Special 1 - Vincent ☆
Wszystkie arty, jakie pojawią się nad lub pod rozdziałami należą do @UsernameFelix i są związane z książką "Przebudzenie. Córka Wiatru". Wszelkie prawa zastrzeżone
* * *
Tydzień! Cholerny, niesamowicie męczący tydzień, podczas którego nie wiedziałem, co ze sobą począć i gdzie się podziać. Wegetowałem niczym warzywo przez siedem długich dni, nie mając do roboty nic, poza bezczynnym wylegiwaniem się w domu i suszeniem swojego ciała na wiór. Akurat teraz, gdy najbardziej tego potrzebowałem, nikt nie wpadł na pomysł, żeby zrobić jakąś grubszą imprezę! Poumierali, czy co?
Tydzień... Dokładnie tyle czasu minęło odkąd ostatni raz byłem na jakimkolwiek przyjęciu. Tydzień odkąd miałem w ustach alkohol, czy świeżą, sycącą krew.
Niechętnie zwlokłem się z kanapy i szurając miękkimi nogami po zimnych panelach, ruszyłem do kuchni z nadzieją, że w lodówce znajdę coś w miarę zjadliwego. Oszukiwałem umysł, aby zmusić ciało do poruszania kończynami. Doskonale wiedziałem, że krew w torebkach skończyła się już jakiś czas temu, nie warto się było łudzić. Nie było też sensu schodzić do spiżarni w poszukiwaniu zapasów, bo znalazłbym tam tylko puste chłodziarki. Dom zwyczajnie świecił pustkami. Przeliczyłem się, jeśli chodziło o worki na czarną godzinę. Podczas ostatniej domówki poszły wszystkie. W opróżnionych pudełkach nie zostały nawet pojedyncze krople posoki. Szkoda, teraz byłyby dla mnie istnym zbawieniem.
Starzy mieli rację. Nie wiedziałem, co to znaczy umiar. Towarzystwo, wśród którego się obracałem zresztą też. Barbarzyńcy, nie zostawili mi w zapasie żadnej kropelki! Chociaż w sumie, co się dziwić, skoro podczas ostatniej imprezy mój dom przypominała oddział szpitalny, na którego nagle, w tym samym momencie, trafiło trzydzieści osób z pilną potrzebą przetoczenia im krwi. Torebki przechodziły z rąk do rąk.
Szarpnąłem drzwiami lodówki i zajrzałem do środka. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio wybrałem się do sklepu po coś, co nie miało procentów. Dziesięć? Piętnaście dni temu? Jak na złość, zawsze wolałem wydawać pieniądze na wino, whisky, albo, w najgorszym wypadku, na wódkę niż na coś pożywnego. Zresztą, nie widziałem w tym najmniejszego sensu. W końcu jako wampir nie potrzebowałem normalnego jedzenia. Zawsze wystarczała mi krew.
Tylko, że ona skończyła się tydzień temu! Umierałem z głodu, a nawet nie miałem w domu żadnego alkoholu, aby zagłuszyć palące pragnienie rozrywające moje wnętrzności od środka. Od niepamiętnych czasów było wiadomo, że nocni mieli problemy z długim okresem wegetacji. Tylko silny umysł, albo mocne, uderzające do głowy, trunki potrafiły uciszyć w nas rządzę mordu. Właśnie dlatego tak bardzo czekałem, aż ktoś w okolicy zrobi imprezę. Nie miałem skąd zdobyć krwi, no, chyba że zaplanowałby spontaniczne splądrowanie jakiegoś szpitala, czy punktu krwiodawstwa. Niestety, nic innego nie wchodziło w grę.
Oczywiście, zawsze istniało dość kontrowersyjne rozwiązanie w postaci poddania się woli instynktu i rzucenia się jakiejś bezbronnej duszyczce do gardła. Wtedy jednak miałbym przechlapane, bo nad głową od razu zawisłaby mi Rada. Co jak co, ale nie zamierzałem trafić do jakiejś cholernej szkoły, tylko dlatego, że nie potrafiłem się wystarczająco dobrze kontrolować. Już wolałem sczeznąć na lodowatej podłodze we własnym, pustym domu, niż słuchać ględzenia tych wszechwiedzących, cwanych staruchów.
Syknąłem z wściekłości, widząc pustą lodówkę. Jeśli to było w ogóle możliwe, przeliczyłem się nawet we własnych przeliczeniach. Wewnątrz nie znalazłem kompletnie niczego, nawet przeterminowanych soków, czy spleśniałego mięsa. Była ogołocona ze wszystkiego, co dałoby się włożyć do ust.
