Special 7 - Dorian -♜1
Czekałem z niecierpliwością od przeszło trzech godzin. Choć minuty płynęły nieubłaganie, a palące słońce zdążyło zauważalnie zmienić swoje położenie na bezchmurnym niebie, ona ciągle nie przyjeżdżała.
Podjazd wciąż był pusty. Ten widok doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Denerwowałem się jak nigdy; chodziłem w kółko, warcząc i przeklinając przy tym gorzej niż zbuntowany dzieciak. Miałem ochotę uderzyć w coś z całej siły pięścią, albo lepiej głową, żeby choć na chwilę zapomnieć o nieznośnym oczekiwaniu.
– Kurwa! – syknąłem, zrzucając z biurka jakieś dokumenty. Skoro przez samo wypatrywanie dziewczyny odbierało mi rozum, to co miało się zdarzyć, gdybym spróbował nawiązać z nią rozmowę.
Od długiego stania w oknie zdrętwiały mi nogi. Nie zamierzałem jednak odchodzić i stracić szansy na zobaczenie jej rekcji, kiedy przytłoczy ją ogrom szkoły. Byłem gotów czekać nawet do wieczora, jeśli dzięki temu mogłem ujrzeć ją jako pierwszy. Ba! Mógłbym na nią czekać do usranej śmierci, a moje uczucia nie zmieniłyby się.
Musiałem to zrobić. Musiałem ją zobaczyć.
Oczywiście wiedziałem dokładnie, że miała przyjechać akurat tego dnia. Sam to w końcu zaaranżowałem, aby zdążyć wszystko przygotować na jej przybycie. Załatwiłem jej nawet osobny pokój, aby nikt nam nie przeszkadzał, gdybym zapragnął ją odwiedzać wieczorami. Specjalnie ułożyłem plan tak, żeby dziewczyna pojawiła się w Cennerowe'ie w połowie semestru, kiedy miałaby mniej pracy i więcej wolnego czasu... Dopiąłem wszystko na ostatni guzik.
Niestety nie pomyślałem o jednej rzeczy. O tym, że doba miała 24 godziny i nie potrafiłem określić, którą z nich wybrali jej rodzice, aby zjawić się w szkole.
Westchnąłem ciężko i położyłem dłonie na parapecie. Bałem się odwrócić wzrok, ale wiedziałem, że takie czekanie było bez sensu. Gdybym po prostu mógł wyjść jej naprzeciw...
Spojrzałem na dół. Kilku uczniów siedziało pod wysokim dębem na zielonej trawie. Jedna dziewczyna, z błękitnymi puklami machała ręką i wprawiała w ruch wodę z plastikowej butelki leżącej nieopodal. Krople wirowały w powietrzu, tworząc różne wzory.
Dla przyjaciół dziewczyny, jej umiejętności musiały być imponujące, ale na mnie nie robiły żadnego wrażenia. Czarownica nie dorastała mi do pięt.
Nie mogłem uwierzyć, że byli tak spokojni. Ja myślałem, że coś rozsadzi mnie od środka.
Odetchnąłem i policzyłam po francusku do dwudziestu. Od tyłu. Musiałem się uspokoić inaczej niechybnie zdemolowałbym gabinet.
Od kilku dni nieudolnie udawało mi się hamować emocje. Złość, frustracja, zniecierpliwienie... Te uczucia towarzyszyły mi w każdej sekundzie życia i utrudniały racjonalne myślenie. Ostatnio tylko ona się dla mnie liczyła. Była moim światłem, moim powietrzem, a także moim ratunkiem. Dziewczyna o tym nie wiedziała, ale naprawdę jej potrzebowałem. Pragnąłem jej zarówno ciałem jak i sercem, wierzyłem, że pomoże mi zapomnieć o przeszłości.
