XI. Zdradzona

- Gdzie byłaś? - zapytała Tracey niemal od razu zwracając uwagę Victorii na siebie.

Znów, przez dwie godziny, ćwiczyła taniec z Malfoyem pod okiem profesor McGonagall, ale koleżankom nie mogła, a raczej wciąż nie chciała, tego powiedzieć.

- Uczyłam się - powiedziała na odczepne, a Davis zmarszczyła brwi, wyraźnie nie wierząc w kłamstwo. Nawet jeśli dziewczyna nie chciała poruszać tego tematu, zrobiła to Astoria, pytając gdzie konkretnie. - W bibliotece - stwierdziła Victoria nieco nie pewniej. Nie podobało jej się dociekliwe spojrzenie młodszej Greengrass.

- Ciekawe, bo ja też. A w którym dziale? - kontynuowała, a Victoria wywróciła oczami ze złością.

- Czy to jakieś przesłuchanie? - zaatakowała i usiadła w końcu na własnym łóżku.

- Po prostu codziennie znikasz na pare godzin. Nawet, gdy siedzisz z nami, wydajesz się nieobecna i jakaś dziwna. Nie wiemy, gdzie można cię znaleźć i czy wszystko w porządku. Zaledwie pół godziny temu przeszłam bibliotekę wzdłuż i wszerz, a ciebie tam nie było. Okłamujesz nas - oskarżenie Astorii zabolało, choć miało podstawy.

Victoria poczuła, jak grunt osuwa się spod jej nóg. Czy głupsza z sióstr mogła coś zwęszyć?

~ Nie, to absurd ~ zaprzeczyła w myślach Victoria i skupiła wzrok na niedoszłej narzeczonej Malfoya. W jednej chwili, atmosfera zgęstniała, a one poczuły się jak w trakcie gry. Astoria za wszelką cenę, chciała wydobyć na powierzchnię długo skrywaną prawdę, a Victoria chciała to ukryć.

Tracey, która obserwowała dwie współlokatorki, siedziała z wyraźnym zakłopotaniem, nie chciała interweniować w zalążek tej kłótni, a obawiała się wyjścia z dormitorium.

- Victoria, nie oszukuj nas. Ukrywasz coś - powiedziała Astoria i odrzuciła swoje brązowe włosy do tyłu.

- Jesteś tak bystra, Astorio, nie wiem, jakim cudem udało mi się to ukryć przed wami przez trzy miesiące - powiedziała prowokująco Burke, licząc, że brunetka skupi się na zniewadze. Niestety, Greengrass wydawała się być nieugięta.

- Trzy miesiące? - zapytała z niedowierzaniem i zerknęła na Tracey, która wydawała się równie wstrząśnięta tym wyznaniem.

