ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Szum wiatru przeciera kłamstw obietnice

Odłamki cieni scalają się w mrok

Blizny stają się wyraźniejsze, gdy usta zaczynają smakować krwią

W tej czerni nie ma szarości

Zbyt wielki ciężar przygniata do ziemi, poruszasz się za wolno

Dźwięk stali będzie ostatnim, co usłyszysz

Szept w powietrzu, krzyk w głowie

Oczy zalane żałobnymi łzami

Dlaczego nie będziesz mógł ujrzeć ją ponownie?

Dlaczego nie wolno ci jej dotknąć jeszcze raz?

Kto trzyma Twoje przeznaczenie w dłoni?


To była chwila. Moment, który dla innych mógłby trwać wieczność, ale Uchiha tyle nie potrzebował. Starczyła mu zaledwie sekunda, by podjąć decyzję. Jego katana zapulsowała mroczną aurą, kiedy dwa spojrzenia spotkały się w połowie drogi. Potem przygnieciony ciężarem wspomnień umysł, pokonał mur i Sasuke zalała fala gniewu oraz nienawiści.

Strącony bóg nie okazał zaskoczenia. Jego zimne spojrzenie, kierowane w stronę bruneta było niezwykle spokojne, wręcz czekające. Kącik ust jednak zadrżał — niewidocznie dla ludzkiego oka, ale Uchiha tego nie przeoczył. Widział i triumf, i kpinę w tym geście. Złość Sasuke stała się jeszcze bardziej przytłaczająca, a uścisk w piersi niemal go zabił.

Powstał gwałtownie, nienaturalnie szybko. Potem jeszcze szybciej wyrzucił ślimaka z rękawa i ruszył na przybyłych, zamarłych niczym posągi, przeciwników. Poczuł stróżki deszczu na twarzy w tym samym czasie, a metaliczny smak powiedział mu, że znów nadeszła krwawa ulewa. Jednak nie zastanawiał się nad tym, ponieważ próba zniszczenia Paina pochłonęła go w całości. Miał przed sobą koszmar swój i swoich pobratymców. Koszmar, który jeszcze nie odzyskał pełnię sił i którego mógł zabić, zamienić w marny proch. Bez strachu o swoich przyjaciół, bez strachu i krzyków nadchodzących co noc. Wszystko więc postawił na tę jedną kartę. W dłoni trzymał obietnice wygranej.

Mięśnie miał napięte do granic możliwości. Miecz zalała czarna furia, która natężała się z każdym zimnym podmuchem wiatru, z każdą kolejną czerwoną kroplą, spadającą prosto z nieba. Sasuke skoczył płynnie w błotnisty piasek, a potem zawirował pomiędzy wysłannikami Paina. Ich twarze zalało nagłe zaskoczenie, kiedy zorientowali się, jak szybki był. Nie obchodziło go to — miał tylko jeden cel. Nic poza tym nie miało znaczenia.

Już prawie go dosięgnął. Katana niemal dobyła odsłoniętego skrawka skóry, chcąc go zmiażdżyć, wyciągnąć flaki na wierzch. Zobaczyć kleistą posokę. Ale właśnie wtedy obraz przysłonił mu czyiś cień. Ostrze Sasuke zetknęło się z dwoma, skrzyżowanymi kunaiami, niwecząc jego plany.

Sasuke przeniósł spojrzenie z Paina, na stojącą przed nim Konan. Jej ramiona dygotały, oznajmiając, że z trudem przyjęła potężny cios. Sasuke zapewne zakląłby w innych okolicznościach, ale teraz w umyśle miał pustkę, która składała się wyłącznie na mieszankę nieprzyjemnych, wzajemnie się przenikających emocji. Które sprawiały, że instynkt przejmował nad nim całkowitą władzę.

Nie pozwolił sobie ochłonąć. Odsunął się, a potem zaczął atakować bez wahania i skrupulatnie. Twarz Konan wykrzywił grymas bólu, kiedy miecz ostatecznie spotkał się z jej barkiem. Sasuke z błogą rozkoszą wysunął katanę z mięsistego ciała, patrząc jak to osuwa się na ziemię. I, gdy chciał już dokończyć dzieła, kątem oka dostrzegł, że reszta towarzyszy kobiety przysuwa się. Chcieli zainterweniować, ale nie zdążyli — Pain uniósł rękę, tym samym ich przed tym powstrzymując.

Wcześniej bóg tylko patrzył, ale teraz poruszył się. Szybciej niż Sasuke. Szybciej niż ktokolwiek, kiedykolwiek. Następnie leniwie zatrzymał katanę Uchihy dłonią, nim wykonała egzekucję. Jedynie dłonią, jakby całe to przedstawienie wcześniej służyło po to tylko, by go zabawić.

Deszcz przysłaniał lekko oblicze Paina, ale nie ukrył tęczówek, które zalśniły morderczo. Sasuke splunął krwią, gdy obce palce wbiły się w jego żołądek.