Moja rodzinka znalazła sobie naprawdę słaby miesiąc na wyjazdy zagraniczne. Jeszcze parę dni, a po powrocie mogli odkryć trupa własnego syna.
Gdy już miałem zaczął przeklinać i zastanawiać się, czy najlepiej już ułożyć się wygodnie w którejś w piwnicznych lodówek, aby po śmierci moje ciało nie zaczęło zbyt szybko gnić, usłyszałem dźwięk telefonu. Moja komórka, która wciąż znajdowała się w salonie, wibrowała i tańczyła po szklanym stoliku niczym kiepska, ucząca się podstaw baletnica. A ponieważ mimo osłabienia, wciąż miałem wyczulony słuch, ignorując głód, wróciłem do pokoju i z irytacją spojrzałem na numer wyświetlający się na ekranie.
Złość na dzwoniącego, momentalnie minęła. Uśmiechnąłem się i szybciej, niż mój spowolniony umysł zdążył o tym pomyśleć, nacisnąłem zieloną słuchawkę. Miałem nadzieję, że moje przeczucia mnie nie myliły. Jeśli tak... cóż, nadszedł widocznie czas, aby sprawdzić, czy lodówki do przechowywania krwi, mogły pomieścić nieco większą zawartość.
Na szczęście się nie zawiodłem.
– Stary, impreza! – wrzasnął mi do ucha Seth. Skrzywiłem się i odsunąłem telefon od twarzy. – Dzisiaj wieczorem u Arii!
Zrozumiawszy, że się nie przesłyszałem, odetchnąłem z ulgą i opadłem na kanapę. Przełknąłem ślinę, ciesząc się z chwilowego farta, na którego przecież ani trochę nie zasłużyłem.
„Aria" – wypowiedziałem w myślach imię dziewczyny, zdając sobie sprawę, że zostałem uratowany przez małą kujonkę.
– Starzy jej pozwolili? – zapytałem, unosząc brwi. Dobrze znałem Arię ze szkoły. Należała do grupy typowych, nieśmiałych dziewczynek, które nigdy nie sprzeciwiały się rodzicom i zawsze miały pracę domową na czas. Jakoś nie umiałem sobie wyobrazić, że taka nastolatka postanowiła zrobić imprezę. Po każdym bym się tego spodziewał, ale nie po niej.
– Nic nie wiedzą. – Seth się zaśmiał. Najwyraźniej był w znakomitym humorze i też cieszył się, że uda mu się upić. Tak jak ja, urodził się wampirem i starał jak najczęściej tuszować głód za pomocą alkoholu. – Jeśli wierzyć plotkom, któraś z ciotek Arii jest w szpitalu i cała ferajna pojechała do stolicy, żeby ją odwiedzić. Nie będzie ich przez cztery dni, zaczynając od wczoraj.
Odchyliłem głowę i opierając ją na zagłówek kanapy, spojrzałem na sufit. Obraz nieco wirował, ale wystarczyło kilka razy zamrugać, aby wszystko wróciło do normy.
Zdecydowanie musiałem się solidnie napić.
– A ty skąd o tym niby wiesz? – zapytałem, aby odwrócić swoją uwagę od domagającego się pożywienia żołądka.
– Stary, wszyscy wiedzą. Laska od wczoraj trąbi na portalach społecznościowych, że robi przyjęcie i zaprasza wszystkich z naszego rocznika.
– Coś nowego. Mała Aria próbuje się podlizać – powiedziałem sam do siebie, ale i tak Seth odebrał to jako pytanie.
– Pewnie tak. – Usłyszałem jak z zadowoleniem zaciera ręce. – Matko, Vin... Mam nadzieję, że ktoś załatwi wódkę, bo jestem spłukany i cholernie spragniony. Od trzech dni ledwo udaje mi się powstrzymać. Wczoraj śliniłem się na widok gołębia, który usiadł mi na parapecie. Na gołębia! Wyobrażasz sobie, żeby tak nisko upaść.
Prychnąłem.
– Od trzech dni? – Nie potrafiłem ukryć irytacji. Choć nieco poprawił mi humor fakt, że sam nie szczerzyłem kłów na żadnego wróbla, czy pierwszego lepszego psa sąsiadów, głód powodował, że przestawałem logiczne myśleć. Nie planowałem być opryskliwy względem kumpla, a mimo to złośliwie wycedziłem przez zęby: – Winszuję wytrwałości. Ja nie miałem nic w ustach od tygodnia!
Po drugiej stronie zapanowała głucha cisza. Zaskoczony Seth, starał się przyswoić moje słowa.
