ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Odór trupów, rozchodzący się

Pośród tej nicości

Z cienia do cienia

Ze światła w mrok

Mój głos drży w krzyku przerażenia


Widzisz mnie, moje lustrzane odbicie

Tak niebywale gładkie, tak triumfujące

Mocarne dłonie są zaciśnięte na

Potężnym tronie

Korona lśni w ciemnościach

Niczym księżyc w czerni nocy


Próbowałem uciec od przeznaczenia

Próbowałem przeczołgać się gdzieś

Daleko od tych oferowanych kłamstw

Jednak świat zażądał krwi i śmierci

Zażądał zła oraz zbawienia

Chcąc być nikim, stając się wielkim

Ta wojna jest wojną demonów


Mogę kłamać wieczność

Mogę prowadzić do zwycięstwa

Być oparciem ludzkości, kosą kata

Walczyć do końca, aż wszystko

stanie się kolorem czerwieni

Ale ostatecznie to nie ma znaczenia

Gdy stajemy twarzą w twarz

Ty nie widzisz mojego lustra


Jest tylko popiół

Ponieważ spalasz obłudę do cna

Krzyk pośród tych cieni, należy do mnie

Strach zacieśnia się na gardle

Będę walczył i będę krwawił

Bardziej niż moi wrogowie

Ratując świat, zabijam siebie

Znam ich mrok, bo ten mrok

Chłonę


Odór trupów, rozchodzący się

Pośród tej nicości

Z cienia do cienia

Ze światła w mrok

Głos drży w krzyku przerażenia

A korona 

Od wieków przyrzeczona

lśni w szkarłacie

Śmierci


Władza? Czym była? Poczuciem kontroli? Poczuciem przewagi? Prawdopodobnie — ocenił w duchu Sasuke, przyglądając się niedawnemu kochankowi. Naruto osunął się po chłodnych kafelkach w dół, a Sasuke przeszło przyjemne uczucie błogości na ten widok. Mimo że ten sam mężczyzna niegdyś w garści trzymał życie milionów żołnierzy, których świadomie prowadził na śmierć, teraz wydawał się taki kruchy. Jego maski opadły, możliwe że ze zmęczenia, może z naiwnej ufności. Właściwie powód nie miał znaczenia, ważne było tylko to, że mógł patrzeć z poczuciem ekstazy na tę zmęczoną, odurzoną seksem twarz. Na ostre rysy, które nie były już brudne od błota, ale w dalszym ciągu szorstkie. Opuchnięte od agresywnych pocałunków usta, wzbudzały w Sasuke jeszcze więcej emocji. Siniaki na udach, od swoich własnych, silnych rąk, też traktował niczym dzieło sztuki.

Był niczym upadły, klęczący przed nim anioł. Nie było ułudy w tym momencie pomiędzy nimi, była tylko prawda i oni pośród czterech ścian. I cisza, która zapanowała po tym, jak Sasuke nie przesunąwszy się nawet o milimetr, przekręcił kran. Wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z tak znajomą sylwetką.

Naruto jednak na niego nie zerkał. Jego głowa przechylona była do przodu, włosy przysłaniały oczy, ale Sasuke po prostu wiedział, że spojrzenie kierował na linie wody w brodziku. Zastanawiał się zapewne nad wieloma rzeczami, może wracał również do widma przeszłości. Albo już żałował tego, co zrobili.

— Chciałbym, żeby świat mógł cię takiego zobaczyć — oświadczył gardłowo Sasuke. Naruto, ku jego satysfakcji, drgnął, po czym w końcu także pozwolił swoim oczom odnaleźć te jego.

— Pokonanego? — zaszydził nieprzyjemnie Naruto. — Uwierz mi, że świat już wielokrotnie takiego mnie widział. Nie jesteś wyjątkiem, Sasuke.

