ROZDZIAŁ ÓSMY

Ostatnio staram się skupić na Lindergierii, aczkolwiek nie chcę też zaniedbywać pozostałych opowiadań, szczególnie teraz, kiedy obiecałam, że wracam i częściej będą ukazywać się rozdziały. W ogóle jestem dumna, bo na razie jakoś daję radę i myślę, że wywiązuję się z tej obietnicy ^^ Oczywiście za chwilę idę na nockę, więc mogą pojawić się jakieś błędy - robię niestety wszystko na szybko :/

W każdym razie mam nadzieję, że się ucieszycie :P

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nadzy i obdarci z kłamstw

Schodzimy w dół, stąpając po ostrych skałach

Pod nogami mamy posokę, w której widzimy

Odbicie naszych smutnych oczu

Widzimy w przeszłości chwałę

W teraźniejszości ból

W przyszłości jedynie pustkę

Schodzimy w dół, po szczeblach

Życia

Schodzimy w dół, do samego Piekła

Mówisz mi, że pamiętasz

A ja wtedy wspominam nasze walki

Tak, jakbyśmy walczyli wczoraj

Dzisiaj jednak jesteśmy tutaj

Obdarci ze wszystkiego

Co było nam bliskie

Mieliśmy zasady

Honor i miecz

Teraz nie mamy niczego

Schodzimy w dół, po szczeblach

Do Piekła

Wieczność jest nam przeznaczona

Bowiem wieczność jest naszą wiarą

W której będziemy modlić się

O zapomnienie

Złam mnie, jeśli potrafisz

Ponieważ nie mam niczego

Mogę walczyć bezustannie

Krew jest moją rozkoszą

Lubię patrzeć jak upływa

Lubię patrzeć w jej otchłań

I widzieć tęczówki

Przepełnione zimnem

Próbowali mnie stworzyć na nowo

Uratować z sideł szaleństwa

Ale cena była zbyt wysoka

Śmierć bliższa niż im się wydawało

Jestem bowiem skażony złem

I schodzę z wami do Piekła

Stopień po stopniu

Coraz bliżej przeznaczenia

Jesteśmy obdarci ze wszystkiego

Co nam było dane

Koszmar, który zrodził się

Wraz z przybyciem na ten okrutny świat

Walczyliśmy o honor i chwałę

Potem już tylko o przetrwanie

Nasze kości rozkładają się w samotności

W zimnie i w śniegu

Będą śpiewać legendy o mścicielach

Chociaż zostaliśmy obdarci ze wszystkiego

Będą wiwatować imiona

Bowiem nie pamiętają naszego upadku

A my wciąż schodzimy w dół

Po piekielnych

Szczeblach...

Zebrana armia przed dziedzińcem nie robiła zbyt dobrego wrażenia. Ponad dwustu ludzi dla Uzumakiego było prawie niczym. Wróg, z którym przyjdzie im się mierzyć, będzie o wiele silniejszy — Naruto nie był żadnym prorokiem, aczkolwiek na to mógłby postawić własne życie.

— To wszyscy? — zapytał z kpiną w głosie Uchiha. Mężczyzna pogładził swoją wystającą zza pasa rękojeść katany. Nie był to pierwszy raz, kiedy zrobił to odruchowo.

Hokage skrzywił się.

— Tak, tylko tyle mamy. Od czasu pokoju...

— Rozumiem — przerwał mu szorstko Naruto. Nie zamierzał wysłuchiwać kolejnych monologów. Nie mieli czasu, by zajmować się nieistotnymi kwestiami. A przede wszystkim domniemaniami dlaczego coś wygląda tak, a nie inaczej. Zresztą już wcześniej Hokage wyraźnie podkreślił, że wszyscy żyli w długoletnim pokoju, w którym wojny zdawały się być jedynie nocnym koszmarem. Dzisiaj jednak ten koszmar nabrał mocy i przebił się do rzeczywistości. Byli bezradni.

— Postaramy się nauczyć ich tyle, ile zdołamy. Co prawda wyszkolenie ponad dwustu mężczyzn w dwa tygodnie graniczy z cudem. Szczególnie, że nas uczono tego od podszewki — zawyrokował Uzumaki.

— Dwa tygodnie? — dopytał z zaskoczeniem Hogake. Miał splecione dłonie z tyłu, a sylwetkę przygarbioną, teraz zaś wyprostował się nagle, a na twarzy zagościł u niego grymas niepokoju.

— Przypuszczam, że tyle nasz przeciwnik będzie się przygotowywał do natarcia — ocenił Naruto. Demon w umyśle również mu przytaknął, więc były spore szanse na to, że owe przypuszczenia istotnie się ziszczą.

— Sakura się tego podejmie — dodał po chwili zastanowienia. — My zajmiemy się w tym czasie opracowaniem strategii.

— Kobieta?

Cała ich piątka spojrzała na głównodowodzącego wojska Kraju Ognia. Wystąpił naprzód, chociaż już wcześniej znajdował się bliżej nich niż reszta. Widocznie nie omieszkał przysłuchiwać się tej wymianie zdań. Teraz jego wzrok spoczął na różowowłosej.