– Czyś ty kompletnie oszalał?! – warknął do telefonu. Nawet nie pytał, czy żartuje. Nie musiał. W przypadku wampirów, nigdy nie było mowy o kłamstwie. – I ty w takim stanie chcesz iść na imprezę?!
– Przecież to ty do mnie zadzwoniłeś – oburzyłem się.
Wiedziałem, co Seth próbował powiedzieć i doskonale zdawałem sobie sprawę, że miał rację. Nie powinienem pokazywać się wśród ludzi, kiedy pościłem od tak dawna. Głodny wampir nie był tylko złym wampirem. Był piekielnie niebezpiecznym wampirem, który mógł w każdej chwili przestać nad sobą panować i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wgryźć się w czyjeś miękkie ciało. To dlatego usychałem samotnie w mieszkaniu, zamiast bez zastanowienia wybrać się na imprezę do jakiegoś klubu, gdzie z pewnością wiele zachwyconych mną dziewczyn stawiałoby mi drinka za drinkiem. Nie byłem w stanie się na to zdobyć. Wyobrażałem sobie, jakby to było. Ciało przy ciele, ciepłe, pulsujące żyły tuż obok moich rozchylających się z pożądania, popękanych warg. Mógłbym kogoś skrzywdzić.
– Rzucisz się na kogoś, zanim zdążysz wypić pierwszy kieliszek wina – zauważył tymczasem mój przyjaciel, zresztą pewnie całkiem słusznie. – Czemu się nie żywiłeś?!
– Spieprzaj, co! – Położyłem nogi na stole. – Niby czym miałem się żywić? Po ostatniej imprezie wszystkie chłodziarki świecą pustkami! Kasa od starych zaczyna się kończyć, więc mnie też na nic nie stać.
Seth wypuścił powietrze z płuc i chrząknął w zamyśleniu. Nie mógł zaprzeczyć skoro sam także był gościem na wspomnianym „przyjęciu". Znając go, osobiście pozbawił mnie połowy zapasów.
– Z jednej strony nie powinieneś ryzykować i iść na przyjęcie, gdzie będzie tyle osób. Z drugiej jednak... cały tydzień... Faktycznie warto by było jak najszybciej się napić... – rozważał, nie wiedzieć czemu, skoro ja podjąłem decyzję, jak tylko do nie zadzwonił. – Nie wiem, stary. Rób, jak uważasz.
Oczywiście, że zamierzałem iść na imprezę Arii. Gdybym miał głodować przez kolejny dzień, chyba bym zwariował. Musiałem się napić, a najlepiej upić i to do tego stopnia, żeby kac trzymał mnie przez dobre kilkadziesiąt godzin. Tylko w ten sposób mogłem odsunąć od siebie myśl o mordowaniu niewinnych sąsiadów i ich szczekających po nocach pupili.
* * *
– Hej. Fajne, że przyszedłeś. – W progu przywitała mnie jakaś wytapetowana nastolatka. Była z równoległej grupy i kojarzyłem ją z widzenia, ale za nic nie potrafiłem sobie przypomnieć jej imienia. – Chodź, chodź! Zabawa już się rozkręciła.
Chwyciła mnie za ramię i na ile pozwalał jej tłum, na tyle wciągnęła do środka. Zaraz po tym od razu mnie puściła, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny. Miała obcisłą bluzeczkę bez rękawów, przez co jej piękna, alabastrowa szyja była odkryta i ujawniała drobne, błękitne żyłki. Przełknąłem ślinę, starając się na nią nie patrzeć. W myślach już wyobrażałem sobie pod jakim kątem wbijałbym kły w jej gładką, zroszoną potem skórę.
Postanowiłem skupić się na otoczeniu. Od razu po przekroczeniu progu zalała mnie bowiem fala ciepła i zapach wielu rozgrzanych ciał zmieszanych z wonią alkoholu. Zacisnąłem usta, próbując przyzwyczaić się do apetycznej woni krwi płynącej w żyłach większości osób. Czułem obecność jeszcze kilku wampirów, ale żaden nie miał aż tak dużego problemu z zagłuszaniem głodu. Tylko ja byłem na tygodniowym odwyku i czułem wszystko i wszystkich sto razy mocniej. Każdy wyglądał dla mnie jak potencjalna ofiara, jak worek na gorącą, świeżą krew.
Pokręciłem głową i nie siląc się na powitania, od razu skierowałem się w stronę bufetu. Dom był duży, ale nie miałem czasu, żeby skupiać się na wystroju. Udało mi się tylko zauważyć, że eleganckie meble poodsuwano pod ściany, a głośna, żywiołowa muzyka leciała z czarnych, zapewne drogich głośników.
