ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Zmierzchło, kiedy przedzierał się przez liczne uliczki. Jego dom stał na krańcu Konohy i zdawał się naprawdę nieznaczny pośród tylu wysokich, solidnych budowli. Sama matka mówiła mu, gdy się dopiero wprowadzał, że to niepozorny przysiółek. I choć faktycznie mizernie wyglądał na tle wioski, szczególnie, że miał jedynie jedno okno, wychodzące z kuchni na zachodnią część miasta oraz trzy pomieszczenia w środku, Hirou lubił swoje cztery ściany.

Wysokie stanowisko pozwalało mu na życie w luksusie oraz dobrobycie, aczkolwiek sam Nara nie przepadał za nadmiernymi dogodnościami. Wolał za to skromność i spokój, na co mieszkanie na uboczu Wioski Liścia mu pozwalało. Nie wiedział czy Ayano też się to podoba, ale szczerze mówiąc, jego żona rzadko wyrażała swoje zdanie. Hirou więc nie pytał, jedynie domyślając się, że tak jak swoja rodzina, nie jest zadowolona z tego stanu rzeczy.

Nie dbał o to. Miał zbyt wiele zmartwień, by jeszcze na domiar wszystkiego przejmować się takimi błahostkami. Zresztą ostatnimi czasy nawet ród Ito przestał zawracać mu głowę. Ojciec Ayano chyba zaczął rozumieć w jakiej sytuacji się znaleźli. Ku jego niezmiernej uldze. Powiedzieć, że nie przepadał z starym Akihko, było zbyt mało. Był jednym z radnych, niemniej nie zmieniało to faktu, że za wysokie miał o sobie mniemanie. Ród Nara był straszy, przetrwał wojnę sto pięćdziesiąt lat temu, także biorąc w niej udział, a nie nosili się tak jak oni. Nie byli tak próżni, raczej należąc do tych roztropnych, mniej wylewnych. Dlatego gdyby to od Hirou zależało, nie brałby ślubu w tak młodym wieku i do tego z córką Ahiko, ale matka akurat w tym temacie okazała się bezwzględna. Ich ród obiecał jeszcze paręnaście lat temu złączenie klanów, więc Hirou, jako jedyny syn, musiał te winnoś spełnić.

Ale w sumie nie powinien tyle narzekać, stwierdził, wchodząc do przedsionka i zdejmując zabłocone buty. Ruszył dalej przez wąskie przejście do jadalni, która jednocześnie służyła za kuchnię. Światło tutaj stanowiła jedna, niewielka żarówka, która oświetlała pomieszczenie żółtym odcieniem. Tak jak spodziewał się, znalazł tu Ayano.

Właśnie gotowała i zdecydowanie jeszcze nie zauważyła jego przybycia, ponieważ mieszała łyżką w garnku z widocznym zamyśleniem. Hirou stanął w progu, przyglądając się żonie z uwagą. Pamiętał, że jak pierwszy raz ją zobaczył, gdy miał się oświadczyć, był pod wrażeniem. Wioska rozrosła się i nie wszyscy się znali, a przynajmniej Nara za bardzo pochłonięty był sprawami służbowymi, by wyłapywać nieznane twarze. Słyszał o Ayano i jej urodzie, ale dopiero wtedy zrozumiał, że plotki okazały się prawdziwe.

Miała lekko zaróżowioną, gładką skórę. Usta wydatne, a oczy duże i brązowe. Włosy ciemne, ni to czarne, ni to granatowe, sięgające ud. Ayano nie była kobietą wysoką, więc jej drobne ciało jeszcze bardziej nadawało delikatności niczym u porcelanowej lalki. Jedynie teraz zaokrąglony brzuch dodawał trochę więcej ostrości w kruchej sylwetce.

Dzisiaj wygląd Ayano jeszcze bardziej go zirytował. Nasiliło się to, kiedy żona w końcu zauważyła go i przelała na niego bezmyślne spojrzenie.

— Wróciłeś — szepnęła w zdumieniu, a potem łyżka spadła na podłogę z trzaskiem, gdy zerknęła na jego uniform.

Hirou nie pozwolił sobie się skrzywdzić, mimo że miał wielką na to ochotę.

— To nie moja krew — wyjaśnił, kiedy nieustępliwe spojrzenie badało szkody. Ayano jednak nie odważyła się do niego podejść. Mimo że była jego żoną, czasami zdawała się bardziej obca niż niejedna kobieta. Jedynie czasami w łóżku, gdy dzielili intymne chwile, dotyk ich nie ograniczał. Nie, żeby to Hirou jej zabraniał zbytniej wylewności. Ayano po prostu chyba się tego bała, a on jakoś nie przejawiał chęci zżycia ich wzajemnych stosunków. — Miałem ciężki dzień.

