ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Myślę, że chyba jestem zadowolona z tego rozdziału. Napisałam go z samego rana i poszło mi całkiem gładko. Mam nadzieję, że Wam również się spodoba ;)
Zimny wiatr dmuchał ze wszystkich stron, niosąc z sobą złowrogie szepty, które nawoływały przyjaźnie ciemność. Jego szata przy tych gwałtownych porywach powietrza wibrowała równie mocno, co ziemia pod stopami. Ostrze, naznaczone wonią śmierci, przebudziło się dla swego pana, gdy tylko stal dotknęły pierwsze, szkarłatne krople. Nie było ich jednak zbyt dużo. Może z sześć, kiedy deszcz nagle ustał. Trudno było jednak osądzić, co miało na to wpływ. Może pulsująca energia wokół mężczyzny, a może on sam. W każdym razie, kiedy zadarł leniwie podbródek, a dłonią musnął raz jeszcze rękojeści wystającej katany, z nieba zaprzestało padać.
Na jego ustach wciąż majaczył błogi uśmiech. Znamię na smukłej szyi poszerzyło się, a nienawiść zapulsowała niczym wrząca lawa. Trzy postaci cofnęły się gwałtownie, widząc rodzące się szaleństwo w potworze przed nimi. Zwykle ten mężczyzna był zimny niczym głaz, ale teraz coś go owlekało swymi ciemnymi mackami. Ciemność wokół niego nie była tą, którą pamiętali. Ta zdawała się być niespokojna, wciąż oddana, acz znacznie agresywniejsza. Pragnęła śmierci.
Marionetki Paina w jednej chwili ogarnęło przerażenie. Spojrzeli po sobie ze strachem w jeszcze niedawno zuchwałych tęczówkach. Ich piersi zafalowały, jakby już teraz przeszli bitwę na śmierć i życie. Sasuke ich rodzący się strach, na który był wyczulony od najmłodszych lat, naprawdę bawił. Właściwie nie ukrywał, że się nim rozkoszował. Był dla niego prawie donośną, kojącą symfonią. Pławił się w nim.
Liczył, że zaczną uciekać jak zwierzyna, na którą się polowało. Niestety, widocznie rozkazy były ważniejsze niż pragnienie przetrwania. A szkoda, bo Sasuke cieszyłby się z takich widoków. Chciał trochę się jeszcze nacieszyć tym, co mu oferowano, nim zabije każdego z nich. Szczególnie, że ci mieli czelność zaatakować w tak niefortunnym czasie. Mieli również czelność pokusić się o marne szczęście i wcześniej próbować dopaść Sakurę, która teraz leżała nieprzytomna obok oficera konoszańskich wojsk. Była ubrudzona błotem, jej twarz zdawała się być blada jak płótno na tle czarnych run. Włosy nabrały brązowy odcień, posklejane od piachu i krwi, i choć okalały lico, nie przysłaniały całkowicie zamkniętych oczu kobiety czy otwartych ust.
W tym momencie wygląda prawie na martwą, a to napawało Sasuke furią, wrzącą pod skórą z każdą chwilą intensywniej. Otaczająca go ciemność się z nim zgadzała — łaknęła również sprawiedliwości, zadośćuczynienia za ten grzech. Powinni zapłacić za doprowadzenie Trójcy do takiego stanu własną krwią. Sasuke naprawdę nie zamierzał nikogo oszczędzać. Wysłannicy Paina mieli donieść mu o przegranej śmiercią, nie przyniesioną nowiną.
Zresztą Uchiha był pewien, że ich wróg będzie wiedział. Będzie czuł w powietrzu, że stracił swoje mroczne dzieci.
Mężczyzna już nie czekał więcej. Zmrużył oczy i wolno ruszył w stronę swoich przeciwników. Drgnęli ostrożnie, przyglądając się kocim, z początku spokojnym oraz wyważonym ruchom. Sasuke, wyglądało na to, że się nie spieszył. Ale tylko do czasu. Zaledwie po chwili stracili go z oczu. Nagły prąd powietrza zawieruszył się wokół nich, gdy z cienia pojawiła się zagubiona, pachnąca mrokiem sylwetka. Ostrze zręcznie zafalowało obok kobiety. Nie udało jej się uciec, ponieważ przesądziły o tym sekundy. Sekundy, o które była za wolna. Natychmiast poczuła silny ból i już miała się ucieszyć, że przetrwała, gdy Sasuke znowu scalił się z ciemnością, a ona nagle spojrzała w dół.