To ta chwila. Victoria musi im zdradzić tę niewygodną prawdę.  

~~~~****~~~~

Trzy dni przed balem przyjechała rodzina Burke. Victoria została przymuszona przez babkę do pojawienia się w hotelu w wiosce. Choć w wiosce mogła poczuć ulgę. W końcu, po usłyszeniu prawy z ust Victorii, okazało się, że dla Tracey i Astorii to zbyt wiele. Ta pierwsza nieco wycofała się z plotkowania z rudowłosą, a ta druga, wiedziona złością, unikała jej na wszelkie sposoby. 

Luka, służąca, zdjęła z ramion rudowłosej płaszcz i wskazała dalszy kierunek spaceru. Jej rodzice i dziadkowie wzięli jeden z największych apartamentów dostępnych w okolicy. Każda osoba miała do własnej dyspozycji prywatną sypialnię. W pierwszej kolejności została wysłana do babci, która oceniła jej wygląd.

- Suknia powinna pasować - stwierdziła i uśmiechnęła się do wnuczki pełnym satysfakcji uśmiechem. - Pokażę ci ją - zdecydowała i poprowadziła Victorię do kolejnego pomieszczenia. Wewnątrz była jej matka, z którą z chęcią się przywitała, dopiero później spojrzała na manekina, na którym wisiała zielona, jedwabna suknia ze spódnicą w kształcie litery A. Butelkowa zieleń zapewne była dobrana specjalnie do jej rudych włosów. Ozdoby na sukni, wyszywane srebrną nicią były wręcz przecudowne.

Victoria z pewnością byłaby kreacją zachwycona, gdyby nie fakt, że suknia była przygotowana na zaręczyny, które doprowadzały ją do załamania nerwowego. Matka i babka kazały jej przymierzyć suknię, która oczywiście leżała na niej idealnie. Victoria podeszła do lustra i spojrzała na swoje odbicie.

~ Co pomyśli Draco, gdy mnie zobaczy? ~ pomyślała i przeczesała palcami włosy, które były zwilżone przez śnieg padający na zewnątrz.

- Wyglądasz pięknie - powiedziała mama. Victoria zobaczyła jej odbicie za sobą. - Razem z twoją szanowną babcią wybierałyśmy materiał. Wiesz, ta sytuacja trochę nas zbliżyła - dodała, a jej oczy błyszczały z podekscytowania. I właśnie to bolało Victorię najbardziej. Wokół wszyscy byli szczęśliwi, jak mogła odebrać matce to szczęście?

Właśnie dlatego wymusiła uśmiech, który jeszcze bardziej rozczulił jej rodzicielkę. Kobieta stanęła przed córką i cmoknęła ją w czoło.

- Jestem z ciebie dumna, kochanie - stwierdziła i wyszła z pokoju. Dopiero wtedy Victoria pozwoliła jednej samotnej łzie spłynąć po policzku.

Niestety, chwila słabości szybko musiała minąć, ponieważ do pokoju wróciła babcia w towarzystwie Narcyzy. Matka Dracona obejrzała młodą Burke z każdej strony i uśmiechnęła się z aprobatą.

- Przy boku Dracona będzie wyglądać cudownie - skomentowała, a Victoria ledwie powstrzymała się przed wykrzywieniem twarzy w niechętnym grymasie. - Jak się czujesz? - zapytała, a rudowłosa wymusiła uśmiech, jednak nim powiedziała słowo, wtrąciła się jej babka.

- Czuje ogromną dumę z tego, że będzie mogła przeżyć swoje życie u boku tak wspaniałego człowieka, prawda, Victorio? - zapytała naciskając na zgłoski w jej imieniu, jakby chciała wymusić na wnuczce konkretne słowa potwierdzenia.

- Tak, właśnie tak - powiedziała z uśmiechem, mimo iż wewnątrz chciało jej się wymiotować. Chciała umrzeć, jednak miała zbyt mało silnej woli, by targnąć się na własne życie. Wciąż miała cień nadziei, że w przyszłości może być szczęśliwa.

~~~~****~~~~

Moment, gdy znów została sama z babcią, był najgorszy jakiego wyczekiwała. Z twarzy kobiety zniknął ten pobłażliwy, babciny uśmiech.

- Podczas balu nie próbuj żadnych sztuczek - zagroziła machając przed Victorią palcem.

- Ja nie chcę z nim być - odpowiedziała dziewczyna, a kobieta spojrzała na nią krytycznie.

- Och przestań. Gdzie znajdziesz lepszą partię i to na takich warunkach? - zakpiła i usiadła na lazurowej kanapie. - I tak powinnaś się cieszyć, że jest to ktoś kogo znasz. Dużo gorsze jest to, czego nie znamy.

- Ale dlaczego tak wcześnie? - zapytała z oburzeniem nadal próbując przebić swoje racje nad plan głowy rodu.

- To jest optymalny czas. Gdyby dało się wcześniej, zdecydowałabym się na to. Victorio, spójrz na to z innej strony. Za kilka lat będziesz księżniczką Malfoy Manor. Przecież, przy tej posiadłości, nasze Blenheim Burke to zwykła klitka - stwierdziła, a Victoria wyrzuciła ręce w powietrze.

- Sprzedajesz własną, jedyną wnuczkę za nazwisko i prawo do posiadłości?! Czy zwróciłaś kiedyś uwagę na to, czego ja chcę? - oburzyła się, a babka nieco spoważniała.

