ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Z dedykacją dla Olgakolodziej <3 Wesołych Świąt, kochana! ^^

Miasto przez następne godziny trawiła druzgocząca cisza. Ludzie nie tłoczyli się na ulicach, nie przechadzali po uliczkach, nie robili wczesnych zakupów. Kitori wychylał się zza okna, by ujrzeć Konohę tak spokojną, jak nigdy dotąd. Mieszkańcy po prawdzie nie byli świadkami tego, co wydarzyło się dzisiejszej nocy, aczkolwiek na pewno wielu z nich nie przeoczyło donośnych huków i błysku, gdy bariera opadła. Teraz na całe szczęście mógł obserwować jak znowu się wolno unosiła się nad jaskrawym niebem. Ten widok pokrzepił jego zaniepokojone serce.

Kitori był dwudziestym drugim Hokage. Jak dotąd też najdłużej sprawującym tę funkcję od czasów Wielkiej Wojny. Wynikało to z faktu, że po bitwie sto pięćdziesiąt lat temu nikt nie chciał zastąpić ostatniego Namikaze, który stał się legendą. W zapiskach jasno wynikało, że przynajmniej sześciu kandydatów przewinęło się w przeciągu roku. Był to niewątpliwie druzgoczący okres dla Kraju Ognia, pełen niepewności i smutku. Mimo wygranej wojny, stracili niemal wszystkich żołnierzy, którzy przystąpili do ataku. Ponieśli zbyt wiele ofiar, aby pozbierać się na tyle szybko, by wybrać odpowiedniego dowódcę. Kroniki były oszczędne w doborze słów, ale Suzano przypuszczał, że nie mieli też z czego wybierać. Nikt zapewne nie miał odpowiednich predyspozycji. Dlatego też następne lata nie były korzystne. Wybierano Hokage tylko na okres dwóch lat za pomocą Rady, która pozostawała w równie opłakanym stanie. Dopiero jego ojciec zakończył rządy swoją śmiercią. Kitori wiedział po tym, że jego także to czekało. I chociaż niegdyś cieszył się możliwością długiego sprawowania władzy, dziś pomyślał, iż było to ciężkie, przygniatające do ziemi brzemię.

Martwił się, niewątpliwie. Bał się też śmierci, która zdawała się bliżej niż kiedykolwiek. Zrozumienie tego wcale nie należało do przyjemnych rzeczy, aczkolwiek takie stały się realia odkąd przybył ten, o którym nie śnili nawet w koszmarach. Mimo wszystko jednak Kitori pojął coś również zgoła innego — może przyjdzie mu zniknąć z tego świata szybciej, niż zakładał, ale jest na to gotowy. Nadal czuł strach przed niewiadomą, niemniej mając świadomość prawdziwego poświęcenia, którym wykazywali się sennini, nic nie było aż tak przygnębiające. Kitori naprawdę ich podziwiał. Za odwagę, za siłę, za wiarę. Jego myśli dryfowały wokół tego i doszedł do wniosku, że chciałby umrzeć z godnością. Nieważne czy czekała ich wygrana, czy przegrana. Jeśli los zamierzał go ograbić z życia, nie zamierzał się teraz cofać. Do końca będzie stał razem ze swoimi ludźmi oraz mając za sobą kraj, który pokładał w nim nadzieje.

Właśnie w tym momencie powrócił do rzeczywistości, ponieważ drzwi rozwarły się na oścież. Przyboczni żołnierze wcześniej w skupisku trwali przy nim, dodając otuchy, ale teraz natychmiast dygnęli, nieznacznie odsuwając się.

Mężczyzna wszedł do środka bez zawahania. Stawał pewne kroki, niemal tak, jakby znowu miał przystąpić do bitwy. Zmęczenie czaiło się w kącikach jego oczu i w barwie krwi na skórze, ale poza tym nic na nie nie wskazywało. Hokage sam prawie uwierzył, że nosiciel demona nie odczuł ostatnich wydarzeń. Ale prawda jawiła się inaczej. Nawet legendarny wojownik czasami potrzebował odpoczynku. Nikt bowiem nie był ze skały. A Trójca, choć obdarzona niezwykłą mocą, wciąż była jedynie ludźmi.

— Dobrze cię widzieć żywego — przywitał się Kitori z słyszalną w głosie troską. Na Uzumakim nie zrobiło to wrażenia. Miał równie kamienną minę, co wcześniej. Zresztą jego zimne, niebieskie tęczówki patrzyły na Hokage w taki sposób, jakby nieprzyjemnymi myślami odbiegał daleko stąd. Suzano nie mógł być więc pewien, czy w ogóle go usłyszał. — To naprawdę była przeraźliwa walka.

Tym razem wzrok Naruto stał się mniej zamglony, a bardziej skupiony na twarzy przywódcy wioski. Jakaś odpychająca iskra przebiegła przez jego lico, co Hokage wychwycił z niemałym trudem. Nie potrafił jednak poprawnie odczytać emocji, która zapewne była powiązana z tym odruchem. Złość? Ukryta rozpacz? A może rozdrażnienie? Cokolwiek to było, sprawiło, że wreszcie blondyn przemówił.

