Special 2 - Prima aprillis - ★1
Na korytarzu rozległo się głośne tupanie, kiedy dziewczyna, w szaleńczym tempie pokonywała kolejne stopnie. Zbiegała ze schodów, a że wcale nie zwracała uwagi na swoje nogi, kilka razy z rozpędu straciła grunt, chyba tylko cudem nie lądując boleśnie na ziemi. Za każdym razem łapała równowagę i ignorując zaintrygowane spojrzenia innych uczniów, pędziła dalej przed siebie. Nie zwracała uwagi na otoczenie, myślała wyłącznie o tym, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Nie zatrzymywało jej nawet palące kłucie w gardle, które czuła od dobrych parunastu minut. Nie była przyzwyczajona do biegania, a tym bardziej, jeśli nakładano na nią presję czasu. Ponadto wyraźnie zaznaczono, żeby nastolatka nie wahała się ani chwili i tratowała po drodze uczniów, gdyby zaistniała taka potrzeba. To, że takie polecenie wydał nauczyciel, jeszcze bardziej pokazywało skalę problemu. Dziewczyna miała przez to świadomość, że każda sekunda zwłoki mogła pogorszyć sprawę i doprowadzić do nieszczęścia.
W końcu dopadła odpowiednich drzwi. Nie wiedziała, czy powinna się z tego powodu cieszyć, czy wręcz przeciwnie, złościć, że nie mogła od razu biec tam gdzie zamierzała. Bariera nałożona na skrzydło nauczycieli skutecznie utrudniła jej szybkie wykonanie planu, a America powiedziała, że najlepiej będzie zwrócić się w takim wypadku o pomoc do Zandera. Choć każdy nauczyciel prawdopodobnie pomógłby po usłyszeniu całej historii, dziewczyna nie miała czasu, aby biegać po całej szkole w poszukiwaniu kogoś dorosłego. Z Licavoli'm sprawa była o wiele prostsza, z tego względu, iż jego dziewczyna, America wiedziała, gdzie mógł przebywać. Ponieważ pan West wyjechał na dwa dni z Cennerowe'a, Zander zastępował go na zajęciach z samoobrony. Tak się fortunnie złożyło, że akurat trwały lekcje i chłopak znajdował się najprawdopodobniej w sali gimnastycznej.
Nanny wypadła na dziedziniec jak oparzona, po czym pędem ruszyła w kierunku sali, gdzie odbywały się sportowe zajęcia. Dotarcie do budynku nie zajęło jej nawet dwóch minut, wpadła do środka jak oparzona i zaczęła szukać wzrokiem odpowiedniej osoby. Wszyscy jak na zawołanie przestali ćwiczyć, zatrzymując się w bezruchu. Zziajana, pokryta tajemniczą, pomarańczową substancją dziewczyna nie wyglądała na zrównoważoną. Zwłaszcza, że od razu po dostaniu się do sali, wydała z siebie stłumiony okrzyk i skoczyła na zdumionego Zandera. Wampir akurat tłumaczył coś dwóm uczniom, więc na początku nie dostrzegł biegnącej w jego kierunku dziewczyny. Zadziałały natomiast jego instynkty, bo w ostatniej chwili zrobił unik, ratując się tym samym przed pazurami intruza. Dziewczyna planowała chwycić go w ten sposób za ramię i pociągnąć w drogę powrotną, ale widząc zmarszczone brwi opiekuna, pojęła, że pierw musiała co nieco wyjaśnić.
– Chodź szybko! – krzyknęła, znów starając się go złapać. Zander w odpowiedzi przytrzymał ją za ramiona. Dziewczyna zaczęła wić się w jego obcięciach i krzyczeć, coś co w ostateczności można było uznać za słowa „nauczyciel", „skrzydło" i „wejść".
– Hej, hej, spokojnie. – chłopak spojrzał do tyłu i gestem nakazał obecnym w pomieszczeniu uczniom, aby wracali do ćwiczeń. Nanny kątem oka dostrzegła, że trenowali jakąś sztukę walki, bo ruchy wydawały jej się zbyt specyficzne, aby można je było kwalifikować do zwykłego treningu. Nie znała się jednak na pojedynkach, więc guzik ją obchodziło, czym zajmowali się jej koledzy ze szkoły. Bardziej skupiła się na oddychaniu i jak najmniej chaotycznym przekazaniu Zanderowi wiadomości.
Chyba jej się to nie udało, bo Licavoli wciąż wyglądał jakby zastanawiał się nad odprowadzeniem dziewczyny do skrzydła szpitalnego.