Bufet, który składał się z dwóch złączonych stołów, przykrytych obrusem, stał obok drzwi prowadzących na podwórko i basen. Były uchylone, więc było przez nie słychać śmiech wstawionych nastolatków, którzy w ubraniach wskakiwali do wody. Dzięki wyostrzonym zmysłom widziałem opróżnione butelki pływające w basenie i wyłapałem rozmowę, a raczej bełkot, chłopaków, którzy planowali wrzucić do wody jakieś dziewczyny trzymające się bliżej domu. Tamte nie miały pojęcia, co się święci, więc w najlepsze plotkowały o uczestnikach imprezy i licytowały się w tym, której uda się poderwać najprzystojniejszego faceta.
Skrzywiłem się z niesmakiem i zerknąłem na zawartość bufetu. Było tam trochę jedzenia, ale wcale się na nim nie skupiałem. Bardziej zainteresowały mnie przeźroczyste butelki, ustawione niedbale na jednym z rogów stołu. Choć było ich sporo, nie zauważyłem wśród nich żadnego wina, ani whisky. Trudno, najwyraźniej byłem zmuszony uraczyć się wódką, albo piwem.
Wzdrygnąłem się na samą myśl o piciu piwa. Najtańszy, najgorszy i tak lubiany przez młodzież napój nie należał do moich ulubionych trunków. Smakował paskudnie, świadczył o braku znajomości alkoholi. Gdybym miał wybierać między najgorszym winem, a najlepszym piwem, zdecydowanie wybrałbym to pierwsze.
Chwyciłem pierwszy lepszy kubek i przelałem do niego sporą ilość wódki. Nie bawiłem się w gustowne kieliszki, w których zazwyczaj podawano ten alkohol. Wampiry musiały pić naprawdę dużo, żeby się upić, więc jeden kubek był dla mnie niczym pół porcji wódki dla normalnego człowieka. Co prawda, dziwnie na mnie patrzono, gdy przelewałem wódkę do gigantycznego kubka, ale wszyscy byli tak pijani, że nawet nie raczyli się tego skomentować. Spodziewałem się, że i tak nie będą o niczym pamiętać, gdy następnego dnia obudzą się na niezłym kacu.
– Vincent. - ktoś klepnął mnie po przyjacielsku w ramię. Zrobił to mocno, ale dzięki wrodzonemu zmysłowi równowagi, nawet nie drgnąłem. – Jednak przyszedłeś!
Uśmiechnąłem się i odwróciłem w stronę Setha. Chłopak też trzymał w dłoni kubek z przeźroczystą substancją, a po jego zapachu, czułem, że nie była to jego pierwsza porcja. Przynajmniej nie byłem jedynym, który się wyróżniał.
– Musiałem. - wzruszyłem ramionami i znacząco, zanurzyłem usta w palącej cieczy. – Inaczej skończyłbym jako otępiały morderca, biegający po alejkach i szukający ofiar.
Seth wydął usta i również się napił. Chwilę staliśmy w milczeniu, po czym chłopak stwierdził, że powinien poszukać swojej dziewczyny.
– Już zdążyłeś ją zgubić? - zmarszczyłem z niesmakiem brwi. Panna Setha była ładna, ale jakoś za nią nie przepadałem. Może było to związane z tym, że była człowiekiem i za każdym razem jak ją widziałem, miałem ochotę wbić się w nią kłami. Nie miałem pojęcia jak mój przyjaciel wytrzymywał w jej towarzystwie. Ja wariowałem zarówno przy ludziach, jak i czarodziejach, więc dziewczyna, która nie była wampirem, nawet nie wchodziła w grę.
Wypiłem więcej wódki, żeby szybciej zamroczyć umysł. Seth w tym czasie ruszył na poszukiwania swojej ukochanej. Nie zatrzymywałem go. Choć był moim przyjacielem, nie wymagałem jego obecności. Dla wampirów priorytetem nie byli ani przyjaciele. Dla nas liczyło się stłumienie pragnienia. To głód zawsze zajmował pierwsze miejsce na podium jeśli chodziło o hierarchię wartości. Krew była dla nas wszystkim.
Właśnie, krew! A ja stałem jak głupi z kubkiem wódki, bo zmarnowałem cały zapas pożywienia i musiałem się ratować zamiennikami. Wiedziałem, że nawet mając zapas alkoholu długo bym w ten sposób nie pociągnął. Musiałem szybko wymyślić jakąś alternatywę inaczej skończyłbym ze swoimi starymi na głowie. Gdyby matka dowiedziała się, że zmarnowałem zapas krwi na czarną godzinę... Wtedy to chyba nikt by mnie nie uratował.
