🐞

Miałem radosną świadomość, że niedługo zacznie się nasza impreza na cześć pokonania Lokiego. Teoretycznie już taka była, ale chcieliśmy zrobić sobie podobną jeszcze raz, tyle że prywatną. No wiecie, wtedy panował taki chaos, że nie dało się z nikim normalnie porozmawiać, więc postanowiliśmy, że jako Piętro XIX i ci, którzy brali udział w tej wojnie najaktywniej możemy chyba spotkać się sami.

Dlatego też Magnus poprosił mnie, abym zakupił jedzenie w sklepie w Bostonie.

Tyle że przy teleprotacji ja wcale nie trafiłem do Bostonu. Stałem zdezorientowany na niezadbanym chodniku, a nokoło mnie kręciło się jakieś milion ludzi. Zewsząd dochodził moich uszu denerwujący szum samochodów. A większość z nich zatrzymywała się na parkingu przy czerwonożółtym sklepie, z ogromnym szyldem głoszącym "Biedronka" i ogromną uśmiechniętą biedronką na dachu.

Dlaczego ktoś nazwał sklep właśnie tak, niezmiernie mnie zastanawiało. Poza tym, design sklepu bardzo mi się nie podobał. Połączenie czerwonego i żółtego w tym przypadku wyglądało okropnie... ale to nie miało znaczenia. Musiałem iść po jedzenie, ale też odkryć, w jakim ja jestem mieście, kraju, kontynencie, równoległym świecie, a może i galaktyce.

Wziąłem się zatem w garść i ze zdeterminowaną miną wbiegłem do sklepu. Ludzie tłoczyli się przy półkach z dżemami, bitą śmietaną, a czekolady już dawno nie było. Jakiś dzieciak dyskutował z ekspedientką, dlaczego nie ma tutaj czipsów, a ktoś inny właśnie wykupywał wszystkie paczki gumy balonowej. Obserwując te liczne zdarzenia, byłem przerażony, czy ja w ogóle znajdę tutaj choćby kabanosy.

Nie chcąc się męczyć poszukiwaniem schowanych gdzieś za półkami produktów spożywczych, podszedłem do przypadkowej sprzedawczyni z zamiarem zapytania się jej o lokalizację soków jabłkowych. Już otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale ona od razu wyskoczyła z niezbyt taktownym pytaniem, które brzmiało:

- Ojeju, czarnoskóry. Czy ty po polsku panimajesz?

Westchnąłem. Co prawda normalnie nie rozumiałbym ani jednego słowa, które wyszło z jej ust, gdyby nie to, że Hearthstone ostatnio rzucił na mnie zaklęcie, które uczyniło mnie poliglotą. Co prawda były to tylko jego ćwiczenia magiczne, ale byłby zaskoczony, gdyby tylko wiedział, jak jego próby właśnie mi się przydawały.

- Tak, rozumiem panią - odparłem.

- O Boże - Pracownica Biedronki była wyraźnie zdezorientowana sytuacją, w jakiej się znalazła. -How can I help you?*

- Proszę pani, ja rozumiem każde pani słowo, nie musi pani używać zwrotów w języku angielskim. Spokojnie może pani zwracać się do mnie w ojczystym języku - odpowiedziałem zażenowany.

- Jest pan pewny? - chciała wiedzieć, ale szybko otrząsnęła się, że i tak bym jej nie zrozumiał. - Dobrze, słucham pana.

- Gdzie są soki jabłkowe? 

- Proszę wyjść z tej alejki i pójść na prawo, tam pan powinien zauważyć dział z napojami, w tym soki jabłkowe - wyjaśniła, żywo gestykulując i wskazując gdzieś za siebie.

Potrzebowałem chwili na przetrawienie tych słów, a potem grzecznie podziękowałem miłej pani i skierowałem się tam, gdzie mnie poprowadziła. Faktycznie, soków tam było całkiem sporo. Podszedłem do półki i już sięgałem po karton, ale zobaczyłem cenę i walutę, w jakiej tu sprzedawano. 

Półtora litra soku pomarańczowego kosztowało pięć złotych.

Po pierwsze, skoro mam przy sobie tylko dolary, ile mam zapłacić dolarów, aby przełożyło się to jakoś na złotówki? Po drugie, obawiałem się, że druga pracownica Biedronki powie do mnie Ty po polsku nie panimajesz?, bo jestem czarnoskóry. A poza tym, w Rosji nie ma ludzi ciemnoskórych i nie rozumiem, dlaczego ci ludzie tutaj posługują się w stosunku do mnie językiem rosyjskim.

Zaryzykowałem i chwyciłem trzy kartony soku. Zrezygnowany powłóczyłem się do kasy, ale gdy tylko ją zobaczyłem, stanąłem jak wryty.

Nie wiem, czy w tym przypadku mogłem użyć słowa "zobaczyłem". Tak naprawdę wcale jej nie dostrzegłem. Nie potrafiłem. Przy moich stu sześćdziesięciu krasnoludzkiego wzrostu cięzko było mi spojrzeć nawet na początek kolejki, gdyż szereg ludzi z koszykami zakupowymi ciągnął się przez cały sklep. Zapewne gdyby była tu ze mną Samira, mistrzyni zajęć z matematyki i fizyki, wyliczyłaby, ile kilometrów dokładnie ma kolejka, ale ja nie byłem w stanie tego oszacować. 

Otworzyłem szeroko buzię, ale nie miałem wyjścia. Moi przyjaciele musieli coś wypić, a dobrze wiedziałem, że miód pitny z Valhalli przejadł się już nam wszystkim. Ile można spożywać jeden napój? W końcu Magnus, Mallory, Halfborn, T.J. i Alex dostaną na niego jakiejś okropnej alergii. 

🐞

Czekałem w kolejce już pół godziny. Magnus wydzwaniał do mnie trzy razy, Alex raz, a Mallory wysłała mi pospieszającego esemesa z wieloma galeickimi przekleństwami, których nie byłem w stanie przetłumaczyć. Westchnąłem i odpisałem im wszystkim po kolei, że będę za kilkanaście minut i żeby chwileczkę poczekali. 

Opowiem im o Biedronce później, pomyślałem.

O dziwo, w końcu dopiąłem swego. Wyjąłem na taśmę produkty, które miałem zamiar zakupić i dostarczyć na imprezę moją i moich przyjaciół. Kobieta przyjęła ode mnie picie, ale kiedy zarządała pieniędzy, spytałem:

- Pięć złotych... ile to dolarów?

- A po co panu ta informacja? - spytała zdezorientowana sprzedawczyni podejrzliwym tonem.

- Nie mam innej waluty - wyjaśniłem.

- No to ma pan problem - westchnęła pani. - Nie przyjmujemy w dolarach.

- No to pani też ma problem! - fuknąłem, zniesmaczony całą sytuacją, w jakiej się znalazłem. Jak tak można? Kolejka, rosyjski, bo jestem czarnoskóry i w dodatku nie mogę odebrać produktów, bo ta zarozumiała kobieta nie chce przyjąć ode mnie dolarów?! - Bo straciła właśnie pani klienta!

-------------------------------------------------------------------------------

*How can I help you? - W czym mogę ci pomóc?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top