III. Powóz z testralami
Victoria złapała się na tym, że powtarzała zdanie, które mówiła jej babka, niczym mantrę, gdy jechali powozem zaprzężonym w dwa testrale. Jej ojciec opisywał je jako "karych ulubieńców samej śmierci" i jako jedyny i domu, opiekował się nimi. Dziewczyna skrzywiła się, gdy do jej głowy wpadła myśl, że być może i ona kiedyś zobaczy to stworzenie. Obawiała się, że może się to wydarzyć pod wpływem rodziny Malfoyów, do którym właśnie zmierzali. I tak, jej myśli krążyły w koło. Znów myśląc o tym, że Draco może zostać jej mężem i będzie miała zniszczone życie.
Dlatego, gdy dojechali do rodzinnej willi jej przyszłego narzeczonego, Victoria wiedziała, że nie może nic zrobić. Na szczęście, babcia nie zdecydowała się przyjechać wraz z nimi na to spotkanie, ponieważ zaczęły boleć ją korzonki. Dzięki bogu, „starość nie radość".
- Witajcie, William – pan domu przywitał się z jej ojcem. – Nerea – ucałował dłoń pani Burke. – I panna Victoria – uczynił to samo. Następnie, grzecznościowe przywitanie z panią domu i na koniec z Draco. Mimo wszystko, chłopak potrafił się zachować i ucałował dłoń swojej koleżanki ze Slytherinu. Czym niebywale ją zaskoczył.
- Zapraszam na kolację, z pewnością są państwo zmęczeni – odpowiedziała Narcyza. W ciągu miesiąca wakacji, Victoria zastanawiała się, czy kobieta nie jest z nimi zbyt blisko spokrewniona, by dopuścić do kolejnego ślubu. Niestety, pokrewieństwo krwi było zbyt dalekie, żeby wziąć to pod uwagę.
Usiedli do stołu, który przygotowali słudzy. U szczytu stołu oczywiście zasiadł Lucjusz, po przeciwnej stronie zasiadł William Burke, jego żona usiadła po prawej, koło Narcyzy, by w razie potrzeby móc porozmawiać. Dlatego Victoria i Draco zostali zmuszeni do zajęcia miejsc koło siebie. Oboje siedzieli jak na szpilkach, wsłuchując się w dyskusję swoich rodziców. W pewnym momencie zaskoczyła ich matka Malfoya.
- Draco, może pokażesz Victorii ogrody? – zaproponowała, a Nerea przytaknęła jej.
- Wspaniały pomysł, Vici, idź – zachęciła ją matka, a gdy Draco wstał, podając jej dłoń, by pomóc jej odejść od stołu, dziewczyna nie miała już wyboru.
~~~~****~~~~
Wyszli do ogrodu w zupełnej ciszy, a między nimi zaczęła narastać nieprzyjemna atmosfera pełna napięcia i nerwów.
- Maczałeś w tym palce? – zapytała Victoria z nieskrywaną złością mimo wszystko dbając też o zachowanie ciszy, by przypadkiem ktoś nie podsłuchał ich rozmowy. - Pod koniec szkoły mówiłeś jakieś głupoty o wakacjach...
- Sądzisz, że jestem tak zdesperowany, by zniszczyć ci życie, że sam pakowałbym się w coś takiego? – wytknął złośliwie chłopak i oparł się o balustradę drewnianego mostka, który przecinał oczko wodne.
- Musiałeś, pod koniec roku szkolnego powiedziałeś... - zaczęła znów, jednak Draco przerwał jej brutalnym tonem.
- Wiem, co mówiłem. I nie spodziewałem się, że los zaśmieje mi się w twarz – ostatnie słowa powiedział już spokojnie, unikając świdrującego wzroku Victorii. Czuł się tak samo wrobiony jak ona. Trochę niczym niewolnik decyzji własnego ojca.
- Odmów ojcu – poprosiła, a blondyn prychnął.
