ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Dobra, Kochani, w końcu wstawiam ten piekielny rozdział. Mordowałam się z nim przez tydzień i zapewne nadal nie jest tak dobry, jakbym chciała, ale cóż... już naprawdę jestem nim wykończona. Pocieszam się tylko faktem, że powoli mogę mówić o widoku zakończenia na horyzoncie. Co prawda przewiduje około czterdziestu rozdziałów, ale to się jeszcze zobaczy. Kto wie... może skończę jeszcze w tym roku? ;3
Nie wiem gdzie mam iść
Więc podążam za krzykiem
Który mnie powoli wyniszcza
Symfonia gniewu
Gorycz we krwi
Pulsująca nienawiść
Mówi że
Od początku zmierzam
Donikąd
Jestem jedynie wspomnieniem
Pozbawiony domu
I rodziny
Jestem porzuconym
Głazem
Dotyk ciemności
Tak niewinny
Jakbym nie zgrzeszył
Jakby plugawość nie dosięgnęła
Mojego jestestwa
Ale przecież
Jestem kochankiem śmierci
Któremu niekończący się
Taniec ostrzy
Jest przeznaczony
Od wieków
Czerń zabija biel
Przenika okrutny świat
Obojętność
Gdy płaczę
Płaczę cicho
Gdy cierpię
Po prostu upadam
Samotnie
Pada deszcz
Każdego pustego dnia
Słychać szum
Martwej ulewy
Trupy przeszłości
Otwierają ramiona
Deszcz koi rany
Jednak nigdy nie dosięga
Blizn
Które zakorzeniły się zbyt głęboko
By je uleczyć
Krzyk
Słyszysz?
Zagubiony w otchłani
Wzywasz
Moje imię
I jeśli nie przybędę
Stanę się nikim
Jeżeli jesteś jedynym światłem
W mym mroku
Dotknij mnie
I kochaj
A może zostanę wyzwolony
Z łańcuchów
Wojny
Nienawidził współczucia i słabości. Nienawidził przeszłości, która była naznaczona nie tylko krwią oraz śmiercią, ale przede wszystkim naiwnością. Gdyby opowiedział obcym ludziom, czego doświadczył w swoim długim życiu i jak wiele rzeczy żałował, zapewne zostałby wyśmiany. On sam dołączyłby bez wahania do tego drwiącego z niego grona. Bo to było istotnie zabawne — pomimo tego, że w dłoniach miał więcej siły niż niejedna armia, tak naprawdę wciąż był jedynie człowiekiem. Zniszczonym przez czas, zapomnianym przez ludzi i wzgardzonym przez samego siebie. Jego dłonie może i były silne, ale nadal drżały.
Przez krótką, złudną chwilę poczuł ulgę. Wydawało mu się, że ta otaczająca go ciemność ściąga go w dół, aż do piekielnej czeluści, z której nie było wyzwolenia. Mylił się. To nie był koniec. Na samym dnie doświadczył czegoś okrutniejszego niż widmo śmierci. Zobaczył obrazy wojny, która wciąż powracała do jego głowy, niosąc ze sobą krzyki i trupy. Obdzierając przy okazji z resztek godności.
Jeszcze do niedawna unikał tych wspomnień. Próbował zapomnieć. Zdecydowanie bez powodzenia, ponieważ teraz te mury sypały się bezpowrotnie, jedna cegła po drugiej, jakby wcale nie były tak solidne jak od początku zakładał. Sasuke ujrzał siebie — młodego wojownika, który myślał, że jest mu przeznaczona władza. A jedyne co naprawdę los mu oferował, to wieczne potępienie. Był żałosny w swoim jestestwie i nieprzydatny nikomu. Dziwił się, że przyjaciele jeszcze się go nie pozbyli. Sam chętnie wykonałby ostatnie oczyszczenie, jednak popełnienie harakiri nawet dla niego nie brzmiało dobrze. Zresztą od zawsze uważał siebie za tchórza.