Ayano skinęła głową. W jej oczach wciąż mimo tego tliło się przerażenie.

— Idę się wykąpać — powiadomił Nara, gdy cisza się przedłużyła. — Możesz nalać mi zupy w tym czasie, nie chcę jeść wrzątku.

Ayano znów potaknęła, a Hirou ruszył do łazienki, odpinając w międzyczasie pierwsze guziki. Wiedział, że musi wyglądać istotnie niezbyt chwalebnie, szczególnie, że sam czuł od siebie i pot, i stęchłą krew, ale brak zrozumienia niezwykle go drażnił. Żona nie mogła wiedzieć, co przed chwilą przeszedł. Że te muskularne ciało w jego dłoniach zdawało się kruszyć, a on wszelkimi siłami próbował je składać. I w końcu, jakimś cudem, mu się udało.

Nagi stanął pod prysznicem, a woda obmyła mięśnie z posoki i brudu. Na dnie brodzika widział jeszcze nikłe czerwone linię, nim zniknęły całkowicie w kanalizacji. Potem przed oczami stanął mu obraz tych przygasających, zielonych oczu.

***

Starał się nie myśleć, co czeka go na miejscu. Biegł w zawrotnym tempie, słysząc swoje głośne bicie serce. Gdzieś w tle też ostre warczenie Kyuubiego przedzierało się do jaźni, ale tylko niektóre z słów wychwytywał. Usłyszał coś o tym, że leci niczym zaszczuty pies, ale nie przywiązał do tego wagi. Nie miał czasu, aby podejmować jakąkolwiek grę z demonem.

Znalazł się przed Suną przed świtem. Już dostrzegał na horyzoncie pierwsze promienie, które jedynie były lekkim zarysem. Słońce jeszcze nie wzeszło na pochmurne niebo. Zapach błotnistego piasku i krwi przedarł się do jego nozdrzy, gdy przeszedł nad bramą. Żołnierze przysypiali przy murze, dlatego nie zobaczyli lawirującej, niemal nadnaturalnej sylwetki, która przemieszczała się w zabójczym tempie.

Naruto wylądował płynnie po drugiej stronie i choć zobaczył zdziwienie i lekki strach na twarzy nieznanej kobiety, nie poświęcił temu czasu, od razu wkraczając w głąb piaskowej krainy. Nie wiedział, gdzie dokładnie się kierować, ale zdał się na instynkt. I na Lisa, który tym razem jednak przedarł się do jego świadomości donośnie i wyjątkowo z nim nie pogrywał.

Jest niedaleko, czuje jego ciemność — mruknął Kyuubi, nie dodając nic więcej. Naruto odruchowo skinął głową, dostrzegając nagłe poruszenie na ulicy. Tłum gapiów i wojsko stało przy zaułku, okrążając krwawiącą sylwetkę. Zrozumiał, że właśnie tam znajdował się pieprzony Uchiha, a to znaczyło, że Pain na całe szczęście musiał się już oddalić.

Naruto przepchnął się przez tłok. Niektórzy ludzie szeptali w jego stronę niepochlebne słowa, acz nie robiło to na nim wrażenia. Pieprzony żebrak — ileż razy już to słyszał? Dawno przestał liczyć, dawno zresztą przestał znaczyć coś w tym świecie. Świecie, który miał za nic jego poświęcenie. Jego oddanie wszystkim tym ludziom.

W takich chwilach rozumiał Sasuke. Rozumiał jego nienawiść i wątpliwości, czy warto było dla tego świata chcieć coś więcej niż spalenia w piekle. Ale Naruto nie wahałby się odpowiedzieć, że jeśli chodziło o jego egzystencję, nie przejmował się brakiem wdzięczności, jakiekolwiek szacunku. Ale tu chodziło właśnie o pierdolonego Uchihę, który leżał, dławiąc się własną juchą, a te szczury go otaczały z odrazą, traktując jak cholernego zdrajcę. Dlatego Naruto rozważał pozabijanie ich wszystkich.

Niemniej powstrzymał się. Przebrnął do końca, aż nie stanął przed strażą Suny. Żołnierze spojrzeli na niego groźnie, a jeden z nich nawet wyciągnął miecz w stronę blondyna. Naruto sprawnie wyminął koniec ostrza, którym chciał go zadźgać i pchnął osobnika w błoto. Reszta straży w tym momencie także uzbroiła się, już w ogóle nie ukrywając swoich wrogich zamiarów. Ludzie zaczęli krzyczeć.