- A dlaczego ty tego nie zrobisz, Vici? – zapytał znów przybierając swój złośliwy ton. Dziewczyna skrzywiła się, gdy wypowiedział jej zdrobnienie, którego używała jedynie jej matka, jednak postanowiła to zignorować. Teraz miała inne priorytety, niż kłótnia o używanie zdrobnienia jej imienia.
- Nie mogę sprzeciwić się babci i rodzicom – odpowiedziała zgodnie z prawdą stając obok Dracona na mostku.
Stali w zupełnej ciszy, myśląc o tym, w jaki nieciekawej sytuacji znaleźli się w tej chwili. Victoria skupiła się na obserwowaniu fali wody stworzonej przez lekki podmuch wiatru, przez chwilę miała pustkę w głowie, nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, jak namówić ślizgona do narzucenia zmiany decyzji ich rodzinom. Draco byłby do tego zdolny, ona natomiast z pewnością nie. W jej domu panował niebywały rygor, a każda forma sprzeciwu oznaczała jedno – zdradę rodziny i napiętnowanie, Victoria bała się tego i dlatego posłusznie znosiła zaistniałą sytuację.
- Również tego nie zrobię - odpowiedział, a jedyna iskierka nadziei zniknęła gdzieś w odmętach jej umysłu. - Będziemy zmuszeni przez jakiś czas siebie znosić.
Victoria oblizała nerwowo usta.
~ Oby tylko przez jakiś czas ~ pomyślała ze zdenerwowaniem.
- Tylko nie mów mi, że to będzie rywalizacja, kto bardziej uprzykrzy życie tej drugiej osobie - stwierdziła z rezygnacją. Mogła go nie lubić, jednak dziś wydawał się dobrym kompanem do rozmowy w tej chwili niedoli. Zachowywał się dziwnie normalnie jak na siebie i liczyła, że może przejrzy na oczy w przyszłości.
-Mógłbym to zrobić, zemścić się za to jak potraktowałaś mnie przy Potterze i jego żałosnych znajomych, jednak, stwierdziłem, że mimo wszystko, nie wypada się na to decydować. - Victoria spojrzała na niego z szokiem wypisanym na twarzy. Wiele się spodziewała, ale nie tego, że zemsta Dracona Malfoya odejdzie bez spełnienia się. Dlatego postanowiła mimo wszystko być czujna.
-Nie będę wchodziła z tobą w żadne układy. Rób, co chcesz, jednak moje nastawienie względem ciebie nie zmieni się - zapewniła i odeszła do stojącej niedaleko ławki. - Wasz ród nie jest tym, któremu łatwo zaufać - dodała głośniej, by mieć pewność, że chłopak usłyszy i usiadła.
~ Jednak, gdy już to zrobisz, będziesz moja ~ pomyślał Draco i skrzywił się. Nie do końca rozumiał ideę tego posunięcia. Niby, pobieżnie ojciec wszystko mu wyjaśnił, ale na dłuższą metę to nie miało sensu. Plotki krążące po ludziach można było zdementować na wiele sposobów, w końcu jego nazwisko nadal wzbudzało szacunek i obawę wśród słabszych czarodziejów, którzy te plotki rozpuszczali.
Draco zbliżył się do dziewczyny, która zainteresowała się klombem kwiatów rosnącym za ławką. Te cierniste, czerwone róże były trochę jak ona. Piękne aczkolwiek niedostępne. W jednym zgodzi się że wszystkimi wokół. Victoria jest piękna, niestety, jej charakter pozostawia wiele do życzenia. Nie będzie miał łatwego zadania, a ojciec powiedział krótko, w przyszłości mają wyglądać jak kochająca para, a raczej dziewczyna ma być w nim zakochana, by w razie potrzeby móc wykonywać rozkazy.
- Co zrobimy w szkole? - zapytała nagle, wyrywając go z zamyślenia. Sam nie miał pomysłu, co zrobić, cały czas myślał o ich spotkaniu, w obliczu tego, powrót do szkoły wydawał się odległym, mało znaczącym wydarzeniem.