Wypiłem wszystko i nalałem sobie kolejną porcję alkoholu. Chwyciłem do połowy opróżnioną butelkę wódki i skierowałem się w stronę korytarza. W połowie drogi usłyszałem krzyk, więc odwróciłem się w stronę drzwi prowadzących na podwórze. Najwyraźniej grupa chłopaków postanowiła spełnić swoje zamiary, bo zaczęli wrzucać dziewczyny do basenu. Te śmiały się i krzyczały na przemian, wierzgając nogami. Trudno było stwierdzić, czy były zadowolone, czy złe, gdyż z jednej strony próbowały się wyrwać, a z drugiej przylegały do niosących je chłopaków gorzej niż rzepy.
Przewróciłem oczami i wyszedłem na korytarz. Tam, tak jak w salonie, znajdowało się wiele osób, więc przecisnąłem się pomiędzy tańczącymi, rozmawiającymi i oczywiście całującymi się parami, aby dostać się na schody. Planowałem w spokoju znaleźć jakiś wolny pokój, upić się i dopiero wtedy włączyć się do zabawy. W stanie, w którym znajdowałem się obecnie, nie było nawet sensu zbliżać się do ludzi.
Wspiąłem się po schodach, opróżniając przy tym kubek. Zrobiłem to trochę za szybko, bo od razu poczułem lekkie zawroty głowy. Mój organizm był osłabiony, brak krwi spowolnił regenerację, a tym samym mocniej niż zwykle odczuwałem skutki picia tak dużych ilości wódki. Kto normalny wypiłby w końcu duszkiem cały kubek wódki?
Zamknąłem oczy i odetchnąłem. Wszystko wróciło do normy, więc poszedłem dalej. Muzyka na górze nie dudniła tak mocno jak na dole. Tłumiły ją ściany i duża odległość od głośników. Mimo to wciąż dało się słyszeć głośne otumaniające dźwięki i śmiech gości. Na pietrze nie było też aż tak duszno. Co prawda kilka osób postanowiło zaszyć się w miejscu, gdzie nikt ich nie widział, ale i tak, w porównaniu z tym co działo się na dole, było o wiele lepiej.
Minąłem jakąś obściskującą się parę i poszedłem dalej, oglądając wystrój. Dom nie różnił się niczym od innych domów średniej klasy, więc zbytnio mnie nie zachwycał. Normalne obrazy, w miarę czyste meble... Standard. Wampiry co prawda przykładały dużą wagę do wystroju wnętrz, ale tylko, jeśli było na czym zawiesić oko. Dom Arii taki nie był.
Stanąłem przed jednymi drzwiami i zacząłem nasłuchiwać. Ze środka dochodziły specyficzne odgłosy dwóch osób, więc nawet nie musiałem się skupiać, żeby wiedzieć, co tam się działo.
Wydąłem usta i spojrzałem na butelkę wódki. Praktycznie nic w niej nie było, więc nacisnąłem klamkę i wparowałem do środka jakby nigdy nic. W końcu można mi było zarzucić wszystko, ale nie brak wyczucia czasu.
– Hej, skarbeczki, macie może jakiś alkohol? – nawet nie zwróciłem uwagi na zaskoczoną parę, która poderwała się z łóżka i wpatrywała się we mnie z zaskoczeniem. Dziewczyna, blondynka (jakżeby inaczej), zasłaniała się kołdrą pod samą szyję, a jej włosy były potargane i sterczały na każdą stronę świata. Jej ubrania, tak samo jak ubrania chłopaka, leżały porozrzucane na podłodze.
Ignorując warczącego faceta, przeszedłem obok ciuchów i rozejrzałem się z zaciekawieniem. Byłem tak spragniony, że nawet nie fascynowałem się nagą nastolatką, która syczała na swojego kochasia, aby mnie wyrzucił. W sumie trochę szkoda, bo patrząc na to jak układała się na niej kołdra, musiała mieć naprawdę seksowne ciało.
– Tylko pamiętajcie o zabezpieczeniu. – z uśmiechem zatrzymałem wzrok na odpieczętowanej, ale praktycznie pełnej butelce whisky. Jack Danielss! Eureka!
– Stary, wypieprzaj stąd! – powiedział groźnie chłopak, prostując się na łóżku. – Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?!
Spojrzałem na niego bez zainteresowania. Nastolatek był aż czerwony ze złości. Dyszał ciężko i wpatrywał się we mnie z morderczymi ognikami w oczach. No tak, sam też nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś przerwał mi taki moment.