Sakura drgnęła pod tymi intensywnymi, pogardliwymi tęczówkami. Znała to spojrzenie lepiej niż inni. Często właśnie tak na nią patrzono tuż po wojnie. Jednocześnie z podziwem, ale również z wszechobecną odrazą. Ludzie nie wierzyli, że była wstanie walczyć. Nie wierzyli także, że mogła cierpieć tak samo mocno jak rodziny poległych, kiedy chowano ofiary wojny.

Ludzie dzielili się więc na dwie grupy. Jedna z nich uważała, że jest niebezpieczna oraz okrutna, druga z kolei, że słaba i obłudna. A potem ci sami ludzie, którzy ją potępili, pisali o nich legendy, wzniosłe pieśni. Nazwali ich bohaterami.

Drgnęła raz jeszcze. Przechyliła głowę i przyjrzała się obecnemu żołnierzowi.

Miał ciemne, kasztanowe włosy. Butny wyraz oczu — brązowe tęczówki wciąż nie wypuszczały jej ze swoich objęć. Ubrany był w żołnierskie umundurowanie, które podkreślało potężną, dość umięśnioną sylwetkę.

Dodatkowo od prawego polika, aż po skrawek szyi ciągnęła się brzydka szrama.

— I jeszcze wiedźma? — ponowił szorstko. — Czego nas nauczysz? Magii?

Zerknęła przelotnie na Naruto. Odwzajemnił wzrok i ruchem głowy przyzwolił. Podeszła więc w czterech, płynnych krokach do oficera. Czuła, że jej szata powiewa na wietrze. Ściągnęła kaptur, który dzisiejszego ranka założyła, by oddzielić się od świata. Żeby stać się ponownie niewidzialną. Na to było jednak za późno.

Zebrała w sobie moc, przymknęła oczy. Poczuła jak magia wycisza się pośród szumu pulsującej w żyłach krwi. Nie ugasiła jej całkowicie, ponieważ nawet nie mogła. Ona istniała, ale daleko ponad zasięg. Na domiar tego wciąż nad miastem lśniła ochronna powłoka, znak, że choćby nie wiadomo jak pragnęła, magia istniała.

Wiedziała, iż właśnie w tej samej chwili diament na czole zamrugał, po czym wygasł. Runy z ciała jednak nie zmazały się. Dalej oszpecały to wyszkolone, wprawione w boju ciało.

— Sądzisz, że potrafię walczyć, ponieważ mnie tym obdarzono? — zapytała zimno. Nie czekała wbrew pozorom na odpowiedź. Przysunęła się jeszcze o krok. Żołnierz był jedynie o parę centymetrów wyższy, więc praktycznie mogła z nim zrównać i oddech, i spojrzenie. — Mylisz się w takim razie.

— Zostaliście wychowani w czasach pokoju. My nie — uniosła głos, żeby też inni mężczyźni ją dosłyszeli. — Uczono was honoru, szlachetności, miłowania swych towarzyszy, przyjaciół i wrogów. Nas nie. Uczono was, że świat jest sprawiedliwy...

— Nas uczono, że świat nie dzieli się na dobro i zło — kontynuowała — Dzieli się na przegranych i wygranych.

Niemal mogła przenieść się do przeszłości. Usłyszeć przytłumiony, beznamiętny głos senseia. Znów wspomnienia wróciły.

***

O Kakashim Hatake naprawdę mówiono wiele. Przede wszystkim, że z jego treningów niewielu wracało. Niewielu także dostawało się pod jego skrzydło. Sakura nie była pewna czy to szczęście, czy może pech, że okazała się być jedną z tej nielicznej grupy.

Na polu treningowym była pierwszy raz. Przypatrywała się co dłuższym, wypalonym kłosom, przyduszonej, suchej trawie. Manekiny wyglądały przerażająco pośród pustki, kropiącego deszczu oraz przeszywającego do cna wiatru, który wdzierał się pod ubrania, niemal z bólem.

Pod drzewem czekała już na nią pozostała dwójka towarzyszy. Jeden z chłopców zerknął na nią, unosząc brew z kpiną. Miał czarne, puste oczy. Na koszuli znak swego klanu. Po tym wiedziała z kim ma do czynienia.

— Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że werbują nawet dziewczynki — zadrwił.

Sakura miała ochotę zaszlochać. Jej matka trzy dni temu mówiła to samo, zapewniała również, że Sakury to nie spotka. Kłamstwo szybko wyszło na jaw.

— I to jeszcze tak mizerne dziewczynki — dodał, osądzając jej kruchą sylwetkę. Sakura nigdy nie była ani przy kości, ani dobrze umięśniona. Stroniła od przemocy oraz wysiłku fizycznego, także nie jadła zbyt wiele.

Zarumieniała się teraz ze wstydu, poprawiając swoje długie, ciągnące się do niemal ud włosy.

— Przestań, Uchiha. To nie są żarty — powiedział zdenerwowany drugi chłopak, również zapewne zauważając klanowy znak. Sakura dopiero teraz poświęciła mu uwagę. Był blondynem o niebieskich, łagodnych tęczówkach. Uśmiechał się do niej przyjaźnie, jakby dodając otuchy.