— Witaj, Sasuke — usłyszał, gdy upadł w błoto. Katana wypadła mu z ręki, a ciemność zastygła nagle, gwałtownie. Pozornie uśpiona. Pain więcej nie poświęcił mu uwagi, nadepnął na bezwładny nadgarstek i przeszedł, nie odwracając się za siebie.

Nie dobił go, wiedząc, że Sasuke wkrótce się wykrwawi. Pozostawił go w tym deszczu i zimnie, upodlonego i pokonanego. Potraktował go niemal jak błahostkę, która oprócz zabawy nie przyniosła niczego treściwego.

Sasuke chciał się podnieść, ale wiedział, że wnętrzności wychodzące mu na zewnątrz, mu to uniemożliwią. Dlatego nie starał się nawet tego uczynić. Leżał, z twarzą częściowo zanurzoną w błocie, z ustami muskającymi krwawe, metaliczne krople. Patrzył jak Konan się podnosi i rusza wraz z resztą za Painem.

Bóg wkrótce zniknął równie nieoczekiwanie, co się pojawił. Ale Sasuke tam trwał jeszcze długie, dziwnie ciche godziny. A przynajmniej tak mu się wydawało — ciemność w końcu go dopadła, tym razem obejmując litościwie swoimi ramionami.

***

Hirou Nara poprawił poły swojej służbowej kamizelki, nim zapukał do drzwi. Czuł się dziwnie spięty, stojąc samotnie na korytarzu, ale starał się to ukryć, choćby przed samym sobą. Nie chciał się zbłaźnić, szczególnie, że miał do czynienia z postacią wykraczającą poza ludzkie rozumowanie. Poza tym ostatnie przygotowania do wojny sprawiły, że naprawdę czuł respekt do kobiety. Podziwiał ją za jej spokój, za doświadczenie i oddanie sprawie.

Oficer przeniósł ciężar z prawej nogi na lewą, gdy cisza przedłużała się. Chciał zapukać raz jeszcze, ale właśnie wtedy drzwi nieoczekiwanie rozwarły się. Przed nim pojawiła się Haruno, tym razem ubrana nie w szatę, a w długą, przeplataną bandażami tunikę. Miała odkryte ramiona i mimo że nie szło ukryć wyraźne zarysowanych mięśni, nie szło także przeoczyć dobrze zakreślonych, kobiecych kształtów, które ubranie zdawało się podkreślać. To także sprawiło, że po raz pierwszy Nara pomyślał o niej jak o kobiecie, nie żołnierzu, co go naprawdę zdziwiło. Musiał jednak przyznać, że była w jakiś sposób pociągająca. Nie miała ani delikatnej urody jak jego żona, ani potulnego charakteru, a mimo tego istotnie przyciągała. Jej twarz, gdy się bliżej przyjrzał, była niesamowicie gładka, runy nadawały jednak tej ostrości. Ciało było smukłe oraz, jak wiedział, niezwykle zwinne i silne. Różowe włosy, dosięgające ramion, były lekko u dołu zakręcone i to chyba nadawało jej powagi. Zaś lśniący diament na środku czoła wytwarzał mistyczną aurę. Zdawała się być kimś nieuchwytnym i nierealnym. Te myśli niemniej szybko się ulotniły. Wystarczyło, by zerknął na zamglone, drżące tęczówki.

Czarodziejka rzadko ukazywała emocje. Owszem, czasami gościło na tym nieodgadnionym licu rozgoryczenie, głęboki smutek, czy nawet delikatne rozbawienie, ale nie były one mocno widoczne. W każdym razie Hirou, przebywając z nią tyle czasu, nauczył się wychwytywać te zmiany nastroju. I dlatego natychmiast zrozumiał, że coś było nie tak.

— Chciałaś mnie widzieć — przypomniał jej, mrużąc powieki. — Coś się stało?

— Wejdź — nakazała, odsuwając się.

Przeszedł przez próg, domknął drzwi i wszedł głębiej do niewielkiego pokoju. Mimowolnie zauważył, że nie było tu żadnych osobistych rzeczy. Małe łóżko, stoliczek tuż obok, w rogu krzesło, ale nic więcej.

Haruno zatrzymała się przy oknie. Nie spojrzała na niego, kiedy przemówiła.

— Dzisiaj sam poprowadzisz trening, jutro prawdopodobnie też — oznajmiła na wstępie. — Zajmiesz moje miejsce.

— Dlaczego? — zainteresował się.

— Nie będę wstanie — odparła natychmiast, wciąż na neutralnym gruncie.

— Źle się czujesz?

— Nie — zaprzeczyła, w końcu odwracając się do niego. Wymienili wyważone, rozumne spojrzenia w tym krótkim momencie. — Naruto ruszył za Sasuke. Straciliśmy go, o czym jeszcze niewielu wie. Zresztą wielu się o tym w ogóle nie dowie.

— Wrócą? — zapytał Hirou, czując niepokój na te wieści. Jeśli w Konosze nie było dwóch senninów, nie oznaczało to nic dobrego. I zdecydowanie mina kobiety o tym mówiła.