Tylko jak, psia krew, miała to zrobić skoro za każdym razem, jak o niej myślałem, miałem wrażenie, że umrę zanim zdążę cokolwiek powiedzieć?! Odkąd wiedziałem, że moja ukochana ukończyła szesnaście lat i była dostatecznie dorosła, żeby rozumieć pewne rzeczy, stałem się istnym kłębkiem nerwów. Już dawno skończyłem cholerne trzydzieści lat, a hormony szalały we mnie niczym u niewyżytego nastolatka!
W pewnym momencie, chyba przypadkiem, zobaczyłem kątem oka jakiś ruch na horyzoncie. Przy bramie pojawił się samochód.
Wyprostowałem się jak porażony prądem i natychmiast uchyliłem okno, o mało co, przy tym nie wypadając. To była ona! Rozpoznałem auto jej rodziców!
Samochód powoli podjechał pod szkołę i zatrzymał się na podjeździe. Jechał tak wolno, że moje serce zatrzymało się w obawie, że nie dotrą na miejsce. Liczyłem każdą sekundę, a stary zegar, wiszący na jednej ze ścian gabinetu, nadawał rytm.
Jej matka wysiadła pierwsza, ona sama się ociągała. Wychyliłem się z niecierpliwością, po czym wstrzymałem oddech. Wreszcie mogłem ją zobaczyć! Siedziała na tylnym siedzeniu i przeglądała się w lusterku. Miała przestraszony wyraz twarzy, ale starała się tego nie okazywać.
W końcu niechętnie wyszła z wozu, z plecakiem przewieszonym niedbale przez ramię. Zawahała się, widząc, że uczniowie spod drzewa bacznie się jej przyglądali. Wyglądała na zakłopotaną, co ani trochę mi się nie spodobało. Pragnąłem zejść na dół i pozabijać wszystkich, którzy ją zawstydzali. Miała się czuć w Cennerowe'ie jak księżniczka, a nie jak przerażony szczeniak!
Postanowiłem, że boleśnie zamorduje każdego, kto chciałby zrobić jej krzywdę.
Moja ukochana powiedziała coś cicho do matki i obciągnęła w dół krótkie, poszarpane po bokach spodenki z błyszczącymi od słońca ćwiekami. Uśmiechnąłem się pod nosem. Miała na sobie luźną bluzkę opadającą na jedno ramie. Ubrania podkreślały jej smukłą sylwetkę i zgrabne nogi.
Zadowolenie zniknęło z mojej twarzy. Musiałem mocno przygryźć wargę, żeby powstrzymać nieczyste myśli, które nagle zaczęły pojawiać się w moim umyśle. Dziewczyna chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak niesamowicie seksowna była. Gdybym nie miał nic do stracenia, pierwsze co bym zrobił, to zbiegł na dół i brutalnie zaciągnął ją do swojego pokoju. Nie wychodzilibyśmy z niego co najmniej tydzień!
Jej ojciec zaczął wypakowywać walizki, a matka weszła do szkoły. Z pewnością, aby powiadomić moją tutejszą rodzicielkę, że przyjechali.
Zamyśliłem się i zacząłem studiować twarz mojej księżniczki. Jej włosy były o wiele krótsze, niż kiedyś, gdy sięgały prawie do bioder i się kręciły. Teraz ledwie zakrywały jej piersi i spływały delikatniejszymi pasmami. No i były w połowie różowe, za co obwiniałem jej matkę, czerwonowłosą czarownicę.
Chociaż widziałem ją wiele razy, nadal nie mogłem się przyzwyczaić do tego bezczeszczącego jej naturalne, piękne białe włosy, koloru. Przypominał mi, że dziewczyna żyła innym, nowym życiem. Na szczęście, przynajmniej jej oczy pozostały takie same.
Podeszła do niej dziewczyna z zieloną grzywką, Misurie Ashton. Przeczuwałem, że akurat ona wstanie. W końcu była jej Lutyanką. Podświadomie ciągnęło ją do swojej pani.
– Cześć. – uścisnęła jej dłoń. Mówiła głośno, więc mogłem ją doskonale słyszeć. – Czarownica?
– Wampir bez kłów. – uśmiechnęła się, mówiąc znany żart magów. Skrzywiłem się, słysząc słaby kawał. – Mam na imię America Dusney.
