10
Zimne powietrze uderzyło mi w twarz.Był wieczór i a ja nareszcie odnalazłem drogę do mojego domu.
Spacerowałem bez jednego buta po chodniku i prosiłem aby nie wdepnąć w jakieś szkło.Uchyliłem drzwi do domu i zobaczyłem małą ,słodką Elizabeth.Mam nadzieję,że jej nigdy nie spotka podobny los. Jest zbyt krucha na coś takiego.Oparłem głowę o futrynę i przyglądałem się jej zabawie.Taka roześmiana i beztroska.Nie mieliśmy wiele ,ale zawsze znajdywałem drobne na lody czy małą zabaweczkę,robiłem wszystko by zobaczyć jej uśmiech.Była podobna do taty.Strasznie za nim tęskniłem.Spojrzałem na swoją dłoń i przypomniałem sobie jego ostatnie słowa "opiekuj się naszymi kobietami Jack,potrzebują Cię ".Chcę dostać się na dobre studia żeby one mogły żyć na poziomie ,zasługują na to co najlepsze.Eli trzymała właśnie w rączkach konika,którego wystrugał jej tata.Pomagałem mu przy tym ,pamiętam ile drzazg miałem wtedy w dłoniach ,ale bardzo chciałem zostać i pomagać mu dopóki go nie skończymy.Elizabeth bardzo o niego dbała.Zabierała go ze sobą wszędzie.Czasem gdy widziała jak płaczę i tęsknię,przychodziła z nim do mnie ,kładła drewnianą zabawkę w moje ręce i kazała na niego uważać. Wychodzi na to,że to ona opiekowała się mną.
- Po co mu telefon skoro nie odbiera?!-Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk mamy.Wychodzi z dłońmi biednymi od ciasta i telefonem przy uchu.Spojrzała w moją stronę i upuściła telefon na dywan.
-Co ci się stało Jack?!-Podbiegła do mnie i jeszcze raz przejrzała mnie z każdej strony.
-Miałeś wypadek?!Dlaczego nie odbierałeś? Wiesz jak się martwiłam?-Przytuliłem ją szybko do siebie i zacząłem przepraszać.
-Jestem już,wszystko ze mną w porządku,nic mi nie jest.-Staliśmy tak jeszcze przez chwilę,aż w końcu odsunęła się ode mnie i wzdychając odparła.
-Musze Ci coś powiedzieć..
Alex ¤.¤
Wyskoczyłem szybko z auta,ledwo zatrzasnęły się za mna drzwi ja już byłem przy wejściu.
-GDZIE.ON.JEST?- Wycedziłem przez zaciśnięte zęby do faceta, którego nienawidziłem z całego serca.
-Twój Kopciuszek zwiał.-Powiedział spokojnie,jakby nic się nie stało.Chwyciłem go za koszulę i przyparłem do ściany.
-GDZIE.ON.KURWA.JEST.
-Jak zawsze..brutalny.-To musiała być dla niego dobra zabawa,nigdy nie traktował czegoś poważnie,nawet mnie.Wyciagnął rękę w moją stronę.
-Jego pantofelek.-W dłoni trzymał trampka Jacka.
-Nawet leżącego nie umiesz upilnować?Co z Tobą jest nie tak?!
-Może z Tobą jest coś nie tak?Pewnie uciekł bo słyszał jak z Tobą rozmawiam i się wystraszył?!-Odepchnął mnie od siebie a ja lekko się zatoczyłem.Co jeśli to prawda?Co jeśli to przede mną uciekał? Krystian parsknął śmiechem.Co go tak kurwa bawiło?
-Pewnie go za mocno przeorałeś..-Spojrzał mi bezczelnie w oczy a ja nie wytrzymałem,czułem jak podniosło się moje ciśnienie i uderzyłem go z całej siły pięścią w brzuch.Poleciał na ścianę i opadł na ziemię.
-Nie pozwalaj sobie,już nie zamierzam się powstrzymywać.Od dawna chciałem Ci to zrobić.-Kopnąłem go żeby zapamiętał. Miałem z nim kiedyś do czynienia,pomieszał mi w głowie.Zabawił się moim ciałem i uczuciami.Nigdy mu nie wybaczę,byłem wtedy młodym chłopakiem,który potrzebował czułości,nie bolca w dupie.Kochałem go a on to wykorzystał.Robił mi te wszystkie zboczone rzeczy ,to na pewno przez niego jestem teraz taki.Nie pozwolę żeby Jack skończył jak ja..
Za późno,sam go skrzywdziłeś Alex..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top