— Nie wiem — odpowiedziała szczerze, z dozą zimna w tonie. Jakby to, co mogły nieść ze sobą te słowa bezgranicznie ją przerażało. Nie dała po sobie tego poznać, ale Nara nie musiał widzieć, by to rozumieć.

— Dlaczego nie będziesz wstanie wypełnić swoich obowiązków? — dopytał ponownie, aktualnie zastanawiając się nad tym zagadnieniem. To go bardzo nurtowało, ale w ten mało pozytywny sposób. Obawiał się, co może jeszcze usłyszeć.

— Muszę go utrzymać przy życiu — szepnęła Haruno. — Obiecałam to.

Czarodziejka mówiła zagadkami. Ale Nara zdołał rozszyfrować, co miała na myśli. Skoro Naruto ruszył za Sasuke, to oznaczało tyle, że brunet prawdopodobnie był w opłakanym stanie. Ten Uchiha, który jeszcze nie tak dawno sam spojrzeniem zabijał, teraz wskazywało na to, że sam walczył o życie.

— Rozumiem, że będzie cię to dużo kosztowało.

Haruno nie odpowiedziała. Stała tak z uniesioną głową, a jej moc przelewała się wokół nich, dając znać, że kobieta była teraz bardziej niespokojna, niż się wydawało. Poza tym z jej twarzy wyczytał jakąś niemą prośbę.

— Możesz już wyjść — zamiast tego rzekła.

— Nie lepiej, jeśli ktoś będzie przy tobie czuwał? — Nara zmarszczył brwi. Zielona powłoka zadrżała w tej samej chwili. Po jego ciele mimowolnie przeszły ciarki, bo tym razem ta moc nie była tak przyjazna jak zazwyczaj. Zdawała się wręcz brutalna.

— To nie będą przyjemne widoki — uprzedziła.

Nara skinął głową w geście, że zrozumiał.

— To nic. Zostanę — postanowił.

Haruno wbrew pozorom nie naciskała, by zmienił zdanie. Wręcz przeciwnie — w jej tęczówkach zobaczył nikłe podziękowanie. Zaraz potem te same oczy nagle stały się niemal wyblakłe, a moc zniknęła z pomieszczenia. Jedynie diament jeszcze lśnił, choć natarczywej energii Nara już nie wyczuwał na skórze. Tyle chłodny wiatr, który nacierał z lekko przymkniętego okna.

Przez długie minuty nic poza tym się nie działo. Sakura trwała tak, niczym zahipnotyzowana, nadal z zamglonymi oczami. Dopiero potem z jej ust i nosa pociekła krew. Diament na czole zaczął gwałtownie przygasać, a jej wargi zaczęły spazmatycznie łapać powietrze w płuca.

Zdołał ją chwycić, nim uderzyła w twardą podłogę. Potem ułożył głowę Haruno na swoich udach i rękawem służbowego uniformu zaczął w panice wycierać posokę, której z każdą chwilą było coraz więcej. Jej twarz wyglądała przez to niczym zmaltretowana, ale Hirou nie przestawał trzeć. Przechylił ją także lekko w bok, by się nie udławiła własną juchą.

Modlił się w duchu, by jakaś służka teraz tu zajrzała. Potrzebował wody i opatrunków. Potrzebował czegokolwiek, ponieważ widok tej potężnej kobiety w takim, żałosnym stadium przyprawiał go o mdłości. Jeszcze w życiu nie czuł się tak bezradny, jak w tym momencie.

Chciał ją ratować, ale nie potrafił.

***

W targnęła w to małe, śliskie stworzenie. Z ledwością potem dobrnęła do leżącego, bezwładnego ciała bruneta. Wślizgnęła się do ciemnego wnętrza jego rękawa, a potem przeszła po ramieniu, barku, klatce piersiowej. Zatrzymała się dopiero na ranie, gdzie w końcu wlała pierwsze strugi swej magii. Czuła się słaba, gdy chwilę mijały, a mrok wciąż utrzymywał w swych sidłach Sasuke.

Jednak ta nikła nić jego esencji wciąż gdzieś tam była. Trzymała jedną jej stroną, próbując go wyswobodzić, utrzymać na tafli życia. Wiedziała, że cena, by to zrobić, może być wysoka, ale nie wahała się ani wtedy, ani później.

Ból nadszedł niespodziewanie, zresztą jak zawsze. Rana Sasuke stała się jej utrapieniem, a ból fizyczny przeplatał się z psychicznym. Sakura nie potrafiła powiedzieć ile godzin krzyczała, ile godzin czekała, by w końcu czyjeś masywne dłonią ją objęły.

Naruto? — próbowała zapytać, ale głos nie potrafił wydobyć się z jej gardła. Zaczęła krztusić się krwią, chociaż nie była pewna czy to ona próbuje pokonać śmierć, czy Sasuke. Chociaż w tym momencie nie miało to znaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top