– Widzę, aż za dobrze. – odłożyłem butelkę po wódce i wziąłem zamiast niej whisky. Chłopak pewnie chciał się popisać przed dziewczyną, że wydał kasę na coś takiego. W końcu te rzeczy nie były znowu takie tanie. – Bez krępacji, kontynuujcie. Już mnie tu prawie nie ma. Możecie do woli testować łóżko starych Arii. Na waszym miejscu przeniósłbym się jednak gdzie indziej. Kto wie, co dzieje się tu wieczorami, kiedy ta kujonka idzie grzecznie spać.
Dziewczyna zmarszczyła mały nosek, a chłopak zatrząsł się z powodu rosnącej wściekłości. Chyba nawet nie zauważył, ze zabierałem mu whisky, bo wciąż piorunował wzrokiem moją zimną, pokerową twarz.
A to się biedak zdziwi, gdy się zorientuje.
Zażenowana nastolatka spojrzała na mnie błagalnie, więc mrugnąłem do niej i wyszedłem, zadowolony ze swojego łupu. Co prawda mogłem zostać w pokoju dłużej i doprowadzić tego pajaca do prawdziwej furii, ale byłem osłabiony i głodny. W normalnych okolicznościach, nawet jakby się na mnie rzucił, z łatwością (i wrodzoną elegancją) bym go znokautował. Teraz jednak skończyłoby się to tym, że straciłbym kontrolę. Cholera, nawet po wyjściu z pokoju wciąż czułem apetyczny zapach krwi zarówno jego jak i blondynki.
To whisky spadło mi chyba z nieba.
Poszedłem dalej, szukając jakiegoś wolnego pomieszczenia. Przelałem sobie przy tym dużą porcję whisky. Głód stawał się nie do zniesienia, a alkohol jak na złość go nie zagłuszał. Jeszcze skończyłoby się na tym, że musiałbym wrócić na dół zanim znalazłbym pustą sypialnie.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Zamrugałem i aż musiałem chwycić się ściany, żeby nie wylać cennego whisky. Opierając się, szybko ją wypiłem, aby w miarę doprowadzić się do porządku. W połączeniu z resztami wódki, która została na dnie kubka, smakowała dziwnie, ale nie miałem czasu marudzić.
Syknąłem i spojrzałem z nienawiścią na kubek. Po co w ogóle bawiłem się w szklanki?
Zgniotłem plastik i wypiłem alkohol prosto z gwinta. Byleby zagłuszyć głód. Byleby nie czuć tego okropnego, palącego uczucia...
Pomogło. Alkohol szybko uderzył mi do głowy i znowu mogłem w miarę racjonalnie myśleć. Zrozumiałem, że powinienem jak najszybciej opuścić lokal. Miałem dobry alkohol, po drodze mogłem zabrać ze stołu jeszcze przynajmniej ze dwie butelki wódki. Wróciłbym do domu i tam zapił się do nieprzytomności.
Już miałem zawrócić, kiedy tknięty nagłym przeczuciem, spojrzałem na kolejne drzwi. Dochodziły zza nich ciche, przytłumione dźwięki jakiejś dziewczyny. Chyba płakała, bo słyszałem siorbanie nosem i szuranie chusteczek higienicznych. Jeszcze tego brakowało, żeby tam wejść i niańczyć jakąś małolatę, którą pewnie rzucił chłopak, albo nie mogła się odnaleźć w towarzystwie.
Chciałem odejść, ale wtedy zrozumiałem, kto płakał. Aria... Ta laska, do której należał dom.
Tylko dlaczego płakała?
Poklepałem się po policzkach i powtarzając sobie w duchu, że robiłem duży błąd, nacisnąłem klamkę. Byłem ciekawy, co się stało. W końcu jako gospodarz imprezy powinna być na dole i zabawiać gości. Impreza, z tego co można było wywnioskować patrząc na parę z sąsiedniego pokoju, wyglądała na udaną.
– Hej księżniczko. – wpakowałem się do środka i pomachałem butelką whisky. – Jak się bawisz?
Arie poderwała się na równe nogi i spojrzała na mnie przerażona. Odrzuciła białą, zmiętą chusteczkę w tył i zastąpiła mi drogę jakby bała się, że wejdę głębiej do pokoju.
– V... Vincent? - dyskretnie otarła łzy. – Czemu nie jesteś na dole?
– Szukałem jakiegoś cichego miejsca. – podszedłem i udałem, że oglądałem wystrój. Znalazłem się prawdopodobnie w pokoju Arii, gdyż biurko stojące w rogu było pełne książek. Łóżko, na którym nastolatka przed chwilą siedziała zasłano kremową pościelą w błękitne różyczki, a drewniane meble ustawiono obok siebie pod jedną ze ścian. Szafki zapełniono jakimiś figurkami, a także ramkami wypełnionymi zdjęciami uśmiechniętej rodziny.