- Mamy jeszcze miesiąc, z pewnością coś wymyślimy - stwierdził stając w bezpieczniej odległości dwóch metrów od ławki. Włożył ręce do kieszeni czarnych spodni, w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że robi to za każdym razem, gdy jest zdenerwowany.
Oboje chcieli, by to spotkanie się skończyło. Przebywanie w swoim towarzystwie, udając, że nie dzieli ich mur sprzecznych opinii i kontrowersji, było jeszcze bardziej niezręczne niż mogłoby się wydawać.
- Ach, tu są - usłyszeli nagle głos matki Victorii. Rodzice podeszli do nich, tworząc jeszcze bardziej niezręczną sytuację dla młodych. Młoda Burke z zakłopotaniem odszukała jakieś kwiaty, byleby nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z nikim obecnym w ogrodzie.
- Wspaniałym pomysłem będzie jeśli razem pojawicie się na finale mistrzostw świata w quidditchu - stwierdziła Narcyza zerkając na swojego męża, mimo to słowa skierowane były do Draco i Victorii.
~ To nie będzie dobry pomysł ~ pomyślała, jednak nim zdarzyła wypowiedzieć te słowa, jej rodzice stwierdzili, że to może być wspaniała okazja, by młodzi spędzili trochę czasu razem. Wiadomo, że tej dwójki, poza wspólnym salonem w domu Slytherinu nie łączy nic pozytywnego. Mimo to, wszyscy postanowili udawać, że jest inaczej.
- Tak - zgodził się stary Malfoy i podszedł do Williama. - Miejsce w loży VIP znajdzie się również dla ciebie, przyjacielu - dodał, dotykając ramienia ojca Victorii. Dziewczyna wręcz modliła się o to, by ojciec się nie zgodził, wtedy łatwiej byłoby jej się z tego wykręcić, jednak nie było to takie proste. Jej ojciec bardzo entuzjastycznie podszedł do propozycji, mimo że wcześniej odmówił ministrowi magii zaproszenia na to wydarzenie.
Kultura osobista nakazywała, by dziewczyna jedynie przytaknęła, akceptując ten pomysł. No i to by było na tyle jej spokoju. Teraz, w jej życiu, Draco będzie coraz bardziej obecny i musi to zaakceptować.
~~~~****~~~~
Wyjazd z Malfoy Manor był dla Victorii ulgą. Podobną czuł Draco, który zaraz po odjechaniu powozu, poszedł do swojego pokoju i zamknął się w nim na kolejne godziny, by myśleć.
Pamiętał jak spodobała mu się pierwszego dnia, gdy z dumą przedstawiła się mu. Wtedy myślał, że mogliby się dogadać. Wiedziony dziecięcą naiwnością powiedział to ojcu, który jasno i wyraźnie zakomunikował mu, że nie takie wychowanie otrzymał. Być może nie było to dobre posunięcie ze strony jego rodziców, jednak tak już zostało, a ojciec pielęgnował tego demona, którego zaszczepił wewnątrz własnego syna. Demona, który traktował wszystkich, bez wyjątku, z góry. To dlatego jej dokuczał. Nie zdawał sobie sprawy, że istnieje inne rozwiązanie, a później rudowłosa zaczęła się odpłacać mu we wszystkich podłościach. To pod koniec drugiej klasy poczuł do niej niechęć, a w rezultacie i nienawiść. Mimo to, gdzieś wewnątrz nadal pamiętał to uczucie, które towarzyszyło mu na początku. Przez pierwszy rok szkoły. Szczenięce zauroczenie, którego nie potrafił zrozumieć, póki nie było za późno. Zostały pokłady złości i wielki mur nienawiści, który trzeba było skruszyć, by móc wypełnić zadanie dane przez ojca.
~~~~****~~~~
Luka weszła do pokoju na wezwanie Victorii. Stanęła przy drzwiach i czekała na jakiś zryw ze strony czarownicy, jednak rudowłosa jak siedziała na łóżku, tak prawie się nie ruszała. Blond włosa dziewczyna przez chwilę myślała, że przesłyszała się, jednak wtedy spojrzenie Burke prześlizgnęło się po niej.