Nie miała prawej dłoni. Krzyk z krtani był donośny, niemal raniący uszy. Upadła na kolana, próbując drugą ręką powstrzymać tryskającą krew, a wzrokiem odnaleźć kończynę, która zniknęła w błocie.
— To naprawdę rozczarowujące — mruknął Sasuke, który raz jeszcze wyłonił się, by stanąć na schodach dziedzińca. Pobieżnie spojrzał na dwóch mężczyzn, którzy ignorowali ranną kobietę, przystając do siebie plecami i w popłochu wyczekując kolejnego ataku, tym razem na swoją osobę. Sasuke na razie jednak nie planował się wysilać. Po prostu podniósł katanę i językiem posmakował krwi marionetki. W ustach nie miała tej samej konsystencji, co ludzka. Była znacznie gęstsza. — Naprawdę wasz stwórca sądził, że nas pokonacie? Wy, podrzędne istoty? A może od początku wiedział, że idziecie na śmierć?
Sasuke nie uzyskał odpowiedzi. Nie liczył nawet na to, po prostu przeciągał moment, gdy katana całkowicie przeszyje te nasiąknięte złem serca. Marionetki należały do Paina i były równie okrutne, co reszta sług. Ale wyróżniał je fakt, że były bardziej ludzkie. Te jeszcze dodatkowo dla niego najmniej ważne, bo nie tak potężne jak pozostałe. Szczególnie w porównaniu do tych, z którymi się nie rozstawał. Sasuke gardził nimi najbardziej. I najbardziej pragnął ich upadku, ale musiał się niestety zadowolić na razie tylko tymi żałosnymi odpadami.
Zaśmiał się do siebie. Głosy w głowie stały się wyraźniejsze. Ciemność drżała, przybierając namacalną formę. Jego knykcie zaczęły trząść się, acz ignorował to, jakby wcale nie czuł, że traci kontakt z rzeczywistością. Oddawał się temu całkowicie, chłonął mrok i zło, płynące z własnego serca. To go właśnie łączyło z wrogiem. Był tak samo spaczony, tak samo dotknięty brudem, jak oni wszyscy. Zdecydowanie uważał to za ironię, że to właśnie mu przyszło się stanąć po stronie wybawicieli. Pieprzony bohater, który marzy o dźwięku łamanych kości i ujrzeniu morza trupów przed sobą.
Nim zrozumiał, co się z nim działo, niespodziewanie dojrzał, że trzy postaci już padły. Nie pamiętał by się poruszył, ale katana na wylot przeszyła ostatniego z trzech wysłanników Paina. Zabandażowany mężczyzna wisiał na ostrzu, jak bezwładna lalka. W jednym, odkrytym oku wciąż widoczne było przerażenie, bo pomimo że śmierć go przygarnęła do piersi, wciąż było tutaj widmo niedoszłego życia. Sasuke uśmiechnął się kącikiem ust. Ziemia pod jego stopami ponownie zawibrowała, jakby bawiła się równie dobrze, co Uchiha. Wiatr teraz przybrał na sile tak mocno, że zwykłego człowieka mógłby zdmuchnąć. Uderzał bowiem bezustannie i niemal atakował wszystko dookoła. Liście z drzew zostały zerwane i teraz kołysały się w te i z powrotem, już nie należąc do niczego i nikogo. Były samotne, jak on w swym obłędzie.
Nagle odczuł, że coś się zmienia. Ciemność spod powiek lekko przygasała, a pulsująca bólem pieczęć powoli przenikała zimnem. Jakby coś kojącego się do niej wlało, na trochę uspakajając. Sasuke długą chwilę zajęło wrócenie do swojej jaźni. Mimo że nie odzyskał całkowicie kontroli, mgła się delikatnie rozeszła. Przed sobą zobaczył znajomą twarz.
Sakura dyszała przed nim, z wyciągniętą ręką. Zielona moc owlekała jej ubrudzone krwią palce i niemal dotykała piersi bruneta. I choć próbowała utrzymać energię na wierzchu, Sasuke czuł, że ona przygasa. Pot na czole Sakury perlił się, a diament mrugał na wykończeniu. Sasuke znów oddawał się mrokowi, mgła się zagęszczała.
Acz wtedy oboje zerknęli w bok, gdzie już pierwsi żołnierze wyszli na dziedziniec. Nie oni jednakże przykuli ich uwagę. Sasuke całkowicie zignorował wojów. Nawet, kiedy ci się rozstąpili. Jedyne, co go zainteresowało, to długa szata i pewna siebie twarz, gdy właściciel demona ruszył w ich kierunku. Bez żadnego zawahania, żadnego przerażenia stanem Uchihy, czy czegokolwiek, co mógłby oczekiwać od niego Sasuke. Choćby rozczarowania, że przegrał wewnętrzną walkę.