Sasuke zaśmiał się ostro, a potem przyklęknął tak, by ich spojrzenia ścierały się na tym samym poziomie. Bezwstydnie liznął drugich warg, jakby już miał do tego prawo. Dopiero po tym znowu przemówił, bawiąc się mimowolnie kosmykami blond włosów, w które zręcznie w międzyczasie wplótł sprawne palce. Przez myśl mu przeszedł zabawny fakt, że niedawno gdzie indziej się nimi bawił. Nie zdecydował się jednak o tym wspomnieć, by nie drażnić zbyt mocno Naruto. I tak już znajdował się na niebezpiecznych terenach. Ale, nie ukrywając, lubił igrać z ogniem.

— Nie — zaprzeczył z nikłym uśmieszkiem. — Nie pokonanego. Zrujnowanego, a to, Uzumaki, jest różnica. Poza tym nawet na dnie, nigdy nie taplasz się w błocie, tak jak ja mam zwyczaj. Nasza przeszłość przecież wielokrotnie to udowodniła. Nie zgodzisz się?

— Nie zapomniałem — powiedział zimno Naruto. Nagle odchylił się, jakby nie chciał więcej intymności od wojownika. Ale Uchiha nie pozwolił mu się odsunąć. Mocniej szarpnął za włosy i brutalnie przysunął ich ponownie do siebie. Oba czoła się ze sobą spotkały tak, jak wtedy, po zamordowaniu trójki wysłanników Paina. Tym razem jednak to Sasuke był tym, który to zainicjował. Ich oddechy nawzajem się drażniły.

— Nie uciekaj ode mnie — mruknął zadowolony, dostrzegając gniew w błękicie oczu. Pomarańczowe ogniki na ułamek sekundy zapłonęły, ale Sasuke bez przeszkód je wyłapał. — I tak ci na to nie pozwolę.

— Och, nagłe odwrócenie ról? — zakpił Naruto. — I widzę, że naprawdę jesteś pozbawiony morałów, skoro wykorzystujesz mój brak siły. Pamiętaj tylko, że jak wróci mi chakra...

— Zabijesz mnie? — przerwał z lekkim, udawanym zaintrygowaniem. — Obaj wiemy, że tego nie zrobisz, Naruto.

— Nie zapomniałem o twojej zdradzie. Nie jestem w stanie ci wybaczyć, nieważne ile razy będziesz mnie posuwać, twój kutas nie uleczy starych ran. Niestety, nie ma takich zdolności.

— Urocze — zakpił Sasuke — że sądzisz, iż będę o to prosił. Że będę o to błagał. Może nie mam godności, ale miewam jakieś zasady. Ja, jakbyś się jeszcze nie domyślił, nigdy nie błagam.

— Pieprz się, Uchiha. — Gniew Naruto nasilał się, ale znów szarpnięcie nic nie dało. Sasuke miał więcej siły, ponieważ Naruto po rytuale ledwo funkcjonował, o czym obaj dobrze zdawali sobie sprawę. Sasuke wykorzystywał to na swoją korzyść i wcale nie miał przed tym oporów. Ba, bezwstydnie pławił się nieoczekiwaną słabością Uzumakiego.

— Mógłbym pieprzyć ciebie, ale myślę, że druga runda mogłaby cię zabić. Nie chcemy tego sprawdzać, racja? — Sasuke leniwie przesunął dłoń z mokrych kosmyków, na spiętą szyję. Pogładził ją niemal że czule. Naruto przeszły dreszcze, których obaj nie przeoczyli.

— Chodź się położyć. Jutro porozmawiamy — oświadczył Sasuke, przybierając poważny ton. Niedoszłe rozbawienie bezpowrotnie odeszło. Przez twarz Naruto na to przeszło zaskoczenie. Zapewne nie tego się spodziewał.

— Z tobą?

Sasuke wzruszył ramionami.

— Na drżących nogach daleko nie dojdziesz. Mój materac jest najbliżej.

***

Nie mogła za wiele zrobić. Praktycznie całą magię przeznaczyła we walce na śmierć i życie. Teraz zaś zbyt wolno się po tym wszystkim regenerowała. Dlatego mogła tylko czuwać i upewniać się, że stan oficera jest stabilny tak, jak wcześniej stwierdziła. Mimo że nie wyglądało na to, iż mogłaby się pomylić w tym względzie.