— Jestem Naruto Uzumaki. Miło mi cię poznać — przywitał się serdecznie, chociaż warunki, w których się spotkali, nie były do tego odpowiednie. Młody Uchiha zdecydowanie też tak myślał, bowiem jawnie prychnął.

— Sakura — odparła, ledwo powstrzymując jąkanie. Nie dodała swojego nazwiska z premedytacją. Nie chciała, aby wiedzieli kogo córką była. Mogła w ten sposób przynieść ojcu hańbę.

— Sasuke — wyburczał czarnowłosy.

Właśnie wtedy cała trójka odwróciła się z przerażeniem, spostrzegając, że ktoś obcy opiera się o potężny konar drzewa, przy którym stali. Wydawało się, że trwał tam od samego początku, ale tak cicho, że nikt go nie zauważył.

Sakura poczuła, że serce zaczyna jej niebezpiecznie szybko bić, a pot ciurkiem spływa po plecach. Zdecydowanie, Kakashi Hatake wyglądał tak, jak go opisywano — niezwykle niepokojąco, ze swoją maską oraz opaską, która przysłaniała lewe oko. Podobno stracił je w którejś z bitew, ale ten, który go oszpecił, utracił jeszcze inne kończyny. Już nigdy zresztą się z tych ran nie wylizał.

— Chyba nie muszę się przedstawiać — stwierdził na wpół rozbawiony. Była to prawda, same ich spojrzenia wiele mówiły. — Poza tym nie sądzę, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Zdecydowanie, nie będziecie pałać do mnie sympatią.

Odbił się od kory drzewa, po czym stanął na wprost nich. Po kolei przypatrywał się każdemu z osobna. Sakura nie potrafiła zrozumieć tego intensywnego, zaoferowanego wzroku. Nie wiedziała, co mógł oznaczać.

— Teraz mnie uważnie słuchajcie — powiedział, poważniejąc. Sakura zamarła instynktownie. — Pierwsza i najważniejsza zasada, którą, lepiej dla was, żebyście pojęli jak najszybciej... Świat nie jest sprawiedliwy i nigdy nie będzie. Nie dzieli się na dobrych i złych.

— Dzieli się — oświadczył, po krótkiej chwili milczenia — na przegranych i wygranych.

To była pierwsza z zasad ich senseia i — jak pozostałe — równie święta.

***

Wybudziła się z sideł przeszłości. Zorientowała się, że wciąż stoi przy oficerze i patrzy na nią ponad dwieście par oczu. Czekają na dalsze jej słowa.

— Miałam dziewięć lat, kiedy zaczęłam się szkolić — poinformowała donośnie, przy tym nie szczędząc na oschłości. — I wszystko, co teraz potrafię, zawdzięczam wyłącznie sobie.

— Jak masz na imię? — dopytała oficera.

— Hirou Nara.

Mięsień na twarzy Sakury poruszył się. Ale to była jedyna oznaka zaskoczenia. Oczywiście, powinna być przygotowana, że klan Nara przetrwał. Jako jednemu z nielicznych się udało. A przynajmniej najmłodszemu synowi Temari i Shikamaru. Shikadai, tak miał na imię.

— Pokażę ci, Hirou — oznajmiła niewzruszona.

Najpierw przemknęło przez jego oblicze niezrozumienie, potem jednak ze zdumieniem rozszerzył powieki. Trwało to zaledwie moment, ponieważ moment później faktycznie wyciągnął swoją długą katanę z pochwy upiętej u pasa.

Nie chciał walczyć, a na pewno nie z nią, ale odczytała, że rozumiał, iż nie miał wyboru. Jeśli chciał wyjść z twarzą, musiał podjąć się tego wyzwania.

Odeszła od niego sporo kroków dalej. Nie lubiła przedstawień, ale właśnie tego oczekiwał od niej Naruto. Miała pokazać im, że nie jest jedynie wiedźmą, która słynie ze swych czarów.

— Zasłoń mi oczy — nakazała w stronę przystającego przy Hokage Mikao. Bruzda pomiędzy brwiami starca pogłębiła się.

— Ale... — zaczął, acz Naruto przerwał mu machnięciem ręki.

— Zrób to. — Jego głos nie przyjmował odmowy. Był zimniejszy niż zazwyczaj i przyprawiał o gęsią skórkę. Mikao więc niechętnie wyciągnął z połów swego odzienia skrawek bandaża.

Podszedł do kobiety i opatulił jej włosy oraz oczy materiałem, mocno go zawiązując. Następnie wrócił na swoje miejsce.

W powietrzu czuć było napięcie. Nie tylko odór nadchodzącej śmierci, która, odkąd zaczął siąpić krwawy deszcz, zdawała się być niemal namacalna. Nie, tutaj czuć było coś jeszcze, coś niepokojącego i zapierającego dech w piersiach.

— Jesteś bez broni, ślepa. Czyż to nie będzie po prostu morderstwo? — zapytał Nara, przemieszczając się naprzeciwko kobiety.

— Oszczędzę cię — zapewniła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top