– Co się stało? – zapytał, pochylając się. W jego oczach opanowanie mieszało się z niepokojem. – Powiedz, tylko najpierw się uspokój.
Nanny odetchnęła głęboko, próbując opanować drżące nerwy. Nie miała czasu na wyjaśnienia, a Licavoli właśnie tych od niej oczekiwał.
– Potrzebuję dostępu do pokoju nauczycielskiego! Muszę skontaktować się z panem Darnellem. Teraz! Natychmiast! – odparła na jednym wydechu, spoglądając na Zandera błagalnie.
Chłopak pokręcił głową. Na dźwięk nazwiska nauczycielka od eliksirów od razu zaczęło mu coś świtać.
– Misurie znowu coś nawywijała? – zapytał, nawet nie siląc się na bezstronność. Zielonowłosa czarownica była wręcz nie do wytrzymania z tymi swoimi eliksirami, a im dłużej była w szkole tym więcej przychodziło jej pomysłów. Ciągle testowała nowe przepisy, warzyła nielegalne substancje, a także doprowadzała do niebezpiecznych sytuacji, których konsekwencje były widocznie później długimi tygodniami. Wszystko to, jak twierdziła, robiła dla dobra nauki i aby rozwijać swoje magiczne umiejętności. Zander, choć był tylko opiekunem i zajmował się sprawami podopiecznych tylko w nagłych przypadkach, nie raz interweniował, gdy dziewczyna podpalała sale lekcyjne lub tworzyła napoje wywołujące nieoczekiwane efekty.
Mina Nanny świadczyła, że nie bardzo wiedziała jak odpowiedzieć na to pytanie.
– I tak i nie. – zdecydowała się w końcu odezwać. – Znaczy... dotyczy to Misurie, ale większy problem jest z Vanessą. America powiedziała, że nam pomożesz.
Zander zmarszczył brwi. Vanessa nie należała do osób, które powodowały problemy. Zazwyczaj trzymała się z dala od afer, a będąc o wiele dojrzalszą emocjonalnie od wielu uczniów, skutecznie unikała problematycznych sytuacji. Fakt, że to o nią chodziło, wzbudzał sporo podejrzeń. Zander nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
Za to fakt, że America również była w to wszystko zamieszana nie zdziwił go ani trochę. W końcu dziewczyna miała niewyobrażalne wręcz szczęście jeśli chodziło o tego typu rzeczy. Kłopoty przyciągały ją niczym magnes.
– No dobrze. – dał za wygraną, widząc ponaglające spojrzenie Nanny. – Jeśli to takie ważne, pójdę z tobą do pokoju nauczycielskiego.
Odwrócił się i gwizdnął na uczniów. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco, choć już wcześniej tylko udawali zainteresowanych ćwiczeniami i skupiali większość uwagi na wampirze. Tak naprawdę od dłuższego czasu przysłuchiwali się rozmowie opiekuna z czarownicą, zaciekawieni, o co mogło chodzić.
– Muszę na chwilę wyjść. – powiedział Licavoli, wskazując Nanny wyjście. – Macie się zachowywać. Jeśli usłyszę, że ktoś zrobił sobie dłuższą przerwę, albo używał ruchów poniżej pasa to później osobiście się z nim rozliczę. Zaręczam wam, że nie będzie to nic przyjemnego.
Wśród podopiecznych rozległy się ciche jęki. Niemniej jednak zarówno Zander, jak i Nanny wiedzieli co się stanie, gdy tylko opiekun opuści pomieszczenie.
* * *
– No dobrze, to co się dokładnie stało? – chciał wiedzieć pan Darnell, kiedy całą trójką, on, Nanny, a także Zander, kierowali się w stronę sal lekcyjnych. Dziewczyna tylko pokrótce zdążyła nakreślić sytuację, więc ostatecznie żaden z mężczyzn nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać.
Dziewczyna przygryzła kciuk.
– Jak to wyjaśnić... – zwróciła się sama do siebie. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć towarzyszom to, co wydarzyło się niespełna pół godziny wcześniej. Wszystko potoczyło się tak szybko, że sama nie była pewna od czego zacząć. – To może... może ja zacznę od początku...