Westchnąłem słysząc to obco brzmiące imię i nazwisko. Ja znałem ją, kiedy miała inną tożsamość i tak zamierzałem to zostawić.
Misurie zlustrowała ją wzrokiem.
– Miło mi cię poznać Americo. Ja jestem Misurie Ashton.
America założyła kosmyk włosów za ucho i też się jej przyjrzała, chociaż moim zdaniem nie było czego oglądać. Misurie była niska i szczupła. Miała fioletowe, głębokie oczy. Może i nie należała do grona bardzo szpetnych dziewczyn, ale i tak, w porównaniu do Americi, była niczym zwykły karaluch.
– Gdzieś słyszałam już to nazwisko. – zastanowiła się moja pani. – Ashton... To nie twój brat wygrał ostatnio konkurs wiedzy o zaklęciach ziemnych?
Misurie przewróciła oczami.
– Tak. W przeciwieństwie do mnie to kujon i wspaniały obywatel. – włożyła ręce do kieszeni granatowej bluzy. – Nigdy nie złamał żadnej zasady. Moi rodzice wariują na jego punkcie i dziwią się czemu nie idę w jego ślady.
America zaśmiała się, jakby ta szpetna, zielonowłosa żaba opowiedziała dobry żart. Nabrałem gwałtownie powietrze, słysząc jej rozbawienie. Jej śmiech był niesamowity i docierał do każdej z moich komórek. Przygryzłem wargę, żeby nie zacząć krzyczeć.
Cholera! Dlaczego nawet jej śmiech musiał doprowadzać mnie do szaleństwa?!
– Za co cię przysłali? – zapytała.
Misurie zmarszczyła nos.
– Właśnie przez brata. Chciałam chociaż raz być od niego lepsza i rzuciłam kilka zaklęć, żeby nauczyciele stawiali mi same szóstki. Poza tym trochę przeholowałam z tworzeniem na czarno eliksirów. Rada uznała, że to łamanie prawa. Używanie magii z premedytacją i dla własnych korzyści, czy coś w ten deseń. Nawet nie słuchałam. A ty?
Podrapała się po karku, widocznie zaskoczona otwartością dziewczyny. W sumie sama zaczęła temat, więc musiała ciągnąc go dalej.
Gówno prawda! Moja księżniczka niczego nie musiała!
– Chciałam iść na imprezę. – powiedziała krótko, a ja westchnąłem, gdyż bardzo dobrze znałem tą opowieść. – Sprawiłam, że babcia zapomniała, że u niej nocuję.
– Zaklęcie amnezji. – Misurie zagwizdała z uznaniem. – Nie tak poważne jak te moje eliksiry, ale też coś. No, ale nic już na to nie poradzisz. Chodź przedstawię cię reszcie.
Złapała ją za rękę i pociągnęła, ale zaparła się nogami. Dziewczyna odwróciła się zdziwiona.
– Muszę czekać na mamę. – powiedziała przepraszająco. Dlaczego?! Dlaczego próbowała przepraszać tego małego ogra?! – Ale na pewno wszystkich zdążę poznać. W końcu utknęłam tu na trochę czasu.
Ashton pokiwała głową i serdecznie się uśmiechnęła.
– Przyjdź do nas potem. – poprosiła i odeszła. Z powrotem usiadła na swoim miejscu.
America pomachała do niej i przeszła na drugą stronę samochodu. Jej ojciec ustawił na ziemi bagaże. Odetchnął i uśmiechnął się lekko.
– Kto to był? – oparł się o auto.
– Chyba nowa znajoma. – wzruszyła ramionami, oglądając się. Misurie akurat zajęła się rozmową. - Trochę gadatliwa, ale wydaje się miła.
– Może cię oprowadzi.
Zadarła głowę i się skrzywiła.
– Jeżeli dobrze zdążyłam ją poznać przez te dwie minuty, to pewnie opowie mi historie każdej cegiełki. - założyła kosmyk włosów za ucho.