— Nie rozumiem, dlaczego sama nie odpoczniesz — zagadał starzec, kiedy w końcu odważył się przemówić. Od paru chwil stał w drzwiach, przyglądając się jak przemywała spoconą twarz mężczyzny. — Nie jesteś w stanie uratować wszystkich, czarodziejko.

— Nie jestem — przyznała, znowu zanurzając wodę w misce. — Ale mogę spróbować.

— Jeśli sama nie będziesz żywa, nikogo nie uratujesz — skwitował z westchnieniem Mikao. Starzec pewnie wszedł do środka. Potem przysunął sobie jedno z krzeseł, stojących przy drugim łóżku. Na dworze było szarawo, przez chmury, które przysłoniły słońce, dlatego w pomieszczeniu włączone zostały światła. Jedno z nich nieprzyjemnie mrugało nad ich głowami. A puste łóżka w starym skrzydle szpitalnym wcale nie dodawały miłego uczucia. Mikao przyglądał się i czarodziejce, i wnętrzu z niepokojem.

Choć strażnicy stali przed wejściem, gotowi na każde skinienie kobiety, ta nie zechciała ich wpuścić. Była tutaj sama z nieprzytomnym ciałem, dopóki Mikao jej nie odwiedził.

— Jak mogę pomóc? — zapytał, mimo że spodziewał się, iż tak naprawdę niewiele było do zrobienia. Oficer wcale nie umierał i szczerze mówiąc, bardziej to czarodziejce przydaliby się medycy. Już nie miała plam krwi na odzieniu, a i włosy wydawały się na świeższe, acz to i tak nie polepszało jej wyglądu. Zabandażowane dłonie tak silnie się trzęsły jak przy apopleksji.

Hirou Nara leżał na wznak na łóżku. Starzec spojrzał na jego spokojne, uśpione lico. Miał koszulę rozdartą na klatce piersiowej, gdzie znajdował się opatrunek. I liczne okłady, które robiła mu na nagiej skórze Haruno. W pomieszczeniu przez to czuć było duszący zapach ziół oraz woni alkoholu, który zapewne posłużył do odkażenia ran.

— Moja droga, naprawdę powinnaś o siebie zadbać — powiedział starzec łagodnie, gdy nie doczekał się odpowiedzi. — Chociaż na kilka godzin się połóż. On nie umrze, jeśli ciebie przy nim nie będzie. Mogę ci to przyrzec.

Dłoń Sakury zacisnęła się gwałtownie na mokrej ścierce. Jakby właśnie walczyła sama z sobą. Ostatecznie ociężale skinęła głową i wypuściła materiał z powrotem do miski z wodą. Niektóre krople opadły na ziemię, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.

— W tym czasie cię zastąpię. Nie musisz się martwić — zapewnił Mikao ze szczerym, zachęcającym uśmiechem. Wziął miskę z przesuwanego, niewielkiego stołka, na kolana i zaczął przemywać twarz mężczyzny tak, jak wcześniej robiła to kobieta. Oczywiście nie uważał tego za konieczne, ale w tym stanie Sakura wydawała się być lekko otumaniona i starzec musiał z nią postępować jak z porcelanową lalką. Może była silna, ale wciąż — tak jak niegdyś mu powiedziała — była tylko człowiekiem. Ten człowiek też miewał słabości. Obawy i koszmary. Też czuł strach oraz przywiązanie.

— Dziękuję — powiedziała, nim wyszła, jakby wiedziała, co tak naprawdę kieruje starcem. Mikao pokiwał głową w zapewnieniu, że wszystko jest w porządku. Nieważne jak absurdalna byłaby prośba, przypuszczał, że i tak by ją spełnił dla czarodziejki. Ponieważ to ile trwało w niej pokładów empatii i zachwytu dla ludzkiego życia, sprawiało, że takie rzeczy stawały się zaledwie błahostką. Poza tym chciał chociaż trochę pomóc przy ratowaniu tego okrutnego świata. Poniesienie jej brzemienia choć przez chwilę nie było niczym wyjątkowym.

Wszyscy powinni, stwierdził Mikao, ponieść je wraz z nią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top