ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Chyba mam jakiś większy przypływ weny. Tak myślę ;P
Obdarte do krwi ręce
Czerwona kropla spada na ziemię
Wszczyna rzekę, niekończących się porażek
Mogę wstać, ale mogę też znowu upaść
Jestem kimś, kto patrzy wstecz, by nie zapomnieć
Te błędy są moim złotem
Nie chcę być godnym korony
Jeśli nie potrafię wygrać z samym sobą
Mój umysł jest wiecznym mrokiem
Moje ostrza początkiem nieskończoności
Mam w dłoniach przeznaczenie
Co z nim zrobię?
To jest symfonia śmierci
Tańczę w błocie i we krwi
Mam skrzydła aniołów
Strąconych z niebios
Uśmiecham się, kiedy jestem u kresu
Płaczę w duchu, gdy niewinni giną
Skandujesz moje imię, wiesz co ono oznacza?
Jestem potworem, który miażdży wrogów
Mam po swojej stronie tylko tych, którzy
Klękali ze mną w tamte, deszczowe noce
Strapieni przez życie, widzieliśmy swój los
I zmieniliśmy go, by stać się czymś, co
Uratuje ten świat
Cena była wysoka, ale nie dla nas
Mój koszmar jest zbyt mały
By mnie pokonał
Będę wstawać dziś i jutro
Może nawet wieczność
Po swojej stronie, mając tylko tych
Którzy upadali ze mną w piach
Mając po swojej stronie, tylko tych
Którzy płacili krwią
Jestem swoim własnym panem
Przyjacielem bezdusznych bogów
Którzy obstawiali moje zwycięstwo
Od setek lat
Twierdząc, że to moje przeznaczenie
Tańczyłem dla nich w błocie, we krwi
Tańczyłem, by odkupić swoje winy
Których odkupić się nie dało
Jestem potworem
Jestem aniołem o czarnych skrzydłach
Upadałem, by powstać
Wstawałem, by upaść
Obsypany w popiele
Idę dalej, po swoją nagrodę
Cena jest wysoka, nie przestanę
Jestem swoim panem i będę niepokonany
Mając po swojej stronie tylko tych,
Którzy wraz ze mną kąpali się w błocie
I którzy ze mną zostaną pochowani
Gdy nadejdzie koniec
Mając w dłoniach przeznaczenie
Co z nim zrobię?
Naruto ocknął się, wspominając dwa stalowe ostrza, które się ze sobą skrzyżowały. Pamiętał spływające krople deszczu i krwi. Ciemne spojrzenie czarnych, pustych oczu. Szept, który tylko on mógł usłyszeć:
— Wolisz mnie zabić, niż stracić? — zaszydził Sasuke, czując zimny kunai tuż przy szyi. Jego usta wciąż się uśmiechały, doprowadzając do granic furii Naruto. Jego miecz również dotykał ściśniętej krtani Uzumakiego.
— Wolę umrzeć — sprostował Naruto — niż patrzeć na twój upadek.
Teraz wzrok teraźniejszego Uchihy ponownie się spotkał z tym blondyna. Obaj obudzili się z przeszłości, ale echo tych słów obijało się w głowach, niczym obietnica. Słyszeli je obaj, wyraźnie.
— Sakura — powiedział sucho Naruto w stronę przyjaciółki. Sakura spokojnie zbliżyła się do obu, po czym spod płaszcza wysunęła dłoń ze ślimakiem.
— Weź go — nakazał Uzumaki, wciąż patrząc na rzucającego mu wyzwanie Uchihę. — Będziemy w ten sposób wiedzieć, co się dzieje. W razie czego wyślemy wsparcie.
Sasuke zazwyczaj w takich sytuacjach nie oszczędzał zgryźliwych komentarzy, ale Mikao ze zdumieniem zauważył, iż potulnie wyciągnął dłoń i zabrał małe stworzenie, wsuwając je do długiego rękawa. Nie powiedział przy tym ani słowa, jedynie nadal obserwując każdego z osobna swoimi ciemnymi oczyma. Najbardziej jednak — co nie przeoczył starzec — skupiał się na blondynie. Analizował każdy jego gest, każde zmarszczenie czoła, każde drgnięcie mięśni. Kojarzył się przy tym Mikao jako drapieżnik, który polował na swoją ofiarę z niezaprzeczalnym zadowoleniem.
— Wy zaś — Naruto z ociąganiem przerwał kontakt wzrokowy z Uchihą i zerknął na stojących i czekających na polecenie żołnierzy — będziecie mieć ze sobą jedynie te listy z pieczęcią Kraju Ognia.
Sakura rozdała czwórce wspomniane papiery z ostrzeżeniem o niebezpieczeństwie. Potem z powrotem stanęła obok Mikao, powodując u starca dreszcze, gdy jej moc zamajaczyła wraz z podmuchem wiatru na ciele człowieka.