* * *
Lekcja zapowiadała się na naprawdę nudną. David Arthnael, nauczyciel obrony przed czarną magią, przechadzał się pomiędzy stolikami, obserwując poczynania uczniów. Jakiś czas wcześniej skończył swój długi, wyczerpujący wykład i uznał, że jego podopieczni sprawdzą kilka zaklęć w praktyce. Oczywiście, jak na tak poważne zajęcia, były one bezpieczne i w miarę proste, więc nie było obawy, że jakaś jednostka zrobi sobie krzywdę. Tylko na Misurie nauczyciel od dłuższej chwili zwracał uwagę, zastanawiając się, dlaczego wierciła się na krześle, ignorując jego kolejne polecenia. Jej sąsiadce, Americe najwyraźniej też się to nie podobało, gdyż bez przerwy starała się uciszyć przyjaciółkę i dowiedzieć się, dlaczego była aż tak podekscytowana. Młoda Ashton jednak nie reagowała na jej syki, zbyt zainteresowana przedmiotami leżącymi na ławce. Leżały na niej nie fiolki, probówki a także kilkanaście, zamkniętych w szczelnych pudełeczkach roślin.
Wychowawca westchnął, zastanawiając się, czy na pewno dobrze postąpił decydując się na zajęcia z udziałem eliksirów. Misurie znana była ze swoich zainteresowań, więc może zbyt pochopnie zgodził się, aby także dostała swój przydział materiałów. Mógł w końcu znaleźć jakiś pretekst, aby nie warzyła eliksiru, albo chociaż zarządzić pracę w grupach, aby nastolatka nie miała szansy improwizować.
No cóż. Na to było już niestety za późno. Davidowi Arthnaelowi pozostawało mieć nikłą nadzieję, że młoda Ashton nie wywinie żadnego numeru. Przecież kazał im tylko stworzyć eliksir odbijający czarną magię. Co mogło pójść nie tak?
– Te składniki są genialne! – powiedziała w tym czasie Misurie, wręcz podskakując ze szczęścia. America przyglądała się jej z niepokojem, bojąc się, jakie myśli krążyły w głowie nastolatki. – Wystarczy dodać Zakrzewnik i będzie idealna baza pod serum szczerości!
Różowłosa czarownica przygryzła wargę. Spojrzała do tyłu, na siedzącą nieopodal Nanny, która także zainteresowała się poczynaniami zielonowłosej.
– Ale ty chyba nie chcesz go zrobić, prawda? – zapytała słabo, domyślając się odpowiedzi.
– Jasne, że chcę. - Misurie wciągnęła ze świstem powietrze do płuc. Jej oczy wręcz tryskały radością, zmieszaną z podekscytowaniem.
America odchyliła głowę do tyłu. Tego mogła się spodziewać.
– Nie masz przecież tego całego Zakrzewnika. – zauważyła racjonalnie. – Poza tym Arthnael w życiu nie pozwoli ci zrobić takiego serum na swoich zajęciach.
Wydawało jej się, że to zakończy całą sprawę i wrócą do słuchania nauczyciela. Nastolatka uwielbiała swoją przyjaciółkę, ale jej zamiłowanie do eliksirów nie raz kończyło się tragediami. America miała już wystarczająco problemów, nie potrzebowała kolejnych. Niestety, mina Misurie wcale nie wskazywała na to, że dziewczyna podda się tak łatwo. Wręcz przeciwnie.
– Tak się składa, że serum szczerości ma podobny kolor i zapach, co eliksir odbijający magię. – wydęła usta. – Myślisz, że dlaczego dodaje się do nich podobne składniki?
– Nadal jednak nie masz Zakrzewnika.
Misurie wyszczerzyła zęby i z satysfakcją zanurkowała pod stół. America przekrzywiła głowę, chcąc zobaczyć, co zielonowłosa planowała, ale ta po prostu zaczęła szukać czegoś w torbie.
– Nie powiesz mi chyba, że nosisz przy sobie Zakrzewnik.
– Zakrzewnika nie. – Misurie wyłoniła się z powrotem. Z satysfakcją wyciągnęła rękę, na której leżała zawinięta chusteczka. - Często biorę za to Martwinkę Sześciolistną. Niby są całkiem inne, a działają praktycznie tak samo. Swoją drogą Martwinka świetnie działa na wredne zołzy. Możesz ją kiedyś podać Serinie.
America jęknęła, czując, że poległa na całej linii. Nie udało jej się wyperswadować pomysłu zrobienia innego eliksiru.
– Skąd wiesz, że serum będzie działać tak samo z innym składnikiem? – zapytała, poddając się.
– Jak mówiłam, Zakrzewnik i Martwinka mają podobne właściwości. Co prawda ta druga jest nieco mocniejsza, ale to nic. Najwyżej dodam jej mniej.
Różowowłosa uniosła ręce do góry.
– Rób co chcesz. Ja pasuję.
Misurie zachichotała, po czym posłała jej dłonią całusa. Chwilę później zabrała się do warzenia eliksiru, który spod jej magicznych palców miał zamienić się w serum szczerości.