Cholera! Jak bardzo chciałbym móc ją oprowadzić i pozwolić, aby już mnie poznała!
Stali obok auta i czekali. Chwilę później wróciła jej matka. Spojrzała za siebie, na szkołę i mruknęła kilka słów. Wcisnęła Americe w dłoń jakieś dokumenty, a następnie mocno ją przytuliła. Zaskoczona chciała ją objąć, ale kobieta szybko się odsunęła.
– Co powiedziała dyrektorka? – chciał wiedzieć jej ojciec.
– Obiecała, że szkoła zapewni Americe wszystkie potrzebne rzeczy. – powiedziała krótko, idąc w stronę auta. – Jeśli pomimo to, czegoś jej zabraknie, ma się zgłosić do dyrekcji. Ktoś przekaże nam co trzeba przysłać.
America zmarszczyła brwi. Nie była zadowolona, że jej rodzicielka nie okazywała jej żadnych czułości.
Podrapałem się po brodzie.
– To tyle? Już mnie zostawiasz? – zapytała dziewczyna.
Kobieta bez słowa wsiadła do samochodu.
– Hej. – zaprotestowała America, a jej głos zadrżał. – Czemu już chcesz jechać?
Kobieta odwróciła się i czarem otworzyła drzwi.
– Myślałem, że trochę zostaniemy. – powiedział zdezorientowany ojciec mojej książniczki, spoglądając to na auto, to na córkę. – Zobaczylibyśmy pokój Americi, poznali nauczycieli...
– Wsiadaj. – nakazała kobieta, patrząc przed siebie. – Ktoś ma po nią przyjść. Poradzi sobie.
America zacisnęła usta. Jej ojciec podszedł i ją uścisnął. Odwróciła wzrok. Mężczyzna westchnął i pocałował ją w czoło.
– Zadzwonię jutro wieczorem. – obiecał i znów ją uścisnął. Wytężyłem słuch, żeby usłyszeć krótkie, ale przepełnione miłością słowa: – Kocham cię.
Pokiwała głową.
Potem odjechali, a America została sama. Była zła i rozżalona. Z wściekłością cisnęła kartki na ziemię i zrobiła ruch jakby zamierzała je podeptać. W ostatniej chwili jednak się powstrzymała i kucnęła.
Mruknęła pod nosem, widząc jakąś kopertę, rozsunęła jedną z walizek i wcisnęła ją do środka. Przekręciła bagaże i na nich usiadła. Bez zapału spojrzałam na pozostałe dokumenty. Nie przeczytała ich jednak, bo sięgnęła po plecak i zajrzała do środka. Wyciągnęła kanapkę i słuchawki, które podłączyła do telefonu. Nucąc coś pod nosem odwinęła sreberko.
– Pycha. – z niesmakiem zrzuciła szynkę na sreberko.
Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Jednak coś zostało po mojej starej ukochanej. Nadal nie przepadała za mięsem.
Zacząłem się zastanawiać, czy dziewczyna została weganką, czy w tym ciele, jedynie wegetarianką. Mogło też być tak, że po prostu nie lubiła mięsa, ale je jadła.
Zaczęła obserwować poczynania dziewczyny przy drzewie. Tej, co wcześniej używała magii wody. Nastolatka chwaliła się teraz, że potrafi stworzyć wodne przedstawienie. Postacie podskakiwały z powietrzu i pryskały jak bańki mydlane. Wszystkim wokół się podobało. Jeden chłopak nawet klaskał.
Prychnąłem i dopiero po chwili zorientowałem się, że zrobiłem to trochę za głośno. Zasłoniłem usta, bojąc się, że America mogła mnie usłyszeć. Na szczęście, nic na to nie wskazywało. Najwyraźniej słuchała głośnej muzyki.
America zamachnęła się na szynkę, którą wcześniej zrzuciła, ale ta ani drgnęła. Ponowiła próbę kilka razy. Bez skutku.
Czy ona naprawdę próbowała naśladować tamte beztalencia?