- Uważaj na słowa, dzieciaku - stwierdziła i postanowiła wyjść z pokoju nim ta wymiana zdań przeistoczyła się w kłótnie.

~~~~****~~~~

Do swojego dormitorium wracała zaraz przed ciszą nocną. W planach miała przemknąć przez korytarze niczym cień, niestety plany jej pokrzyżowano. Gdy pokonywała zakręt, ktoś brutalnie złapał ją od tyłu i popchnął wraz z sobą na ścianę. Victoria próbowała dosięgnąć różdżki, jednak w tej szamotaninie nie zauważyła, że napastnik zadbał, by została bezbronna.

Dziewczyna totalnie skamieniała, gdy usłyszała ten charakterystyczny śmiech.

- Pansy Parkinson - powiedziała z obrzydzeniem i odchyliła głowę nieco do tyłu, gdy brunetka wystawiła w jej stronę różdżkę. - Czego ode mnie chcecie? - zapytała z niechęcią i skrzywiła się z obawą, gdy różdżka Parkinson zaczęła jarzyć się różowym światłem.

- Nie jesteś już tak cwana, gdy to nie ty grozisz różdżką - wykpiła się i podeszła do skrępowanej Victorii. - Fajnie, że Alastor Moody ćwiczył z nami ciekawe zaklęcia. Które wypróbować na tobie? - zapytała i złapała Victorię za włosy.

- Jesteś szalona, Pansy - stwierdziła Victoria, nieumyślnie ją prowokując. - Zostaw mnie w spokoju, a ja nie wyciągnę z tego konsekwencji - kontynuowała, a napastniczka zaśmiała się gardłowo.

- Konsekwencji? Śmiałaś mi zabrać to, co miało należeć do mnie, ja po prostu próbuję ci przemówić do rozsądku, idiotko - Pansy wydawała się wściekła, a Burke nie wiedziała kiedy ostatnio miała do czynienia z tą wariatką na tyle, by ją rozzłościć.

- Chyba nie wiem, o co konkretnie ci chodzi - przyznała trochę niespokojnie, wciąż obserwując różdżkę ślizgonki.

- Może cruciatus odświeży ci pamięć? - zapytała przykładając końcówkę różdżki do szyi Victorii.

- Nie zawiniłam w żaden sposób przeciw tobie - powiedziała z mocą rudowłosa, mimo to cieszyła się, że ktoś trzyma ją, ponieważ była pewna, że gdyby nie to, już dawno mięśnie odmówiłyby jej współpracy.

- Nie?! - wrzasnęła Pansy i kopnęła różdżkę Victorii, leżącą do tej pory pod jej nogami. - A zaręczyny z Draconem?! Astoria wszystko mi powiedziała! - krzyczała jak niedorozwinięta, jednak Victoria liczyła, że tym hałasem sprowadzi kogoś w ten zaułek. Mimo wszystko zawiodła się na Greengrass. Widocznie podczas rozmowy jedynie udawała przed Victorią jakieś współczucie, a złość przyćmiła jej mózg i postanowiła jednak utrudnić życie swojej koleżance. 

- Ach, to - powiedziała bez entuzjazmu, przechylając głowę w bok. Dziwnie było myśleć, że oberwie właśnie przez wymuszone zaręczyny z Malfoyem. - Gdybym mogła, oddałabym ci go - przyznała i uśmiechnęła się. Ta niedorobiona dwójka idealnie by do siebie pasowała.

- Łżesz - stwierdziła Pansy i znów wystawiła różdżkę w stronę rudowłosej. - Jeśli nie, to zostaw Dracona w spokoju!

~ Obrończyni uciśnionych frajerów się znalazła ~ pomyślała Burke i wzięła głęboki wdech. Jeśli nikt jej nie pomoże, to w końcu oberwie przez wściekłą Parkinson. Na razie musiała sprowokować głupszą ślizgonkę do ponownego krzyku. Być może te dzikie ryki w końcu wypłoszą Snape'a ze swojej klitki z eliksirami. 

- Spróbuj go zabrać dla siebie - zaproponowała i szarpnęła się próbując uwolnić się z żelaznego uścisku. Nie wiedziała, kto ją trzymał, jednak zdawała sobie sprawę, że to osoba o dużej sile. - Jeśli oczywiście cię zechce... - dodała wykrzywiając uśmiech w złośliwym uśmieszku.

~ To może być ciężkie z twoim świńskim ryjkiem ~ dodała w myślach, jednak powstrzymała się przed tym komentarzem. Tym poprzednim już wystarczająco ją rozwścieczyła. Nawet nie zdała sobie sprawy, że trochę przesadziła. Pansy wyciągnęła różdżkę przed siebie, gotowa wypowiedzieć jedno z trzech zaklęć niewybaczalnych. 

- Co to ma znaczyć? - usłyszały nagle i odwróciły się w stronę skąd dochodził niezadowolony głos Moody'ego. Ktoś, kto do tej pory trzymał Victorię, niespodziewanie odepchnął ją i uciekł, by szalonooki go nie złapał, niestety, Pansy i Victoria nie miały tego szczęścia. 