* * *
Vanessa szła powoli korytarzem, zaciskając w dłoniach drobną doniczkę. Równie malutka, ale nieprzyjemna roślinka wciśnięta w ziemię, majtała się na boki, łaskocząc nastolatkę w policzek. Wieszczka musiała dołożyć wszelkich starań, aby trzymać jej kolce jadowe z dala od skóry. Nie należało to do najłatwiejszych zadań.
Diabolus vesperum, inaczej diabeł wieczorny, nie należał do zbyt ciekawych roślin. Przede wszystkim dlatego, że był to kwiat cholernie inteligentny, świadomy swojej pozycji. Pierwszy człon swojej nazwy zawdzięczał między innymi temu, że posiadał wyjątkowo ostre, zakończone haczykami kolce, którymi potrafił wstrzyknąć paraliżującą substancję zdolną unieruchomić dorosłego człowieka. Dojrzałe osobniki często wykazywały tendencję do agresji, więc Vanessa cieszyła się, że trzymała w dłoniach zaledwie szczepek tej piekielnej rośliny. Mimo to, płomiennie czerwone macki wyrastające wprost spod ziemi, a także szorstka nawierzchnia łodygi, przypominająca grubą tarczę, nie napawały entuzjazmem i nie pozwalały myśleć, że młody osobnik był mniej agresywny. Dlatego też dziewczyna spinała się za każdym razem, gdy końcówki listków dotykały jej ciała i smagały ją po bladej skórze. Co prawda nauczycielka magicznych roślin zapewniała, że Diabolus vesperum nie miał jeszcze na tyle dużo jadu, aby komukolwiek cokolwiek zrobić, ale i tak należało zachować wszelkie środki ostrożności. Dziewczyna nie chciała skończyć sparaliżowana, mając za jedyne towarzystwo rozjuszoną roślinę.
Dmuchnęła w górę, aby kosmyk włosów nie zasłaniał jej widoku i poszła dalej. Miała zanieść roślinę panu Arthnaelowi, który, jeśli wierzyć plotkom, umiał stworzyć ze specyficznego jadu maść na rany spowodowane mrocznymi zaklęciami. Najwyraźniej diabeł wieczorny mógł się komuś przysłużyć.
Szła powoli, nie chcąc zdenerwować kwiatka. To sprawiło, że dotarła pod salę równo z dzwonkiem, kiedy uczniowie zaczęli opuszczać klasy. Diabolus vesperum uniósł macki, reagując na hałas, więc Vanessa od razu opuściła doniczkę niżej. Odsunęła się, aby nikt nie uderzył jej drzwiami i grzecznie poczekała, aż wszyscy wyjdą i będzie mogła na spokojnie dostarczyć przesyłkę nauczycielowi.
Nie minęła chwila i korytarz zaczął pustoszeć. Vanessa uśmiechnęła się i pewnym krokiem wkroczyła do sali.
Nie przewidziała tylko, że w sali mogły zostać jeszcze trzy, dobrze jej znane czarownice.
– No weź. – Misurie spojrzała na Amricę błagalnie. Jeszcze trochę, a spróbowałaby na siłę wlać przyjaciółce eliksir do ust. – Naprawdę nie chcesz.
– W życiu. – America odskoczyła od niej jak oparzona. Nanny zaśmiała się, widząc zdenerwowanie koleżanki, po czym odgarnęła za uszy szare pasemko włosów. Cieszyła się, że to nie ją Ashton obrała za swoją ofiarę. – Nie zamierzam być twoim chomikiem doświadczalnym.
– To już ostatni raz.
– Znam te twoje razy. Ostatni był trzy eliksiry temu!
Dziewczyna prychnęła. Chwilę się wahała, po czym doskoczyła do przyjaciółki, z zamiarem napojenia jej serum szczerości. Już zamierzała chwycić ją za ramiona, kiedy stało się coś nieoczekiwanego, Misurie, czarownica, która nigdy się nie przewróciła, potknęła się o własne nogi i poleciała wprost na przerażoną przyjaciółkę. Lecąc zauważyła jeszcze dłonie Nanny, która starała się ją złapać, a także znajomą, młodą twarz i jakąś doniczkę, która właśnie rozbijała się na podłodze.