Westchnąłem. Gdyby tylko pamiętała jakie cuda tworzyła dzięki swoim umiejętnościom... Nawet nie spojrzałaby na tamtą grupę wiedząc, że są wobec niej niczym larwy pełzające po ziemi bez żadnego konkretnego celu.
America zaczęła czytać dokumenty, które dostała od matki. Nie zauważyła, kiedy ze szkoły wyszła moja matka, dyrektorka Iva Magelli.
Swoją drogą zawsze mnie zastanawiało, dlaczego miała takie dziwne imię i nazwisko. Gdyby nie to, że była mi potrzebna do zrealizowania mojego planu, z pewnością znalazłbym sobie inną matkę.
„Chociaż..." - pomyślałem. - „W sumie jak to wszystko się skończy, zawsze mogę znaleźć sobie kogoś lepszego."
Moja „matka", nie wiedzieć czemu, dyskretnie podeszła do Americi i wyciągnęła jej słuchawkę z ucha.
– Nie idź na zajęcia kulturowe. – powiedziała głośno. Co ta stuknięta baba sobie wyobrażała? – Nie są zbyt interesujące. Osobiście polecam eliksiry.
America złapała nowo przybyłą osobę za dłoń. Zdjęła drugą słuchawkę i zatrzymała muzykę.
– Sama zdecyduję – powiedziała niezbyt miło. Najwyraźniej nadal była zła, że rodzice ją opuścili.
Uniosła wzrok. Moja matka nie była zbyt piękna (może ktoś mógłby nawet powiedzieć inaczej, ale moim zdaniem i tak nikt nie mógł równać się z Americą). Była starszą kobietą w eleganckiej sukience. Z daleka widziałem, że się krzywo uśmiechała.
– Ekhm. – chrząknęła i przybrała profesjonalną, obojętną minę. – Jestem Iva Magelli, dyrektorka szkoły Ursula Cennerowe'a. Miło cię widzieć w naszych progach. Mam nadzieję, że podróż była udana.
Chyba nigdy America nie zrobiła bardziej sztucznego uśmiechu.
– Oczywiście. – ekspresowo wstała i wyciągnęła rękę. Błąd. Moja matka uniosła brew i przekrzywiła głowę. – Coś nie tak?
Kobieta cmoknęła, a ja przewróciłem oczami. Co ta kobieta miała z tymi swoimi ukłonami?
No dobrze. Musiałem przyznać, że było w tym trochę mojej winy. Odkąd wiedziałem, że w poprzednim wcieleniu byłem księciem, trochę nieumyślnie wpajałem dyrektorce swoje przyzwyczajenia. Mogło jej przez to lekko odbijać.
– Przede mną się dyga lub składa eleganckie ukłony. Rozumiem, że mogłaś tego nie wiedzieć skoro wychowałaś się w rodzinie z jednym czarodziejem.
America zacisnęła zęby. Ja zrobiłem to samo z rękami, kiedy usłyszałem jej uwagę. Jak ona mogła powiedzieć coś takiego mojej Lei?!
America dopiero po chwili zorientowała się, że dyrektorka nadal czekała, aż przed nią dygnie. Chyba nigdy wcześniej tego nie robiła, bo dziewczynie wyszła jakaś dziwna poza.
– Nauczymy cię. – westchnęła Magelli. – Hmm... Twój pokój jest w skrzydle sypialnianym. Zaprowadzi cię tam pan Licavoli. Niestety nie zdążyłaś na obiad, ale równo o czwartej jest podwieczorek. Zakwaterujesz się do tego czasu?
Zamknąłem oczy. Co mi strzeliło do głowy, żeby rozkazać matce, aby do oprowadzenia Americi wybrała mojego durnego brata? Przecież powinienem robić wszystko, aby się nie spotkali, a specjalnie wpychałem go w jej ramiona.
Nie mogłem jednak zrobić inaczej. Chciałem sprawdzić jak dziewczyna zareaguje, kiedy go zobaczy. W końcu to miało być ich pierwsze spotkanie od... Od poprzedniego życia.