Podszedłem do jednej z ramek i przyjrzałem się nienaturalnie wyszczerzonej grupie ludzi, pozujących na tle domku letniskowego.
– Mógłbym cię w sumie zapytać o to samo. – zauważyłem. – Czemu nie jesteś zalana w trupa i nie biegasz półnaga na podwórku jak reszta gości? To przecież twoja impreza.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linijkę i opadła zmęczona na łóżko. Ukryła twarz w dłoniach.
– Właśnie, moja. – pociągnęła nosem. - Rodzice mnie zabiją, gdy dowiedzą się, co tu zaszło.
– A kto powiedział, że się dowiedzą? – wypiłem więcej wódki i pokręciłem głową. Zapach Arii wydawał mi się wyjątkowo mocny jak na tak drobną kujonkę. Doprowadzał mnie do szaleństwa. – Przecież wracają dopiero za dwa dni.
– Wracają jutro rano. – nastolatka zaniosła się płaczem. – Przed chwilą dzwonili, żeby mnie o tym poinformować.
Uniosłem brwi. No to laska naprawdę miała przechlapane. Takiego syfu nie dało się posprzątać w kilka godzin, a przecież nie mogła od tak nagle wszystkich wyrzucić skoro od tej imprezy zależało jej dobre imię w szkole.
– Skoro i tak nic nie poradzisz, to chyba nie ma sensu martwić się na zapas. – chciałem podejść bliżej, ale moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Już nawet nie wiedziałem, czy byłem pijany, czy głodny, bo wszystko zaczęło mi się mieszać w głowie. – Czerp z życia dopóki możesz księżniczko, bo jutro z pewnością je stracisz.
Aria oderwała ręce od twarzy. Zobaczyłem na niej czyste przerażenie.
– Tak myślisz?
– To bardzo możliwe. – wzruszyłem ramionami i oparłem się o szafę. – Jesteś mądra, wylicz sobie prawdopodobieństwo tego, że twoi starzy przeżyją zawał, gdy zobaczą, co zrobiłaś pod ich nieobecność.
Nastolatka jęknęła żałośnie i zaczęła się kołysać jak małe dziecko. Bujała się tak w przód i w tył, a ja patrzyłem na nią, dopóki nie zrobiło mi się niedobrze.
– Możesz przestać. – zacisnąłem powieki. Cholera, ten jej zapach! – Wkurza mnie to twoje kiwanie. Masz jakieś tiki nerwowe, czy co?
Aria zalała się łzami i buchnęła jeszcze gorszym płaczem. Wyprowadziło mnie to z równowagi. W sekundę znalazłem się obok i mocno zacisnąłem palce na jej ramionach, żeby się uspokoiła.
– Przestań. – wycedziłem przez zęby.
Aria zaskomlała jak pies i, korzystając z okazji, że się zbliżyłem, chwyciła mnie w pasie, wtulając się we mnie. Chyba oczekiwała, że ją przytulę i jak dobry chłopczyk zacznę pocieszać i głaskać niczym biednego, porzuconego szczeniaczka.
Momentalnie cały zdrętwiałem. Zrozumiałem jak poważny błąd zrobiłem, podchodząc.
Ona zrobiła jednak jeszcze większy. Zbliżyła się do głodnego, ledwie kontrolującego się wampira i tym samym naraziła się na ogromne niebezpieczeństwo.
A ja nie mogłem się już dłużej kontrolować.
Pociągnąłem Arię za ramiona, a sam zająłem jej miejsce na łóżku. Chwyciłem zdezorientowaną dziewczynę za pośladki i szarpnąłem ją tak, aby upadła na moje kolana. Nastolatka nie miała pojęcia jak zareagować, ale najwyraźniej jej się to spodobało. Jej wyraz twarzy zmienił się; pojawił się na niej szeroki, kokieteryjny uśmiech. No cóż, jak każdy z mojego gatunku byłem przystojny, a moje ciało zaczęło się przygotowywać na żer. Zadziałały wampirze feromony, które wpływały na ludzi niczym silne narkotyki. Aria, chcąc nie chcąc, momentalnie zaczęła mnie pożądać, a jej krew popłynęła szybciej po wpływem podniecenia.