Sasuke był pod wrażeniem tego, że jeszcze niedawno Naruto zdawał się być upadły, leżąc nieprzytomnym pośród innych mężczyzn, a teraz na powrót stał się tym potężnym, władczym sobą. Nie, żeby Sasuke nie potrafił przejrzeć tej maski, która skrywała prawdziwe obawy i zmartwienia. Niemniej nie zamierzał tego aktualnie robić. Nie miał na to ochoty, ani sił. Patrzył więc z pobłażliwością, jak dobrze blondyn skrywa to, co się wcześniej wydarzyło. Jedynym widocznym śladem była zastygnięta krew, choćby w kąciku spierzchniętych ust, ale Naruto sprawnie przetarł ją ręką. Coś w tym nonszalanckim geście uspokoiło ciemność Sasuke. Może dlatego, że błękitne oczy spoglądały tylko na niego. Jakby cały ten spektakl był przeznaczony jedynie dla Uchihy.
Sakura gwałtownie odsunęła się od niego, niczym sparzona. Sasuke wychwycił to jedynie kątem oka, potem zamarł, ponieważ Naruto się do niego zbliżył. Agresywnie chwycił go za szatę i przybliżył ich czoła do siebie. Jego błękitne tęczówki naznaczone były spokojem, oferowały Sasuke otuchę i zrozumienie.
— Sasuke, słyszysz mnie? — zapytał donośnie Naruto, dysząc mu prosto we wargi. Sasuke przymknął powieki, ból przygasał. Szaleństwo odpuszczało zmęczone mięśnie. Ręka odzyskiwała władzę. Katana upadła z cichym zgrzytem na ziemię, gdy wypuścił ją ze swej dłoni. Dopiero wtedy zrozumiał, że ściskał rękojeść na tyle mocny, by i siebie zranić.
Był cholernie zmęczony. A jednak zdołał otworzyć powieki, by zmierzyć się z tym, co było nieuniknione. Ich czoła dalej mocno przywierały do siebie, a knykcie Naruto pogładziły jego nienaturalnie gorącą pieczęć. Zrobił to tak szybko, że nikt by tego nie zauważył, może sam Sasuke przeoczyłby ten fakt, gdyby nie był tak bardzo wyczulony na dotyk w tym miejscu. I pewnie powinien coś w tym momencie zgryźliwego rzucić, bowiem słabość Naruto, którą ten próbował tak bardzo ukryć przed światem i samym sobą, nawet w tej chwili go intrygowała. Niemniej wyjątkowo uznał, że tym razem okaże mu łaskę. Uda, że wcale nie przedziera się przez obłudę Naruto i, że nie dostrzega tego czegoś w wzburzonym błękicie. Tego, co tak często tam widział, gdy tylko ich spojrzenia się spotykały. Czy to we walce, czy w rozmowie.
Sasuke był cholernie zmęczony. Tak zmęczony, że nie miał sił na stawianie barier. I dlatego westchnął, pozwalając by dotyk skóry przy skórze koił jego ból, i ciemność. Choć powinien sobie z tym sam poradzić, wiedział, że jest zbyt słaby, aby to w pojedynkę zrobić. Już dawno powinien przyznać, że zwyczajnie potrzebuje pomocy.
Tyle że naprawdę nią gardził. Gardził sobą i sądził, że nie należy mu się od kogokolwiek zbawienia. To był wyłącznie jego ciężar, jego pokuta. Nie chciał przyjąć rozgrzeszenia, ponieważ zbyt wiele grzechów popełnił w przeszłości, by móc uznać, że w końcu odpokutował.
— Nie jesteś sam, Uchiha — usłyszał. I to chyba była jedyna odpowiedź, która mogła go zadowolić. Nie było w niej żadnych czczych obietnic, nie było współczucia, którego nienawidził, ale było coś znacznie ważniejszego. Coś, co tylko oni mogli zrozumieć.
Obaj mieli te same demony, które ich niszczyły od środka. Obaj mieli za sobą ciemność, choć może zgoła inną, to podobną. Nie jesteś sam, więc było i prawdziwe, i jednocześnie na pewien sposób kojące. Te słowa oferowały Sasuke chłód, który łagodził rozognione rany. I czuł się dzięki temu po prostu lżej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top