Ewidentnie był nim wtedy, gdy zdradził swoich kompanów. Długi czas zajęło mu zrozumienie, czym tak naprawdę się kierował w tamtych mrocznych czasach. Ale w końcu to pojął. Uciekał. Uciekał od przywiązania i od strachu. To był okres, gdy wiedział, że zbyt bliski jest upadek. Przerażenie ściskało mu gardło, kiedy myślał, że mógłby doświadczyć go na własnej skórze. Choć śmierć towarzyszyła mu od dzieciństwa, tym razem wiedział, że nie dałby radę zmierzyć się z nią ponownie. Nie, gdyby zabrała tych, których cenił najbardziej. Po dziś dzień w snach widział puste oczy przyjaciół. Czy istotnie potrafiłby jednak choćby spojrzeć na martwe ciała?
Nie zdążył udzielić sobie odpowiedzi, bo właśnie rozbrzmiał pośród ciemności czyiś donośny płacz. Szloch. I Sasuke nie musiał się wcale odwracać, by wiedzieć do kogo należał. Ale pomimo tego, uczynił to. W oddali mrok się przerzedził, światło pomknęło na dziewięcioletniego chłopca, który właśnie dławił się własnymi łzami. Sasuke najpierw drgnął, potem podszedł do niego wolnym, niemal leniwym krokiem. Zerknął na chude ciało z jawną pogardą.
— Żałosne — orzekł, acz dzieciak zdawał się go nie słyszeć. Skulony bezustannie płakał i Sasuke się zastanowił, czy czasem nie było to po prostu odległe wspomnienie. Jeszcze jedno, które starał się wymazać z pamięci. Nieudolnie, jak widać.
Warknął odruchowo, bo zaczynała pulsować mu głowa od tego donośnego, nieustającego łkania. Już był na tyle zirytowany, że chwycił gówniarza za koszulkę z symbolem rodu Uchihów i brutalnie uniósł za nią do góry. Młody Sasuke w końcu spojrzał z przerażeniem na oprawcę, choć słone krople wtenczas nie ustały. To jeszcze bardziej podjudziło złość Sasuke, która również musiała się odmalować na jego bezdusznym licu. Jednak dzieciak nie zdążył zareagować, ponieważ Sasuke już ze złością uderzył nim o ziemię. Z nosa chłopaka natychmiast trysnęła krew, a Uchiha w tym samym momencie zrozumiał, że i z jego nozdrzy ulewa się szkarłat. Nie powstrzymało go to w żadnym razie przed zadaniem kolejnego ciosu.
Tym razem ból rozprzestrzenił się w przedramieniu. Nim jednak wyprowadził w spazmach nienawiści następne uderzenie, odczuł, że czyjaś obca skóra przylega do jego ręki. Splecione palce zaskoczyły go, gdy zerknął na własną dłoń. A potem na blondwłosego chłopca o niebieskich, potępiających tęczówkach. Naruto, cholerny, Uzumaki. Nawet tutaj musiał go nawiedzić, bo jakże by inaczej. Sasuke powinien dokładnie zapamiętać, że los nigdy nie stał po jego stronie. Zawsze tylko dolewał oliwy do wrzącego już ognia. Igrał z nim.
Twarz młodego Namikaze była pozbawiona tak dobrze znanej oschłości. Raczej Sasuke ujrzał w niej nieskażonej wojną niewinność. To był Naruto, który jeszcze nie znał się na walce, ani na śmierci. Był tylko dzieciakiem, który wciąż próbował go ocalić.
— To musi boleć — powiedział blondyn cichym, współczującym tonem. — Czy to sprawia, że czujesz się lepiej?
Te oczy były bystre. Rzucały niemal wyzwanie, irracjonalnie do tych spokojnych, wyważonych słów. Sasuke wiedział, że dzieciak zna odpowiedź. Dlatego pierwsze, co przyszło mu do głowy to kłamstwo. Kłamstwo na które nikt się nie nabierze, ale dzięki temu poczuje się bardziej stabilnie. Jakby to on wciąż rozdawał pieprzone karty. Jakby miał nadal kontrole nad swoim życiem i przeznaczeniem. Istotnie nie posiadał żadnej z tych rzeczy.