- Podejdź tu - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Blondynka wstrzymała oddech i ruszyła w jej kierunku. Ostatnim razem, gdy słyszała takie słowa ze strony Victorii, chwilę później oficjalnie oberwała za nieodpowiednie zachowanie. A po prawdzie, dziewczyna miała potrzebę wyżyć się na kimś, nad kim miała kontrolę.
Luka zbyt często słyszała płacz rudowłosej w środku nocy. Od kiedy wrócili z Malfoy Manor dziewczyna wydawała się zrozpaczona. Próbowała kłócić się z babcią czy rodzicami, jednak nie dawała rady. Pierwszy raz okazywała swoją bezradność.
- Powiedz, co mam zrobić - powiedziała starając się powstrzymać rozpacz w głosie. Luka zatrzymała się przed łóżkiem i spojrzała w ziemię. - Usiądź obok mnie i powiedz, co byś zrobiła - rozkazała mocniejszym tonem.
Luka zrobiła, co jej kazano, jednak nie odnalazła w głowie odpowiedzi na nurtujące Victorię pytanie.
- Gdy okazało się, że nie będę miała magicznych zdolności, płakałam - zaczęła, a ruda spojrzała na nią uważnie. - Wszyscy w koło odwrócili się ode mnie. Rodzina wstydziła się mnie. Zdecydowali o moim odejściu, tak jakbym nigdy nie istniała. A ja podporządkowałam się tej decyzji. Odeszłam i... wyszło mi to na dobre - stwierdziła, a Victoria uchyliła usta ze zdziwienia. - Co mogłoby mnie czekać po tym gdybym na siłę chciała zostać w rodzinnym domu?
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? - zapytała mrużąc oczy.
- Czasem po prostu trzeba przyjąć coś co jest uznawane za cios, ponieważ w dalszej perspektywie czasu może to wyjść na dobre - wyjaśniła i posłała Burke nieśmiały uśmiech, a ona jak zwykle, z kwaśną miną, podniosła się z łóżka.
- Wszyscy przeciw mnie - powiedziała ostro i uderzyła w łóżko dłonią ściśniętą w pięść.
- Nie jestem przeciw panience - zaprotestowała Luka zatrzymując się zaraz za dziewczyną. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie dotknąć jej ramienia. Zamiast tego, zareagowała na gest pokazany przez dłoń Victorii i wyszła z jej sypialni.
~~~~****~~~~
Wraz z ojcem pojawiła się w eleganckim hotelu, w którym Malfoyowie wynajęli kilka pokoi. Z Lucjuszem i jego synem byli umówieni dopiero na wieczór. Dlatego Victoria poszła do pokoju wskazanego przez obsługę hotelu. Jej bagaż już tam był, jednak ona nie zdecydowała się wypakować, zamiast tego podeszła do okna, przez które wyjrzała na zewnątrz. Dwudzieste trzecie piętro robiło swoje, jednak zamierzała uciec stąd, gdy tylko będzie to możliwe.
Zza drzwi nadal słyszała głosy z końca korytarza, dlatego w końcu postanowiła wyjąć różdżkę i użyć na sobie transmutacji. Zmiana w sowę była sensownym rozwiązaniem, dlatego zdecydowała o otworzeniu okna. Użyła czaru, dzięki któremu chwilę później zmieniła się w sowę o brązowych piórach. Wyleciała na zewnątrz i odleciała kilkanaście metrów po czym zanurkowała w dół. Chwilę później znów była sobą, z nieco roztrzepanymi włosami, jednak sobą.
Przechadzała się między namiotami stawianymi przez różnych czarodziejów. Podobał jej się ten zgiełk i chaos tworzony przez setki ludzi wokół. Była ciekawa, czy spotka kogoś znajomego. Los postawił na jej drodze kogoś znajomego szybciej, niż się spodziewała. I nie było to miłe spotkanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top