Wyszczerzyłem zęby, kiedy poczułem wysuwające się kły. Aria była otumaniona, nie wiedziała, co się z nią działo, więc mogłem robić z nią co tylko chciałem. Wpiłem się w jej usta, pozwalając tym samym oswoić się jej z moim dotykiem. Dziewczyna rozsunęła wargi, dając mi lepszy dostęp, ale ja skupiłem się na jej policzku, a następnie na szyi. Nie wiedząc, co robię, zsunąłem się na obojczyk i odszukałem najodpowiedniejsze miejsce do wkłucia. Nastolatka w tym czasie jęczała z rozkoszy, bo wsunąłem palce pod jej bluzkę i dotykałem jej rozgrzanych pleców.
Gdy ją ugryzłem, odchyliła głowę do tyłu i wytrzeźwiała. Poczuła ból i zaczęła się wyrywać, więc natychmiast wpuściłem do jej krwi toksynę, żeby nie cierpiała. Nastolatka od razu się uspokoiła. Odrzuciła głowę do tyłu i wydała z siebie kilka nieokreślonych dźwięków. Chwyciła mnie za włosy i zaczęła mierzwić je dłońmi. Nie powiem, nawet mi się to spodobało. Dzięki temu jeszcze mocniej przyciskała mnie do zagłębienia w szyi i mogłem szybciej sączyć jej pyszną krew. Z rozkoszą zlizywałem każdą kroplę i napawałem się widokiem łez, które płynęły po policzkach mojej księżniczki. Obudził się we mnie instynkt mordercy.
Czułem się niesamowicie. Zaledwie kilka kropel podziałało na mnie lepiej niż cały alkohol, który do tej pory wypiłem. Od razu mi się polepszyło, a co za tym idzie, przestało mi się kręcić w głowie i być niedobrze. Odzyskiwałem siły, które straciłem przez ostatni tydzień.
Cholera! Jak ja dawno piłem gorącą, świeżą krew! Zawsze tylko torebki i odpadki ze szpitali, aby Rada się do mnie nie przyczepiła. Jasne, nie byłem święty i nie raz kosztowałem krwi prosto z ludzi, ale zawsze byłem ostrożny. Tym razem zacząłem wysysać posokę z dziewczyny, która była gospodarzem dużej imprezy, a następnego dnia mieli wrócić jej rodzice. Poza tym na przyjęciu były też inne wampiry. Już pewnie zdążyły wyczuć krew i zastanawiały się, kto złamał zakaz.
Nie interesowało mnie to. Rada, czy nie Rada, umierałem z pragnienia. Nie udało mi się odczepić od Arii nawet, gdy poczułem, że zaczynała tracić przytomność. Bezwiednie osunęła się w moje ramiona i zbladła. Straciła tak dużo krwi, że jeszcze trochę, a bym ją zabił.
Jak przez mgłę, zrozumiałem, co zrobiłem. Musiałem się opamiętać! Musiałem ją puścić!
Wyrwałem kły z jej szyi i wgryzłem się boleśnie w swoją rękę. Syknąłem i dopiero wtedy udało mi się opanować. Z moich ust kapała krew, a oczy z pewnością poczerniały i były przekrwione. Ubrudziłem zarówno koszulę, bluzkę nastolatki jak i jej pościel. Wszystko było pokryte rubinowym odcieniem. Wyglądało to jakbym znalazł się w pomieszczeniu, gdzie popełniono jakąś zbrodnię.
– Nie! - poderwałem się i z wampirzą prędkością przylgnąłem do okna. Zerwałem przy tym w żaluzje, które upadły z głuchym łoskotem na podłogę. – Co ja zrobiłem?!
Aria leżała nieprzytomna na łóżku, a rana na jej szyi wyglądała tragicznie. Wyrywając kły, poszarpałem ją i poszerzyłem. Co prawda dzięki temu nie wyglądało to jak ugryzienie wampira, ale mimo wszystko, wprawne oko rozpoznałoby czyja to była sprawka. Zaatakowałem bezbronną dziewczynę! Piłem krew z człowieka, czyli złamałem zakaz wprowadzony przez Radę!
Jak w amoku doprowadziłem pokój i dziewczynę do umiarkowanego porządku i opuściłem dom. Koszulę zdjąłem i wytarłem nią twarz, nie chcąc, żeby ktokolwiek z gości zauważył krew. Pod spodem miałem na szczęście jeszcze koszulę, więc nikt nie zwrócił uwagi, gdy pośpiesznie wybiegałem na ulicę. Stamtąd pobiegłem prosto do siebie i zabarykadowałem drzwi. Byłem tak wściekły, że o mały włos nie wyrwałem ich z zawiasów. Rozpierała mnie energia, ale aktualnie nie miałem czasu, żeby myśleć o adrenalinie. Wiedziałem, że spieprzyłem po całości.
Dwa dni później przyszedł list.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top