– Chyba tak. Nie mam dużo rzeczy. – odparła dziewczyna.
W tym momencie drzwi się otworzyły i zszedł po nich Zander. America otworzyła usta, a mnie znieruchomiało serce. Jeśli by się rozpoznali, to z mojego planu pozostałyby poszarpane strzępy.
Spojrzała na niego z nieukrywanym zachwytem. Miał na sobie czarną luźno opadającą koszulę i proste, eleganckie spodnie. Ciemne włosy były lekko przydługie, a brązowe, głębokie oczy spoglądały na nią czujnie. Miał wyraźne rysy twarzy, kształtne brwi i umięśnione ramiona.
Był też wampirem, co dziewczyna od razu zarejestrowała.
Przejechałem ręką po twarzy. Czy go rozpoznała? Czy ona wyglądała dla niego znajomo?
Tyle! Kurwa! Wątpliwości!
– Pan Licavoli, panienka Dusney. – przedstawiła ich sobie moja matka. Nie miała bladego pojęcia jak ważny był ten moment. – Muszę niestety iść na spotkanie, ale chyba poradzicie sobie sami.
America niepewnie skinęła głową.
Iva Magelli uśmiechnęła się i poszła w stronę szkoły. Zniknęła za drzwiami.
– Jesteś America, prawda? – zapytał Zander normalnym tonem.
Odetchnąłem. Nie przypomniał sobie... Kretyn!
Nastolatka pokiwała głową i niepewnie wyciągnęła rękę, żeby się przywitać.
– Zander. – chłopak skinął głową. Delikatnie ujął jej dłoń.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Miałem ochotę tam iść i odciąć mu łapę. Robiło mi się niedobrze na myśl, że dotykał mojej Ami! Tylko ja mogłem to robić.
Ku mojej uldze, ta zażyłość nie trwała długo, America podniosła mniejszą walizkę za uchwyt, a drugą wskazała Zanderowi.
– Pomógłbyś? – zapytała, zaciskając usta.
Licavoli bez słowa wziął walizkę.
– Myślałam, że dyrektorka pozwala skazańcom przebywać w szkole tylko do osiemnastego roku życia. - zagadnęła go. – Nie za długo tu siedzisz?
– Nie jestem, jak to określiłaś, „skazańcem". - powiedział Zander spokojnie. Wyprzedził ją i otworzył drzwi. – Gdy kończyłem szkołę, panna Magelli listownie zaproponowała mi coś w rodzaju pracy do odwołania. Mogę przestać, kiedy mi się spodoba.
– Ale chodziłeś tu do szkoły?
– Nie.
– Więc uczysz?
Nie mogłem usłyszeć dalszej części rozmowy, bo zniknęli w budynku. Zacisnąłem usta i zamknąłem z trzaskiem okno. Szyba o mało nie nie wypadła z ramy, ale w tamtej chwili gówno mnie to obchodziło. Przejmowałem się tym tak samo jak zeszłorocznym śniegiem.
Moja America w końcu do mnie wróciła.
Nareszcie mogłem przestać się ukrywać, śledzić ją i obserwować z ukrycia. Jako pełnoprawny uczeń szkoły z łatwością mogłem się z nią zaprzyjaźnić, a jako, że nie pamiętała, co robiłem w poprzednim życiu, zyskać jej zaufanie.
Tym razem nie mogłem przegrać z moim cholernym, idealnym bratem.
Musiałem ją zdobyć za wszelką cenę, nie ważne w jaki sposób. Choćbym miał wymordować połowę uczniów, zadźgać mojego brata, moją matkę, a także wszystkich nauczycieli, tylko po to, aby nie mogła mnie odrzucić, zrobiłbym to. Nawet gdybym był zmuszony spalić szkołę, żeby zyskać więcej mocy i ją zaczarować. Drugi raz nie zamierzałem tak łatwo dać za wygraną. Nawet jeśli tego nie chciałem i walczyłem z wewnętrznymi demonami, nagroda była zbyt cenna.
Była nią miłość mojej drogiej Leanice.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top