie ujrzałam jak przez nie przechodzi. Nie wiedziałam, co dokładnie czuję. Ciążyło mi to, co zrobiłam, na sercu, ale jednocześnie wiedziałam, że gdyby było trzeba postąpiłabym tak jeszcze raz.

Wbiłam paznokcie w swoje dłonie, próbując wyprzeć emocje, które wciskały mi łzy w oczy. Czułam się koszmarnie, po raz kolejny w ciągu tego okropnego dnia. Przed oczami miałam obraz cierpiącej Doroty.

– Musiałam to zrobić – szepnęłam w przestrzeń. Kiedy wypowiedziałam te słowa, poczułam się lepiej. Otarłam oczy i spojrzałam na niebo, którego fragmenty dostrzegałam między koronami drzew. Ku swojemu zaskoczeniu dostrzegłam tęczę. Może archanioły nie rozumiały, lecz Bóg tak. – Dziękuję.

Wstałam z ziemi i zaczęłam spacerować. Musiałam wszystko przemyśleć i uspokoić się. Zagłębiałam się w las coraz bardziej, ale to mnie nie obchodziło. Kolejne emocje opadały i odchodziły, ale wspomnienia zostawały. Próbowałam poukładać w głowie ostatnie wydarzenia, ale ciągle brakowało mi elementów układanki. Nie rozumiałam, jak mogę pomóc tym ludziom, jeśli nie będę wiedziała, co się stało z Emilią. Wiedziałam, że to na pewno o nią chodzi. Czułam to całą sobą.

– Andżelika! Dobrze, że cię znaleźliśmy! – usłyszałam za sobą głos należący do pani Dębowskiej. Odwróciłam się i ujrzałam na jej twarzy wypisaną ulgę i radość. – Nie było cię kilka godzin, nie zauważyłaś, że jest już ciemno?

– Zraniłam panią moimi słowami, myślałam, że jeśli odejdę będzie lepiej.

– Nie pleć głupstw! Nie mogłaś wiedzieć, że tak zareaguję na imię... mojej córki. Wróćmy do domu, dobrze?

Kiwnęłam głową kilkakrotnie. Niewiele pamiętam z drogi przez las, szłam jak otępiała. Nie odzywałam się wcale, nie wiedząc, co mam rzec. Milczenie nie wymagało wysiłku, nie sprawiało bólu innym osobom.

Kiedy weszliśmy do środka, powiedziałam tylko, że jestem zmęczona. Nie miałam na nic siły ani ochoty. W ubraniu padłam na łóżko. Spojrzałam na biały sufit, pragnęłam tylko zasnąć i zapomnieć na chwilę o wszystkich wydarzeniach. To wydawało się takie nierealne. W głowie myśli mi się kotłowały, a ja pomimo usilnych prób nie potrafiłam ich uciszyć, a kiedy zamknęłam powieki pojawiły się obrazy wydarzeń. Szczególnie tego gdy klęczałam już po dokonaniu... morderstwa. Nie mogłam zaprzeczyć, że tym właśnie było.

Trzech archaniołów otoczyło mnie, zasłaniając widok. Nie próbowałam protestować, gdy zabierali mnie do celi. Wiedziałam, że za kilka godzin odbędzie się sąd, wcześniej musieli zebrać wszystkich archaniołów. W pustym pomieszczeniu przypominające szklane pudło, mogłam pomyśleć.

Jeszcze do mnie nie docierało, co się ze mną stanie. Moje ręce lekko się trzęsły przez nadmiar emocji, a moje usta drgały, a oczy miałam szkliste. Z jednej strony czułam ulgę, że nie muszę dłużej spoglądać na cierpienie Doroty, ale z drugiej dostrzegałam, że popełniłam największy z grzechów. Czułam się przez to brudna i skażona, raz za razem pocierałam ręce, by pozbyć się z nich uczucia, jakie pozostawiła dusza Doroty. Wydawało mi się, że coś kleistego mi do nich przywarło, jakkolwiek próbowałam się pozbyć tego, tym gorzej się czułam.

Czas mi się dłużył, wspominałam całe moje anielskie życie. Mogli mnie skazać na śmierć, lecz w przeciwieństwie do ludzi nie miałam szansy na raj. Moja dusza zmieniłabym się w niewidzialny pył, który wiatr rozniósłby na cztery strony świata. Ta świadomość mnie najbardziej przerażała.

Przez takie myśli, gdy zasnęłam miałam koszmary. Goniły mnie moje winy w formie cieni przez ciemny las. Im szybciej starałam się biec, tym bardziej zwalniałam. Moje stopy grzęzły w błocie. Upadłam jak długa. Kiedy próbowałam wstać, nie potrafiłam, ciężar win mi na to nie pozwalał.

– Pomogę ci, Angelianno. Uwolnię cię od poczucia winy – usłyszałam, a po chwili ujrzałam diabła. Wyciągał w moją stronę rękę, bladą jak śnieg. – Wystarczy, że chwycisz mą dłoń.

– Nie, zostaw mnie w spokoju! – krzyknęłam resztką sił.

– Angelianno, po co z tym walczysz? Mrok już jest w tobie, należysz do niego.