Naruto stanął pomimo tej wrzawy spokojnie nad nieprzytomnym Uchihą, z którego ulatniała się zielona, magiczna powłoka. Ściągnął jednym, płynnym ruchem kaptur z twarzy.

— Jestem Namikaze Uzumaki Naruto, zwany Lisim Demonem — powiedział w stronę gwardii i tłumów. — Na mocy prawa, które zawarłem jako Siódmy Hokage z ówczesnym Kazekage, jesteście odpowiedzialni za tego człowieka. Ponadto, jeśli chcieliście odmówić mu pomocy, staliście się współwinni zbrodni. A jeśli chcecie mnie powstrzymać...

— Wystarczy! — Nagły donośny głos zainteresował również Naruto. Żołnierze natychmiast schowali ostrza i skłonili się, ludzie opadli na ziemię w geście oddania. Naruto zmrużył powieki, przyglądając się stąpającemu staruszkowi. Mógł mieć z jakieś siedemdziesiąt lat, ale blondyn rozpoznał te oczy. Widział, z czyim potomkiem ma do czynienia. — Wiem, co mój dziadek, Gaara, obiecał Konosze. Jeśli jakikolwiek ranny żołnierz z waszej restrykcji znajdzie się na terenie Suny, mamy obowiązek mu udzielić i schronienia, i pomocy. I mimo że wojna odeszła, wciąż to prawo obowiązuje.

— Tak, obowiązuje — przyznał Naruto. I w końcu pod przyzwoleniem tych rozumnych tęczówek opadł na kolana, by pochwycić nieprzytomne, oszpecone ciało. Zielona powłoka nadal lekko tliła się i Naruto czuł podwójny ból. Wyczuł nikły puls, przez co wiedział, że tylko cud może mu teraz pomóc. Czy Sakura dawała radę? Ta energia stopniowo przygasała i Naruto martwił się, że może stracić i Haruno. Odepchnął jednak te przygnębiające myśli.

Nie może stracić żadnego z nich, powiedział sobie, przyciągając Uchihę do klatki piersiowej. Chwycił go i mimo ciężaru, podniósł. Ludzie wtenczas na czele z Kage obserwowali go uważnie. Nałożył szatę, by zakryć rozlewające się wnętrzności Uchihy. Wolał by nikt nie oglądał go w takim, upodlającym stanie, chociaż i tak było na to za późno.

— Czy to znaczy, że ponownie przyjdzie nam stanąć do boju? — zapytał staruszek.

— Tak — odparł Naruto z uniesioną wysoką brodą. Miał twarde, szczere spojrzenie. — Konoha znów potrzebuje waszego wsparcia.

— Wiem, dotarł do mnie wasz posłaniec niewiele chwil temu. Gdybym cię nie zobaczył, Lisi Demonie, moja odpowiedź mogłaby być inna — wyjawił.

— Jaka więc jest teraz? — dopytał Naruto, już z ciałem Sasuke ruszając powoli przez tłum gapiów.

— Mój ojciec, i mój dziadek nie wybaczyliby mi gdybym nie stanął do walki u waszego boku. Dlatego wkrótce przybędziemy. Z wojskiem.

Naruto już się nie oglądał za siebie. Zniknął nagle, z podmuchem wiatru. Jego ruchy były nadnaturalnie szybkie, wydawał się być jedynie duchem, który tak samo niespodziewanie jak się zjawił, tak samo szybko odszedł wraz ze swoim towarzyszem.

***

Uzumaki próbował nie patrzeć na tę pogrążoną w spokoju, brudną twarz. Z ust bruneta wciąż sączyła się posoka i to przyprawiało go o trwogę. Zapewne gdyby nie ci ludzie, Naruto od razu zanurzyłby się w tym błocie, chroniąc przed światem poszkodowane ciało przyjaciela. Nieważne jak bardzo drażnił go Sasuke, w tym momencie jedynie co się liczyło to jego życie. Życie, które było niepewne, które dzielił włos od znalezienia się na tamtej stronie.

Gdyby Sasuke był przytomny, na pewno patrzyłby na niego z jawnym rozbawieniem, widząc przejęcie Naruto. Szydziłby z jego słabości, z tego jak niewiele trzeba było, by złamać jego opanowanie, by sprawić, że miał ochotę szlochać jak małe dziecko. Dlatego w pewnym sensie Naruto wdzięczny był, że nie widzi na sobie tego przenikliwego, dotykającego samej duszy spojrzenia. Sasuke potrafił dojrzeć jego rany i je jeszcze bardziej rozorać, bez skrupułów, bez żadnego wahania. Był dupkiem, dupkiem, któremu nie pozwoli umrzeć.