Wtedy wszystko potoczyło się w zawrotnym tempie. Zarówno Misurie, America, jak i Nanny poleciały na podłogę, lądując na korytarzu. Fiolka z serum szczerości wypadła z dłoni tej pierwszej, lecąc wprost do doniczki z diabłem wieczornym. Płynu było na tyle dużo, że nie tylko pokrył ubrania Nanny i Americi, ale i wylądował na roślinie, pokrywając ją całą w lepkiej, pomarańczowej substancji. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Diabolus vesperum, poczuwszy zimną, kleistą maź natychmiast się obudził. Wyjątkowo szybko wypełzł z doniczki, chwytając się pierwszej lepszej rzeczy, w tym przypadku nogi spanikowanej Vanessy, którą napotkał na swojej drodze. Dziewczyna pisnęła, wołając nauczyciela, ale było już za późno. Kwiatek wysunął kolce jadowe, pokryte serum szczerości i wbił się jednym z nich w łydkę bezradnej dziewczyny. Ból nie trwał długo i był wręcz znikomy, ale jad, zmieszany z eliksirem stworzył wybuchową mieszankę. Momentalnie rozlał się po ciele, przez co nastolatka osunęła się na ziemię, nieświadoma tego, co się właśnie wydarzyło. America, Nanny i Misurie patrzyły na nią zaskoczone, dopóki nie podbiegł do nich pan Arthnael. Wyciągnął różdżkę, którą wycelował w nogę Vanessy. Z końca przedmiotu wystrzeliła jasna poświata, która dotarła do kwiatka. Roślina od razu puściła i zwiędła, choć jej drobne macki jeszcze przez jakiś czas wiły się targane spazmami.
– Co było w tej fiolce? – zapytał surowo nauczyciel, mrożąc Misurie lodowatym spojrzeniem. Dziewczyna tylko skrzywiła się, rozumiejąc, że wpadła w tarapaty.
– Srm szczści. – wyznała cichutko.
Pan Arthnael podszedł do Vanessy i przyjrzał się jej nodze. Rana nie była głęboka, ale sączyła się z niej pomarańczowa maź. Roślina nieświadomie oprócz znikomych ilości jadu, zaaplikowała wieszczce solidną porcję eliksiru.
– Mów wyraźniej. – rozkazał, niezadowolony. Vanessa w tym czasie drgnęła i zaczęła się trząść, więc krzyknął głośniej: – Misurie!
– Serum szczerości! – tym razem to nastolatka podniosła głos.
Mina nauczyciela mówiła w tamtym momencie wszystko. Choć jego specjalnością nie były eliksiry dobrze wiedział, że ze składników, które dał uczniom nie dało się stworzyć tego konkretnego wywaru.
– Skąd miałaś Zakrzewnik?
Misurie podniosła się z podłogi, a następnie pomogła zrobić to samo Nanny. America nie przyjęła wyciągniętej dłoni, gdyż patrzyła ze strachem na ukąszoną Vanessę. Wieszczka zbladła, a jej zamglone oczy biegały po całej okolicy, nie mogąc zatrzymać się w jednym, konkretnym punkcie. To było więcej niż niepokojące.
– Nie miałam. – wyznała w tym czasie zielonowłosa, spoglądając na martwą roślinę pod jej stopami. Cofnęła się prowizorycznie, ale diabeł wieczorny już zaczął tracić soczyste kolory i flaczeć jakby był nadmuchany, a nagle ktoś przedziurawił go grubą igłą.
– Więc jakim cudem...? – zaczął mężczyzna, ale sam sobie odpowiedział. – Martwinka Sześciolistna... Dziewczyno, czy ty jesteś poważna?! Wiesz jakie działanie ma ta roślina w połączeniu z jadem Diabolus vesperum?! W dodatku jeśli dostanie się do krwiobiegu wieszczki!
Vanessa jęknęła. Wszyscy jak jeden mąż, spojrzeli na nią z niepokojem.
– Nie... – odparła powoli Misurie, nie wiedząc, czy chciała poznać odpowiedź.
W tym samym momencie rozległ się krzyk. Vanessa wrzasnęła tak głośno, że pozostali musieli zasłonić uszy. Zrobiło się zamieszanie, które przyciągnęło z okolicznych sali innych uczniów. Zbiegiem okoliczności znaleźli się wśród nich Aach, Dafne, Shirley, a także Christian z Seriną. Czerwonowłosa najmniej przejmowała się złym stanem Vanessy, zamiast tego powiodła spojrzeniem po zebranych, dłużej zatrzymując się na Americe. Na jej ustach wykwitł soczysty uśmiech, ale zaraz zniknął, gdy z boku zarejestrowała ruch.
Vanessa podniosła się, ale sposób w jaki stanęła, raczej jeszcze bardziej wszystkich przeraził, niż uspokoił. Miała spuszczoną głowę, a gdy ją podniosła, ujawniła gapiom praktycznie białe, pokryte żyłkami oczy. Działo się coś niedobrego, nikt nie miał co do tego wątpliwości.