— Pain nie oczekiwał wygranej, gdy ich tutaj przysyłał. A przynajmniej w pewnej mierze — zaczął sucho Naruto. — Prawdopodobnie wiedział, że spróbuję ocalić Sasuke za wszelką cenę, spodziewał się także, że Sakura za namową wykona rytuał. Opadnięcie bariery było dla niego jawną rozrywką.

— To dlatego bariera zniknęła? — dopytał zdumiony Kitori. Do teraz nie poinformowano go, co dokładnie się wydarzyło przed rozpoczęciem piekła na zewnątrz. Wybudziła go ze snu wrzawa. Mikao na czele z resztą żołnierzy stawili się u jego komnat, dbając o jego bezpieczeństwo. Starzec następnie kategorycznie polecił mu nie wysyłać nikogo do dołączenia do bitwy. Choć słychać było niepokojące odgłosy w tle, nikt nie ośmielił się zejść z warty.

— Tak — potaknął Naruto. — Sakura nie mogła jej utrzymać, kiedy przywracała siły witalne Sasuke. Zbyt dużo energii na to poświęciła.

— Rozumiem — odparł Hokage, skinąwszy głową w zamyśleniu. — Jak ona się czuje?

— Wyliże się.

Kitori miał ochotę się skrzywić. Niemniej nie pozwolił sobie na to. Nie chciał w jakiś sposób okazać braku szacunku dla Naruto, aczkolwiek ta szorstkość w jego tonie nie była wcale przyjazna. Mówił o przyjaciółce jakby była tylko maszyną, a nie człowiekiem. Kitori naprawdę się zastanawiał, czy Naruto istotnie był bezuczuciowym demonem, skupionym jedynie na wygranej. Ale potem sobie przypomniał, że ten sam potwór ruszył natychmiastowo do Suny, porzucając obowiązki, by ratować kogoś, kim teoretycznie pogardzał. Po tym istotnie miał mętlik w głowie. Cała trójka bohaterów zdawała się mieć wiele nieodkrytych warstw i tajemnic. Nic nie można było w stosunku do nich uznać za pewność. Gdy Kitori zakładał jedną rzecz, potem musiał ją jeszcze raz skrupulatnie przeanalizować.

— Wiem, że właśnie wiele przeszliście — zaczął niepewnie Hokage, odchrząkając — ale czy możesz mnie zapewnić, iż teraz czarodziejka da radę ją utrzymać na miejscu?

— Jest zmęczona, ale to nie ma znaczenia — odpowiedział zimno mężczyzna — ponieważ jej moc ustabilizowała się i nawet podczas snu powinna być w stanie utrzymywać magię w ryzach. Jeśli nie będzie żadnych większych komplikacji, nie masz się czego obawiać. Wioska i jej mieszkańcy także mogą czuć się bezpieczni na jakiś czas.

— Na jakiś czas? — zaniepokoił się Kitori.

Naruto uśmiechnął się sucho. Potem płynnie poruszył się. Żołnierze wtenczas natychmiast przesunęli się, by on swobodnie mógł stanąć przy oknach. Zerknął zza szyby na jasne już niebo i miasto, które nadal wyglądało na pogrążone we śnie. Stąd mógł zobaczyć te wszystkie puste uliczki i wyczuć malującą się w pobliżu grozę. A może nic nie czuł. Może właśnie przeszywała go na wskroś jedynie pustka.

— To jest przedsmak tego, z czym wkrótce się zmierzymy. Pain się oddala — mówił, jakby do siebie, nie stojącego obok Hokage. Głos miał lekko odległy, przesiąknięty dozą nostalgii i chłodu. — Zbiera armię, tak jak i my. Tyle że on nakłania ludzi, aby niszczyli siebie nawzajem. Wielu mu ulegnie, z chęci potęgi, którą oferuje w swych słowach. Ich będziemy musieli zabić w pierwszej kolejności.

— Są opętani? — zaintrygował się Hokage. — Dlatego sprzymierzają się z kimś tak złym?

— Zło ma wiele odcieni — mruknął Naruto. — I niekoniecznie wszystkie są jednakowo czarne. Niektórzy z tych ludzi niewiele zgrzeszyli, ale sądzą, że już są po stronie piekła. Dlatego dołączają, jakakolwiek magia nie ma z tym nic wspólnego. Ponadto Pain nawet nie jest zdolny, by nimi kierować. Zresztą, nawet gdyby potrafił, przypuszczam, że nie pokusiłby się o to. Lubi patrzeć jak do swego upadku przyczynia się własny gatunek. W każdym razie... zbiera armię, a gdy ją zbierze już nigdzie nie będzie bezpiecznie. Nie, dopóki nie wygramy wojny.

— A jesteśmy wstanie ją wygrać?

Nastała chwila ciszy. Mrocznej ciszy. Kitori wstrzymał oddech, wsłuchując się w głuche, regularne uderzenia własnego serca. Naruto w tym momencie zastygł. Może na minutę lub dwie. W końcu jednak się odwrócił, a krew i brud na ubraniu sprawiały, że istotnie wyglądał niczym demon. Nawet tęczówki przybrały dziwnie pomarańczowej barwy.

— Czas pokaże. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top