— Niestety Sakura nie będzie mogła nad wami czuwać, ponieważ jej moc jest ograniczona — wyjaśnił surowym tonem Naruto, na co posłańcy skinęli nikle głową. — Będziecie podróżować pieszo, by nie wzbudzać zainteresowania. To kawał drogi stąd, ale niewątpliwie lepsza ostrożność, niż zbytni pośpiech i niedokładność. Musicie wtopić się w tłum, bo jeśli wróg was odkryje, nie będzie łaskaw.
— Na szali jest wasze życie — wtrąciła z mocą Sakura. To ona spędzała ostatnie dni na szkoleniu wojska i ona wybierała tych żołnierzy. Ich ewentualna śmierć była w tym wypadku jej nadchodzącym brzemieniem. Kolejnym do kompletu. — Rozumiecie?
— Hai — przytaknęła cała czwórka mężczyzn. W piersi Sakury choć trochę uścisk zelżał.
— W takim razie możesz już przepuścić ich przez barierę — polecił Naruto, a Sakura znów zrobiła kilka kroków. Miako z zafascynowaniem zerknął na jej ręce, które wprawiła w ruch tuż przed potężną, zieloną energią, która od tego miejsca ciągnęła się do góry, nad całym miastem. Kobieta zręcznie zamanipulowała palcami, prostując je i wykrzywiając, choć nie dotknęła ani razu tego pola.
Na oczach Mikao zaczęła powstawać w barierze niewielka dziura, która rozrastała się do większych rozmiarów. Gdy Sakura zaprzestała, była na tyle wysoka, by Uchiha mógł przejść przez nią bez schylania się. I zrobił to bez najmniejszego wahania, które zapewne sam Mikao w tej chwili czułby.
Za nim przeszło czterech żołnierzy z plecakami i wiadomościami, schowanymi w kieszeni ciemnych płaszczy. Bez oglądania się za siebie ruszyli. Mikao patrzył na nich tak długo, że dopiero po chwili zauważył, iż samego Sasuke już nie dostrzegał. Otuliła go mgła, a potem zniknął, jakby był jedynie duchem.
Jednak Naruto wciąż patrzył w dal z nieodgadnioną miną i starzec pojął, że on musiał go jeszcze widzieć. Czy Sasuke się do niego jednak odwrócił? Uśmiechnął? Chciałby to wiedzieć, ale było to poza jego możliwościami. Pytać zaś nie zamierzał.
— Mamy jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. Chodźmy — przemówił po długich minutach Naruto. Potem również się odwrócił, ale w stronę miasta. I poprowadził ich w głąb Konohy, zakładając na swe blond kosmyki kaptur. Sakura uczyniła to samo, a Mikao obejrzał się przez ramię, obserwując jak dziura w barierze się zasklepia.
Niesamowite — pomyślał.
***
Po porannej kolejnej naradzie, Sakura musiała wrócić do swoich codziennych obowiązków. Dlatego znowu stała na tarasie, przed barierkami, obserwując trening swych żołnierzy. Mrużyła oczy, wyłapując powszechne błędy, które robili. Złe stawienie stopy, zawahanie w ciosie, błędne zaciśnięcie pięści, które mogło doprowadzić do wyłamania kości. I wtedy zerknęła w bok, gdzie dwóch, prawdopodobnie dwudziestoletnich mężczyzn ze sobą walczyło. Jeśli w ogóle można było to tak jeszcze nazwać — widoczna nienawiść na twarzy oraz gwałtowność w ruchach zdradzały, że walka przeistoczyła się w rządzę mordu.
Oczy Sakury niemal w spowolnionym tempie zaobserwowały jak jeden z nich, wyciągnął z kamizelki sztylet, który był niedozwolony w takich potyczkach i wbił go prosto w tętnicę szyjną. Krew trysnęła już w następnej sekundzie, a przeciwnik zachwiał się w szoku, chwycił się za ranę, po czym opadł w błoto.
Sakura natychmiast ruszyła w tamtym kierunku. Hirou Nara, który czuwał po drugiej stronie pola, także gwałtownie poruszył się. Oboje przepchali się przez tłum przerażonych gapiów.
— Odsunąć się, do cholery! — warknęła Sakura, odpychając od siebie z brutalnością kilkorga uczniów. Hirou Nara przysunął się, chwytając szorstko winowajcę całego zdarzenia i patrząc, jak kobieta pochyla się nad krwawiącym żołnierzem. Sztylet wciąż pozostawał w jego ciele, dopóki Haruno beznamiętnie nie chwyciła za rękojeść i pociągnęła do siebie. Z ust poszkodowanego wybył krzyk wraz z posoką krwi. Zaczął się dławić i chciał znów zatamować palcami szyję, ale Sakura mu na to nie pozwoliła.
Sama przytrzymała dłoń, a potem drugą ułożyła na oblepionej, mokrej skórze. Jej palce szybko także nabrały szkarłatnego wyglądu, a Hirou dojrzał jak zielone oczy płoną magią oraz czymś nieuchwytnym. Twarz kobiety stężała w tych chwilach i wiedział, że teraz się odgradzała od tego tłumu gapiów, który ją obserwował. Od szeptów przerażenia i skowytów umierającego.