– To nieprawda – zaprzeczyłam szeptem.

– Skazałaś duszę na wieczne cierpienie. Spójrz – rzekł. Wykonał ruch ręką, po którym znalazłam się znów w sali szpitalnej. Widziałam siebie oraz duszę Doroty. Zmierzała wprost do bram raju, lecz nagle ujrzałam ciemny cień. Zniknął równie szybko, co się pojawił, a wraz z nim dusza. – Nigdy nie zazna spokoju. Nigdy.

– Kłamiesz – rzekłam do diabła.

Ten zaczął się śmiać. Nigdy nie słyszałam tak przerażającego dźwięku, jak ten, który wychodził z jego gardła. Rozpłynął się w powietrzu, a ja zostałam przeniesiona do innego koszmaru. Widziałam duszę Doroty, która krążyła po świecie, zabłąkana i smutna. Rzucali nią Zbłąkani, nie dając chwili wytchnienia.

Słyszałam o nich tylko historię od archaniołów, lecz teraz widziałam ich pierwszy raz. Według moich byłych przełożonych to umęczone dusze, które zostały na ziemi, by dokończyć rzeczy zaczęte za życia, jednak po kilku dniach traciły swoje jestestwo i zapominały, kim były i po co są na ziemi. Za niedługo Dorota stanie się taka jak inni Zbłąkani.

Dusza spojrzała na mnie. Niemal słyszałam jej oskarżycielskie słowa.

– Przepraszam, ja nie wiedziałam. Wybacz mi. Proszę – niemal krzyknęłam, spoglądając ostatni raz w oczy Doroty, która szarpana przez Zbłąkanych oddalała się ode mnie coraz bardziej.

Obudziłam się, z szybko bijącym sercem. Łapałam zachłannie kolejne hausty powietrza.

– Już wszystko dobrze, to był tylko koszmar – usłyszałam obok siebie głos pana Dębowskiego. Chwilę trwało nim moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i ujrzałam sylwetkę mężczyzny. Chciałam mu wierzyć, ale nie potrafiłam. Wiedziałam, że to co ujrzałam w śnie ukazywało prawdę i właśnie dlatego się bałam.

Przeze mnie Dorota straciła szansę na raj. Nie zasłużyła na los Zbłąkanej, ale została na niego skazana, tylko dlatego że dałam się ponieść emocjom. Wiedząc to, chciałam cofnąć czas, lecz nie mogłam i to najbardziej mnie bolało.

– Spróbuj zasnąć. Ja będę czuwał.

– Nie dam rady – mój głos załamał się przy ostatnim słowie.

– Wiesz, co jest najlepsze na koszmar? – zapytał.

– Nie.

– Bajka. Leż wygodnie, a ja ci jakąś opowiem.

W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, lecz uznałam, że wyraźnie on tego potrzebuje. Ułożyłam się wygodnie, próbując zapomnieć sceny z koszmaru.

– O czym będzie?

– O Duchu Lasu – odpowiedział. Wziął głębszy wdech i zaczął opowiadać. – Od dawien dawna po świecie krąży legenda o Duchu Lasu. Był, a może jest strażnikiem, który chroni las przed ludźmi. Dawno temu żyła dziewczynka, nie wyróżniała się na tle innych dzieci. Mieszkała na skraju boru, ogromnego. W jego środku niemal zawsze panował mrok, gdyż takie było nagromadzenie drzew, że słońce nie przebijało się przez gałęzie.

Słuchałam skupiona jego historii, ona faktycznie pomagała zapomnieć i się uspokoić. Moje emocje opadały, natomiast w oczach pana Dębowskiego pojawił się żal. Zastanawiałam się, czy ta historia ma związek z Emilią.

– Kochała las, nie słuchała ostrzeżeń rodziców, by nie zapuszczała się za daleko, bo Duch Lasu ją uwięzi. Nieszczęście było tylko kwestią czasu. Pewnego dnia rozpętała się burza, gdy dziewczynka znajdowała się w lesie. Przez smugi deszczu zgubiła się. Już nigdy z niego się nie wydostała, Duch Lasu ją uwięził w nim na zawsze. Rodzice czekali na próżno.

– To smutna historia – zauważyłam.

– Dlatego nie wchodź więcej do lasu sama, nie możemy i ciebie stracić – powiedział.

Jego słowa tylko potwierdziły moje przypuszczenia. Emilia zaginęła, prawdopodobnie wiele miesięcy temu. To wyjaśniałoby ich zachowanie, chęć pomocy mi. Byłam dla nich jak odnaleziona córka, dzięki niej odzyskali namiastkę Emilii.

– Dobrze, nie będę – zapewniłam. – Chyba spróbuję jednak zasnąć.

– W razie czego jestem za ścianą – poinformował mnie. Wyszedł z pokoju, a ja zastanawiałam się, nad losem Doroty i Emilii, a także swoim. Myśli przez prawie godzinę nie pozwalały mi zasnąć, a kiedy w końcu mi się udało, ujrzałam we śnie mojego nemesisa.

– Witaj, Angelianno.

– Mógłbyś dać mi wreszcie spokój. Nie przejdę na stronę mroku.