— Oczywiście, że tak — parsknął sucho. Blondyn przechylił lekko głowę, słysząc kłamliwą wypowiedź i zmrużył powieki. Odpowiadał na to wrogie spojrzenie tak, jakby przenikał przez wszystkie maski nałożone na twarz Uchihy. Sasuke naprawdę się to nie podobało. Nie lubił bycia nagim przed kimkolwiek. Nie lubił pokazywać swojego wewnętrznego upokorzenia, swoich lęków i pragnień. Oszukiwał samego siebie na tyle długo, że niepokoił go fakt, iż Naruto przedarł się przez nie tak łatwo. Zdzierał z niego wszelkie zasłony, rozprzestrzeniał przeklęty mrok na rzecz okrutnego światła. I zdawało się, że nie miał przy tym żadnych oporów.
— To smutne, jak bardzo siebie nienawidzisz — szepnął młody Naruto, mocniej ściskając skostniałe palce. Sasuke najpierw w zaskoczeniu uniósł brwi, a potem wybuchnął suchym, ochrypłym śmiechem.
— To słodkie, że się o mnie tak troszczysz — mruknął, jednocześnie próbując szarpnięciem wyswobodzić się od dotyku. — Ale nie potrzebuję twojego marnego zainteresowania.
Sasuke nie udało się wyrwać z uścisku dłoni. Był zbyt silny. Gdy z kolei mrugnął raz, a potem drugi dostrzegł, że już nie miał przed sobą dziecka, a Uzumakiego, który przed ostatnie dni towarzyszył mu. Ten obraz Uzumakiego, o wiele starszego i bardziej niebezpiecznego, był mu najlepiej znany. W oczach zniknęły niewinne przebłyski, czaiły się zamiast tego demoniczne płomienie.
Sasuke zamarł.
— Tak? — zakpił Namikaze. Jego kciuk wręcz niewinnie przesunął się po bladej skórze. Gdyby brunet nie był wyczulony na wszelaki dotyk, zapewne nawet by na to nie zwrócił uwagi. Jednak był przeklętym Uchihą, który zauważał zbyt wiele rzeczy. Ta nie była wcale wyjątkiem. — To dlaczego mam wrażenie, że wystarczyłoby abym odpuścił, a ty... stałbyś się niczym? Musisz wreszcie przyznać, że jedyne czego naprawdę pragniesz to ciągłej atencji z mojej strony. Bez niej nie istniejesz, Sasuke. Stałbyś się znów tym szlochającym dzieckiem...
Naruto przerwał, bo Sasuke pociągnął go gwałtownym ruchem bliżej siebie. Pomyślał z goryczą, że skoro i tak to były jego urojenia, mógł nad nimi zapanować. W końcu jego jaźń znała go najlepiej, a Sasuke naprawdę nie chciał wysłuchiwać tego, co próbowała mu przekazać. Łatwiej było unikać problemów. Zastąpić je wyjątkowo czymś przyjemniejszym. Jak na zawołanie opuścił wzrok na spierzchnięte, teraz lekko rozchylone wargi blondyna. Już nawet się nachylał, by całkowicie uciszyć to widmo swoimi ustami, ale właśnie wtedy poczuł narastający wolno ból. Jego ciałem szarpnęło, Naruto rozmył się niczym pył na wietrze. A potem krew trysnęła na ciemną ziemię. Sasuke upadł, na kolana, nużąc się w tej złowróżbnej cieczy. Syknął, ponieważ nagle rozbrzmiały serie krzyków. Zraniły jego uszy, nacierając ze wszystkich stron chórem. Nie potrafił je uciszyć, więc mocniej przycisnął ręce do głowy, by choć trochę ukoić cierpienie. Zapewne przy tym się tylko bardziej ranił, acz nie zbaczał na to. Pragnął jedynie ciszy. Znajomej, łagodnej ciemności, która ukoiłaby jego ból. Zamiast tego dostał dawkę kolejnego krzyku i oślepiające światło. Pierdolone światło, które niemal go zabiło.