~~~~****~~~~

Obie stały w gabinecie Alastora Moody'ego czekając na nauczyciela, który kazał im stać w miejscach, które im wyznaczył. 

- Gdyby nie ty, to... - zaczęła z oburzeniem Pansy, a Victoria naburmuszyła się. 

- Ja? To ty! - zaczęła, jednak umilkła, gdy drzwi otworzyły się. 

- Po ciszy nocnej przyłapuję was w miejscu, w którym nie powinno was być. Za takie zachowanie z reguły jest kara. Kto zaczął? - zapytał nie siląc się na spokojny ton. Obie jednak milczały, obawiając się reakcji nauczyciela na jakiekolwiek słowo. - Burke. Odpowiedz.

Dopiero po wyraźnym rozkazie, Victoria ze szczegółami opowiedziała wydarzenie, a Pansy, oburzając się, próbowała wybrnąć z tych oskarżeń. Alastor Moody, mając dość denerwującej nastolatki, odesłał ją z pouczeniem i informacją, że będzie miał ją na oku. Mimo, iż rudowłosa poczuła się urażona tą decyzją, siedziała cicho i patrzyła jak Pansy wychodzi z gabinetu z uśmiechem satysfakcji na twarzy.

- Parkinson. Jej matka też była głupia - stwierdził Moody i usiadł przy biurku. Wskazał miejsce gdzieś pod ścianą, które miała zająć Victoria. - Jesteś inteligentna, jak udało się ciebie zaskoczyć tak głupiej istocie?

- Byłam zamyślona - stwierdziła, a nauczyciel prychnął z rozbawieniem. 

- Użalanie się nad sobą, to najgorsze co możesz zrobić - stwierdził i odłożył różdżkę na biurko od razu wygodniej rozsiadając się w fotelu. Victoria nie w pełni rozumiała, o co mężczyźnie może chodzić. Odnosił się do zaręczyn? 

- Nie użalam się - powiedziała, a nauczyciel zaśmiał się z kpiną. 

- Do tej pory widziałem w tobie twoją babkę. Stara Glorina jednak była dużo sprytniejsza - stwierdził i nachylił się nad biurkiem w stronę Burke. - Ona bez skrupułów dążyła do celu, a ty jesteś zmiękczona niczym laleczka. I właśnie przez to nie poradzisz sobie w życiu.

Victoria wyprostowała się, ukazując oburzenie na twarzy. Porównania do jej babci, a tym bardziej mówienie, że nie poradzi sobie w życiu byłymi ciosami poniżej pasa i to bardzo nie na miejscu. 

- Nie wiem skąd pan profesor ma takie spostrzeżenia - zaprotestowała twardo, a Moody znów odchylił się na krześle. 

- Moim zadaniem było łapanie czarnoksiężników. Glorina Burke również była na moim celowniku, jednak udowodniła, że jest lepsza od innych. Inni trafili do Azkabanu, ona nie - stwierdził w nutką podziwu w głosie. Zupełnie niesłuszną nutką podziwu. W końcu Alastor Moody gardził ludźmi, którzy stali po stronie Czarnego Pana. 

Nie kontynuował jednak tego tematu. Zamiast tego zaczął krążyć po pokoju i zerknął na Victorię.

- Co być zrobiła, gdybyś godzinę musiała spędzić pod wodą? - zapytał nagle, a Burke zmarszczyła brwi, jednak zaczęła się zastanawiać.

- Pewnie szukałabym jakichś stosownych zaklęć, albo coś - powiedziała po chwili namysłu, a stary profesor pokręcił głową z niezadowoleniem, jednak machnął ręką.

- Już nieważne. Możesz się oddalić i nie pakuj się już w kłopoty - powiedział i wyprosił rudowłosą za drzwi. Ta po krótkiej chwili wątpliwości, w końcu ruszyła korytarzem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top