– Vanessa? – pan Arthnael wyciągnął rękę. Dziewczyna nie zareagowała. – Niech ktoś biegnie po pana Darnella. Potrzebujemy odtrutki!
– Ale, panie profesorze... – jakiś chłopak z młodszej klasy, prawdopodobnie w wieku Americi, przyglądał się wieszczce z wyraźnym skrępowaniem. – Co jej jest?
Nauczyciel ściągnął brwi i podrapał się po brodzie.
– Serum szczerości zmieszane z jadem Diabła wieczornego ma specyficzne działanie. Powoduje, że wieszczki tracą panowanie nad swoimi mocami. Ich umiejętności stają się silniejsze, ale nie potrafią się kontrolować. Przepowiadają wszystko, niezależnie od tego, czy jest to straszna prawda, czy nie. Lepiej nie dotykajcie dziewczyny.
Powiódł zniecierpliwionym spojrzeniem po twarzach uczniach, ale najwyraźniej nikomu nie spieszyło się, żeby opuścić widowisko. Wskazał więc najbliższą czarownicę, Nanny.
– Ty. Biegnij po pana Arthnaela.
Dziewczyna skinęła głową i już miała ruszyć w stronę holu, kiedy przypomniała sobie o istotnym szczególe.
– A co jeśli jest w skrzydle nauczycieli? Nie wejdę tam przecież.
– Znajdź Zandera. – odparła natychmiast America, nawet na nią nie patrząc. – Pewnie ma teraz zajęcia z samoobrony. On ci pomoże.
Nanny skinęła głową i nie czekając na dalsze instrukcję, pobiegła na poszukiwania opiekuna. Tymczasem Serina skrzyżowała ręce na piersi i przyjrzała się Vanessie z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Podejdź do niej. – powiedziała do Christiana, który stał tuż obok.
– Dlaczego niby? – chłopak zmrużył oczy. Zbyt dobrze znał czerwonowłosą, żeby nie wiedzieć, że coś knuła.
– Nie jesteś ciekawy swojej przyszłości?
Christian wsadził rękę do kieszeni skórzanej kurtki.
– Może jestem, może nie. Jak jesteś taka mądra to sama ją dotknij.
Serina chrząknęła z niezadowoleniem. Rozejrzała się i niby niechcący, popchnęła na Vanessę jakąś stojącą nieopodal, błękitnowłosą czarownicę.
Dziewczyna upadła na wieszczkę i aby się ratować, chwyciła ją za dłoń. Tamta momentalnie zmieniła wyraz twarzy i spojrzała w dół, na kucającą pod jej nogami, przestraszoną czarownicę.
– Zdrada. – oznajmiła lekko zachrypniętym głosem. – On ją zdradzi, a ona popełni samobójstwo. Ich dziecko już nigdy nie będzie takie samo. Po powrocie ze szkoły zastanie tylko smutek i ciszę.
Nastolatka poderwała się jak oparzona, puszczając tym samym Vanessę. W jej oczach zalśniły łzy.
– Kto to zrobił? – odwróciła się, celując oskarżycielsko palcem w tłum. – Kto mnie popchnął.
Nikt nie odpowiedział. Tylko Serina zrobiła niewinną minę.
Błękitnowłosa wybuchnęła płaczem i uciekła w głąb korytarza.
– No nieźle. – Christian zagwizdał. – U jej starych chyba nie układa się najlepiej.
– Sprawdźmy jak jest u twoich. – krwistowłosa popchnęła go na Vanessę tak samo jak wcześniej biedną uczennicę. Chłopak zachował równowagę, ale nieświadomie musnął wieszczkę łokciem. Błąd. Nawet tak krótki dotyk uaktywnił jej moce.
– Miłość. – wysyczała. – Włosy białe jak śnieg, ktoś komu wydaje się, że kocha kogoś innego. Czyste serce zwiąże się z tym, który żadnej nie oddaje swojego serca.
Christian zbladł i spojrzał z wyrzutem na Serinę. Dziewczyna zaśmiała się, słysząc przepowiednię.
– Najwyraźniej jest ci pisany Aach. – wskazała gestem chłopaka, który zaciskał ze złości ręce w pięści.
– Albo jego siostra. – odezwał się ktoś inny.
Tym razem to Dafne zbladła i spojrzała z zaskoczeniem na Christiana.
– Nie wierzę w to. – krzyknęła i zanim ktokolwiek się obejrzał wyszła z tłumu. – Nigdy nie będę z tym idiotą.
Wcisnęła dłoń w rękę Vanessy, aby nie tylko tłumowi, ale i samej sobie udowodnić, że przepowiednia nie byłą prawdziwa.