A potem nagle zrozumiał, że wszystko to ustało w ułamku sekundy. I krzyki, i blask. Odetchnął niemal z ulgą, ale poczucie zadowolenia szybko odeszło, gdy pojął wiele rzeczy na raz. Umysł Sasuke doszedł do siebie w zawrotnym tempie, pomimo że sam jego właściciel trwał lekko otępiały. Nie sprawiło to jednak, że nie był wstanie się podnieść. Wręcz przeciwnie. Jego ciało mechanicznie poderwało się do siadu, kiedy oczy łapały ostrość. Uważnie przyjrzał się otoczeniu.
Bezwładnie ciała, szkło na podłodze czy krew na własnym ubraniu nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Jedyne, co mogło to sprawić, znajdowało się trzy metry od niego. Jego spojrzenie samo odnalazło blond kosmyki i zmęczoną twarz. Pot perlił się na czole, usta wyglądały jakby wcześniej formowały krzyki. Sasuke czuł duszący zapach juchy w powietrzu i mógł przysiąc, że ta krew należała głównie do niego. Naruto widocznie musiał się nią naznaczyć, gdy go przenosił.
Sasuke chwiejnie wstał. Jego otępienie malało z każdą chwilą, acz nie zniknęło całkowicie. Było znośne, tyle musiał przyznać. Przeszedł obok jakiegoś żołnierza, nie przejmując się czy ten żyje. Pomimo że istotnie nie przeoczył widoku unoszącej się w krótkich spazmach klatki piersiowej, mało go to interesowało. Raczej dostrzegł to bezwolnie, niżby samemu poświęcił temu jakąkolwiek myśl.
Przystanął nad Uzumakim. To było iście porażające jak młodo teraz właściciel demona wyglądał. Jego lico było pozbawione trosk i wydawało się niemal odprężone. Sasuke pomyślał, że przypominał bardziej tego dzieciaka, który nawiedził go w mroku, niż dowódcę.
Przyklęknął i musnął palcami szyję Naruto. Wiedział, że żyje, ale i tak nikły puls sprawił mu satysfakcję. Było coś rozkosznego w dotykaniu mężczyzny, gdy ten był tak bezbronny. Zwykle Sasuke miałby z tym problem, lecz aktualnie Uzumaki był na jego łasce. Zapewne też, gdyby znał mroczne myśli Uchihy, zabiłby go szybciej niż Sasuke zdołałby o nich go powiadomić. Nie, żeby zamierzał to kiedykolwiek zrobić.
Sasuke przestał muskać nagą skórę, gdy jego dłoń pomknęła niebezpiecznie blisko dołu krtani. Nie było to spowodowane tym, że Uchiha nagle miał wyrzuty sumienia. Raczej dlatego, że jego ręka zaczęła drżeć. Natychmiast odsunął się i zacisnął pięści.
Jego umysł nie był w pełni zdrowy, co zrozumiał zbyt późno. Przebywanie w otchłani i mierzenie się z koszmarami przeszłości odcisnęły na nim swe piętno. Zaburzyły jego kontrole i uśpiły na moment zdrowy rozsądek. Niemal zaśmiały mu się w twarz.
Irytacja, gniew, nienawiść. Wiele uczuć, możliwe że nawet sprzecznych, zmieszało się ze sobą. Oddech Sasuke na moment się urwał, potem przyspieszył proporcjonalnie do przepływu krwi w żyłach. Skronie zapulsowały, przez Uchiha warknął. Mógł się założyć, że w oczach już czaiły się czerwone przebarwienia. Pieczęć zaczynała wrzeć ogniem.
Patrzenie na nieprzytomnego Naruto oraz słyszalny zgrzyt ostrzy z dworu sprawiały, że pokonanie napadu było o wiele trudniejsze. Sasuke domyślił się, co się tak naprawdę wydarzyło, gdy był nieprzytomny, a ta wiedza nie pomagała w uspokojeniu rosnącej furii. Już nie był pewien czy może mieć jakąkolwiek nadzieję, by przerwać kontakt z wrogą ciemnością. Ona zaczynała szeptać zbyt plugawe rzeczy, zbyt kuszące, by mógł się temu nie poddać.
Słyszał jej śmiech, a może... to tylko on się śmiał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top