– Ale ja mam propozycję. Nie chciałabyś zapewnić Dorotce raju? – zapytał.

Oczywiście, że chciałam, ale układy z diabłem nigdy nie kończyły się dobrze.

– Jaka cena?

– Ty, aniołku. Nie teraz spokojnie, gdy umrzesz, zmienisz się w diablicę. To idealny układ.

– To zachwieje równowagę – zauważyłam.

– Bywa. Pomyśl o Dorocie. Nie chciałabyś zmyć swojego grzechu?

– Przestań mnie kusić. Muszę to przemyśleć.

– Pamiętaj, że czas dla Doroty jest teraz cenny. Każda chwila zbliża ją do zostania Zbłąkaną – szepnął.

– Idź już – poprosiłam. Liczyłam, ze nemesis nie widzi mojego zdenerwowania. Znowu przede mną stanęła wizja Dorotki szarpanej przez Zbłąkanych. Widziałam dokładnie jej cierpienie i znikające ciało astralne. Z każdą chwila stawało się coraz bladsze, ale najgorszy wydawał mi się jej wzrok, jakby zaszedł mgłą.

Chciałam dłużej myśleć na temat decyzji, emocje mi w tym nie pomagały. Przejście na stronę mroku nie podobało mi się, szczególnie że wiązało się z zachwianiem równowagi dobra i zła. Tyle wieków walczyłam z diabłem, a teraz tylko on mógł uratować Dorotkę. Aniołów nie obchodziła ta jedna dusza, którą miałam się opiekować.

– Devil! – krzyknęłam we śnie. Nie musiałam długo czekać na pojawienie się diabła.

– Czyżbyś zmądrzała?

– Wcześniej chcę poznać odpowiedź na jedno pytanie.

– Jakie?

– Czy Emilia, córka państwa Dębowskich, żyje? – zapytałam. Musiałam znać odpowiedź na to pytanie.

– Tak – odparł krótko. Taka informacja mnie usatysfakcjonowała, miałam całe życie jako człowiek, by dowiedzieć się co się z nią stało.

– To jak będzie. Dorota znika, dzieli ją cienka granica od zostania Zbłąkaną.

– Chcę przeczytać cyrograf – odpowiedziałam. Za dobrze znałam ukochanie mroku do drobnych kruczków.

Diabeł przewrócił oczami. Po chwili w jego dłoni pojawił się zwój, podszedł do mnie i podał mi go. Poczułam szorstki materiał pod palcami. Wzrokiem przeleciałam skomplikowany tekst, którego czytania nie ułatwiały zawijasy przy niemal każdej literze. Mój wzrok zatrzymał się na punkcie jedenastym.

– Mam już teraz oddać ci duszę?!

– Angelianno, jeśli masz stać się diablicą musisz się przez życie do tego przygotować. Dusza tylko ci utrudni to zadanie.

– Ale bez niej będę tracić każdego dnia coraz więcej z człowieczeństwa.

– Cóż ci po nim? Ty nigdy nie będziesz prawdziwym człowiekiem, za dużo wiesz – odpowiedział. – Dorota nie ma już czasu. – Podał mi czarne pióro.

Wzięłam je drżącą ręką. Kiedy pisałam kolejne litery mojego imienia, czułam ból, który wzrastał. Pieczenie na plecach, gdzie kiedyś znajdowały się moje skrzydła wzmagało się wraz z nim. Dodatkowo z piersi coś próbowało wyrwać moją duszę. Mój organizm walczył z tym. Napisałam ostatnią literę, a zaraz po tym opadłam na kolana wyczerpana.

– Do zobaczenia w piekle, Angelianno – rzekł, nim zniknął, biorąc ze sobą moją duszę i przeklętą umowę.

Nienawidziłam siebie za to, co zrobiłam. Jeden błąd doprowadził mnie do kolejnych. Wiedziałam, że jeszcze wiele ich popełnię. Delikatnie szlochałam, myśląc o straconej duszy. Gorycz owładnęła moim sercem, gdy klęczałam na sennej trawie.

– Angelianno... – usłyszałam słodki głos. – Mrok zawładnie tobą, jeśli na to pozwolisz. Pamiętaj o tym każdego dnia.

Nim zdążyłam w jakiś sposób zareagować obudziłam się z szybko bijącym sercem. Miałam ambiwalentne uczucia względem sprzedania swojej duszy. Ochroniłam tyle ludzkich, a nie potrafiłam własnej. Jednak pamiętałam ostatnie zdanie, które usłyszałam we śnie, to dodało mi nadziei, która rozświetliła mrok.

Czułam jakbym miała czystą kartę. Szybko wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki, by zmyć ostatki wspomnień ze mnie. Miałam przed sobą cel, odnaleźć Emilię. Przeszłość zostawiłam za sobą, przynajmniej chciałam tak myśleć. Jednak to ona mnie ukształtowała, lecz teraz ja miałam wykreować własną przyszłość.

Może i straciłam duszę, lecz w sercu dalej mam płomień dobroci, który potrafi rozświetlić mrok. Ja w nim byłam, ale do niego nie należałam.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top