– Miłość. – odparła natychmiast wieszczka. – Ona delikatna, on bez sumienia. Zwiąże ich ta, której wszyscy się obawiają.
Dafne przyłożyła dłoń do ust, a Serina zaśmiała się podle.
– Wygląda tak, jakbym to ja miała was zeswatać. To interesujące.
– N... Nie wierzę w to. – wydukała Dafne. - Ja przecież kocham Willa!
– Przepuśćcie mnie. – gdzieś w głębi tłumu dobiegł ją głos jej chłopaka. Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. – Dafne? Co tu się dzieje?
Will stanął przed nią i spojrzał ze zdziwieniem na roztrzęsioną nastolatkę. Dziewczyna miała minę jakby właśnie rozsypał się jej świat.
– Ja... – zaczęła białowłosa, ale zanim zdołała dodać coś więcej, z jej gardła wydobył się szloch. – My...
– Vanessa? – chłopak przeniósł wzrok na stojącą w bezruchu wieszczkę. – A tej co się stało?
Dotknął dziewczynę w ramię zanim ktokolwiek zdążył zareagować i powiedzieć, żeby lepiej tego nie robił.
– Cierpienie. – Vanessa zamrugała, a jej wzrok stał się jeszcze bardziej mętny. – Ona go zdradzi, a on ją opuści. On wyjedzie i wróci do siebie, gdzie wróg go znajdzie. Wbije mu nóż w plecy i on będzie cierpieć. Nigdy nie wróci do zdrowia.
Will zmarszczył brwi.
– Czy ktoś, do jasnej cholery, może mi wyjaśnić, co to za komedia?! – warknął na nauczyciela, który najchętniej wyprowadziłby wieszczkę w bardziej ustronne miejsce, ale nie chciał jej dotykać, żeby i jemu czegoś nie przewidziała. Jedyne co mógł zrobić to wzruszyć ramionami.
– Vanessa przepowiada przeszłość. – wyjaśnił krótko jakiś chłopak. – Najwyraźniej tobie pisana jest zdrada, a Dafne będzie z Christianem.
– No chyba was wszystkich pojebało! – Christian aż zatrząsł się z wściekłości. – Nigdy nie będę z tą białowłosą łajzą.
– Uważaj co mówisz. – Will pogroził mu palcem. Choć poruszyły go przepowiednie Vanessy, myślał na tyle racjonalnie, aby zdołać zagłuszyć ból w sercu. To, co mówiła wieszczka zazwyczaj się sprawdzało, więc pozostawała tylko wiara, że ten jeden, jedyny raz nie będzie miała racji. – To moja dziewczyna.
– Już niedługo. – odezwał się ktoś z grupy uczniów. Odpowiedziały mu dwa syki, Willa i Christiana.
America, która od dłuższej chwili milczała, przyglądała się całej sytuacji z boku, nie wiedząc co robić. Chciała pomóc, to oczywiste, ale nie miała pojęcia jak.
– Swoją drogą dlaczego tylko my mamy znać swoją popieprzoną przyszłość?! – warknął rozjuszony Christian wychodząc z tłumu. Chwycił pierwszą lepszą osobę, Misurie, i wbił w nią mordercze spojrzenie. – Inni też bardzo chcą wiedzieć, co ich czeka, prawda?
To nie było pytanie. Misurie próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale zanim nauczyciel zdążył interweniować, chłopak zdążył brutalnie popchnąć nastolatkę na Vanessę.
– Śmierć. – głos dziewczyny mroził krew w żyłach. Wszyscy zamarli, słysząc tak dramatyczną przepowiednie. – Ten, którego darzy sympatią, zwiąże się z inną. Ona nic na to nie poradzi. Ratując kogoś bliskiego, odda swoje życie i odejdzie w ramionach tego, który ją zdradzi.
Misurie otworzyła usta. Christian za to parsknął śmiechem.
– Przynajmniej nie masz najgorzej. – stwierdziła zadowolona Serina, odrzucając do tyłu długie włosy. Nie miała w sobie za grosz empatii. Cierpienie innych nie wywoływało u niej smutku, wręcz przeciwnie, bawiła się nim i napawała.
America w tym momencie nie wytrzymała. Nie zwracając uwagi na zbliżających się korytarzem Zandera, pana Darnella i Nanny, podeszła do czarownicy i zmierzyła ją surowym spojrzeniem. Ta w odpowiedzi tylko uniosła jedną brew.