Hirou widział jak żyły na czole Sakury pulsują, a pot po chwili spływa po tatuażach, udowadniając, że ta zielona energia kosztowała więcej niż wszyscy myśleli. Oczy nadal płonęły, a usta zaciskały się w cienką, surową linię. Młody żołnierz wciąż jednak krwawił, szukając wzrokiem pocieszenia. To był przykry widok.
Sakura przechyliła się nieznacznie, jakby za moment miała stracić przytomność. Hirou instynktownie puścił szarpiącego się zbrodniarza i dłoń położył na barku kobiety, podtrzymując ją chociaż trochę. Gdy się przybliżył dostrzegł też, że jej tatuaże zaczynały delikatnie krwawić.
— Co się dzieje? — zapytał. Sakura jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność, spojrzała na niego kątem oka, wbrew pozorom, bardzo przytomnym wzrokiem.
— Mogę leczyć, ale nie sprowadzać ludzi z zaświatów — powiedziała, a potem odsunęła nagle ręce i konwulsje mężczyzny zaprzestały się. Hirou zobaczył martwy wzrok tego człowieka.
Sakura wstała pewnie, bez żadnego wysiłku. Jeśli wcześniej miała chwilę słabości, teraz nie było po niej tego widać. Szczególnie, gdy się odwróciła i wzrokiem odszukała pośród tłumu tego, który złamał zasady. Jej pięść wylądowała na szczęce żołnierza niemal bezwolnie. Ten krzyknął i opadł na kolana.
Hirou spodziewał się, że ujrzy na licu Sakury złość oraz bezradność, ale tam nie było nic. Tylko przeraźliwa pustka. Nie dziwota, że nawet on bał się poruszyć, patrząc na kobiecą sylwetkę.
Hirou Nara szczerze mówiąc spodziewał się wszystkiego. Już wcześniej miał przyjemność zapoznać się z całą trójcą i wiedział mniej więcej jak działali. Jak silni również byli. Ale tego w najśmielszych przypuszczeniach nie przewidział — Sakura pochwyciła ten sam sztylet, którzy wcześniej odrzuciła w mokry piach i szarpnęła za przydługie włosy, klęczącego mężczyznę. Poderżnęła mu gardło jednym, precyzyjnym ruchem. Bez wahania, bez żadnego słowa. A potem wyprostowała się, mówiąc:
— Ci, którzy nie okazują litości, litości nie dostaną.
Poprawiła szatę i ruszyła, gdy jej podopieczni odsunęli się, by mogła się między nimi przedrzeć.
— Posprzątajcie ten bałagan — usłyszał jeszcze Hirou. To zapewne było po części skierowane do niego, czyli zdawała sobie sprawę lepiej niż sądził o jego osobie w tym całym chaosie. W duchu uśmiechnął się do siebie, choć daleko mu było do rozbawienia.
***
Musiała się uspokoić, stwierdziła, gdy wychodziła z pokoju. Przebrnęła przez jeden korytarz, po czym skręciła w ten główny. Tam minęła Hokage, który jednak postanowił ją zatrzymać, gdy pragnęła go bezszelestnie wyminąć.
— Słyszałem, że miałaś nieprzyjemny incydent dziś z rana — zagadał z widocznym strapieniem w głosie.
— Nie powinien się, Hokage, przejmować. Poradziłam sobie z nim — odrzekła i wznowiła chód. Kitori więcej jej nie przeszkadzał. Przeszła pod wszystkimi kolumnami i przystanęła w kącie. Nie zdziwiła się, gdy zauważyła opartego o okno Naruto, który przyglądał się jej spod na wpół zmrużonych powiek.
— Wszystko w porządku? — zapytał, jakby ta opanowana poza nie robiła na nim wrażenia. I jakby słyszał rozmowę z Hokagę, choć znajdowali się daleko od niego, żeby mógł faktycznie ją wychwycić. Co nie zmieniało faktu, że i tak plotki musiały już do Naruto dotrzeć. I to z pierwszej ręki.
— Moje ciało nawet po tak długim czasie życia w odizolowaniu pamięta jak się zabija, to mnie przeraża — przyznała od razu, przystając tuż obok niego. Wychyliła się przez okno, czując na sobie zimny wzrok towarzysza. — Chciałabym wymazać to, kim się stałam, ale nie potrafię. Z drugiej strony nie jestem pewna, czy to by mi pomogło. Czy cokolwiek jest w stanie mi pomóc. Inni boją się krwi, wnętrzności ofiar, a dla mnie to już rutyna. Widzieliśmy przecież gorsze rzeczy...
— Boisz się? — zapytał Naruto niespodziewanie.
— Czego?
— Przeszłości.
Sakura uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że za nią pojawiło się w tym momencie przebrzydłe, kłamliwe widmo zmarłej Ino. Posyłało jej żałosne spojrzenia, raniąc dogłębnie. Ale Sakura tam nie patrzyła. Nie tym razem.
— Teraz bardziej boję się teraźniejszości. Tego, że znów przyjdzie nam zapłacić więcej, niż oferowaliśmy.
— A co jeśli przegramy?
— Nic nas wtedy nie rozgrzeszy — odpowiedziała głucho. — Nawet bogowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top