– Jak możesz być tak okrutna?! – jej twarzy nie wyrażała niczego oprócz złości. Bała się, jasne. Bała się, że przepowiednie się sprawdzą i straci przyjaciół, bała się otwartej wojny z Seriną. W tamtej chwili przestało mieć to jednak jakiekolwiek znaczenie, wszystko skumulowało się wokół postaci podłej wiedźmy.
Serina uśmiechnęła się szeroko. Pochyliła się i wyszeptała do ucha dziewczyny cztery, groźne słowa:
– Mogę być jeszcze gorsza.
Miała widownię, mogła więc upokorzyć swoją rywalkę na oczach wielu uczniów i nauczycieli. Miała gdzieś, że opiekunom się to nie spodoba, nawet zmierzający w ich stronę Zander, chłopak Americi, nie wpłynął na zmianę jej decyzji. Serina chciała mu pokazać, co stracił, udowodnić, że zamiast marnej pół czarownicy mógł dostać ją, boginię zamkniętą w idealnym ciele, która, gdyby tylko chciała, mogłaby rządzić całą szkołą.
Tylko America stała jej na przeszkodzie, więc nie zawahała się, kiedy podeszła do przodu i podcięła różowowłosej nogę. Dziewczyna zachwiała się, a następnie poleciała do tyłu, dokładnie tak jak zamierzała Serina.
Niestety, Zander był szybszy. Zanim ktokolwiek się zorientował, znalazł się za upadającą nastolatką, sam dotykając w ten sposób Vanessy. America nie ucierpiała, ale wszyscy dobrze wiedzieli, co miało się zaraz zdarzyć. Wstrzymano oddechy, nie wiedząc, co zostanie przepowiedziane wampirowi.
– Wszystko w porządku? – zapytał Licavoli, patrząc na Americę. Jego dziewczyna jednak wcale nie zwracała uwagi na niego, ale na kogoś, kto znajdował się za jego plecami. Zander odwrócił się więc i w końcu zauważył, w jakim stanie była Vanessa. Chociaż wiedział już wcześniej, co się stało, od Nanny, spojrzenie wieszczki wywołało u niego nieprzyjemny dreszcz.
Vanessa otworzyła w tym czasie usta.
– Śmierć.
Już raz wszyscy to usłyszeli, niemniej jednak wiadomość, że szkolnemu królowi wampirów również była pisana najgorsza przyszłość, wywołała niemałe poruszenie. America jęknęła rozpaczliwie, chwytając Zandera za ramię, aby po raz kolejny nie stracić równowagi. Nagle zrobiło jej się słabo. Zobaczyła przed sobą mroczki, a ciało jakby odmówiło jej posłuszeństwa.
Vanessa jednak nie zamierzała skończyć na jednym słowie.
– On będzie na nich wściekły. Wróci cień przeszłości i będzie postępował pochopnie. On dostanie najwyższą karę. Będzie cierpiał jeszcze bardziej, gdy ona znajdzie innego. On zginie, zapomniany, podczas gdy oni będą chełpić się zwycięstwem.
Zander zacisnął usta w wąską linijkę i objął drżącą Americę w talii. Nie miał pojęcia, co miała oznaczać taka przepowiednia, ale na pewno nie zamierzał pozwolić, aby się spełniła.
– Davidzie. – w oddali pojawił się pan Darnell. – Trzeba wyprowadzić stąd uczennicę zanim ktoś jeszcze usłyszy tak... nieprzyjemne rzeczy.
Pan Arthnael spojrzał na niego znacząco. Poprawił mankiety koszuli i w końcu zdecydował się ruszyć z miejsca.
– Jak chcesz to zrobić Nicolasie? Wystarczy, że ją ruszysz, a przepowie ci, że zginiesz w męczarniach, albo będziesz miał romans.
Pan Darnell podrapał się po brodzie.
– Coś trzeba wymyślić.
I wymyślili. Przegonili uczniów, wyczarowali magiczny sznur i obwiązali nim na wpół nieświadomą nastolatkę. Wieszczka posłusznie ruszyła za nimi, aż do skrzydła szpitalnego, gdzie po drodze miała jeszcze szansę przepowiedzieć zgubną przyszłość kilku osobom. Wśród nich był między innymi Vincent, który dowiedział się, że poznał już swoją przyszłą wybrankę, ale tak samo jak wiele jego nowych znajomych, zginie ona na polu walki. Chłopak nie miał bladego pojęcia na jakim polu walki miałby niby kogokolwiek stracić, ale nie miał szansy o to zapytać. Vanessa zniknęła za drzwiami skrzydła szpitalnego, gdzie jak najszybciej podano jej silną porcję antidotum.
Nastolatka nigdy nie dowiedziała się, co takiego przepowiedziała uczniom szkoły im. Ursula Cennerowe'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top