Szatyn obiecał przecież, że wróci. Musiał więc wrócić, nieważne czy do niego, czy do świata, którego przyszło mu ratować. Miał po prostu dalej dychać na tej zużytej ziemi.

Minął kolejny dzień, kiedy Naruto w końcu dobył z powrotem do Konohy. Jego nogi niemal odmawiały mu posłuszeństwa, gdy wspinał się po schodach dziedzińca. Mrok otulał miasto i tylko na warcie żołnierze dostrzegli go, od razu chcąc wezwać posiłki.

Naruto pokręcił głową, jakby nie czuł bólu, zmęczenia i kropli potu na czole. Jakby dłonie wcale nie nużyły się we krwi Uchihy. Wszedł do środka, chcąc znaleźć jedyną osobę, która mogła pomóc. Jednak Sakura go uprzedziła.

Wybyła z własnej komnaty, w otoczeniu swych żołnierzy. Oni pomogli przejąć Sasuke z rąk Naruto, a on w końcu mógł oprzeć się o zimne mury budynku i odetchnąć z ulgą. Ta ulga jednak nie potrwała długo, ponieważ w oddali dostrzegł wyraźniej twarz Sakury.

Przymknął oczy i z trudem odepchnął się od ściany. Dogonił żołnierzy, by wejść razem ze wszystkimi do pomieszczenia, już przygotowanego dla Uchihy. Położyli go na stole, na którym ułożyli wcześniej białe prześcieradła.

Sakura machnęła na podwładnych ręką, a oni potulnie, bez słów przystanęli w kącie w wojskowej postawie, ze wzrokiem wbitym w pustkę. Naruto podszedł do kobiety, od razu kładąc jej dłoń na ramieniu, gdy odchylała poły szaty, którą osłonił Uchihę.

Przez jej twarz nie przebrnęła żadna emocja. Naruto wiedział, że wiązało się to z tym, iż Sakura wcześniej była jawnym świadkiem upadku Uchihy. Niemniej widział w jej zielonych oczach więcej odpowiedzi, niż chciała, aby poznał. Dlatego nie pozwolił zepchnąć jej swojej dłoni.

— Naruto, muszę — szepnęła surowo w jego kierunku, chcąc by odpuścił. Naruto brutalnie odwrócił czarodziejkę w swoją stronę, by na niego spojrzała. Kobiecy wzrok, mimo że hardy, już nie był tak pewny. Dostrzegł też zabrudzenia na szyi i ustach, ponieważ nie zdążyła zmyć całej juchy ze skóry. Jej ręce, zabandażowane, drżały. Serce Uzumakiego zabolało jeszcze bardziej, gdy pojął, że faktycznie przeczucia go nie myliły.

— Nie dasz rady go uzdrowić — powiedział na głos, zaczynając rozumieć do czego to wszystko zmierza. Sakura drgnęła.

— Dam — orzekła, zaciskając dłonie.

— Dasz, przypłacając życiem — poprawił ją, warcząc. Pchnął Haruno, a ona uderzyła w metalowy stół. Żołnierze niespokojnie poruszyli się w kątach, ale potem znów stali się jedynie ozdobą. Nie zainterweniowali. — Widzisz, nawet obronić się nie możesz.

Sakura faktycznie zachwiała się, kiedy chciała odsunąć się od stołu. Z rozpaczą jednak jedynie opadła na niski blat, kładąc palce na poplamionej, przesiąkniętej wilgocią koszuli Sasuke. Od kilku solidnych godzin nie było już zielonej aury, która utrzymywałaby go na powierzchni. Jeszcze żył, ale zawdzięczał to swojej chęci przetrwania, nie magii.

— Weź moją energię.

Sakury źrenice rozszerzyły się. Zerknęła w zdumieniu na Naruto. Miała nadzieję, że się przesłyszała, ale w błękitnych tęczówkach nie było ani krzty niepewności.

— Wylecz siebie, a potem Uchihę.

— Mogę cię zabić — wydusiła. — Wiesz dobrze, że leczenie mojej osoby jest niemal niemożliwe, ja...

— Jest możliwe i dobrze o tym wiemy.

— Nie jestem w stanie zapłacić tej ceny — orzekła grobowym tonem. — Nie proś mnie o coś takiego, ponieważ wolę sobie poderżnąć gardło, niż cię poświęcić.

— Wierzę, że nie będziesz musiała tego robić. Przerwiesz, gdy się dostatecznie zregenerujesz — odparł Naruto, równie nieustępliwe.

— A co jeśli to się nie uda? Nie będę mogła żyć ze świadomością...

— A ja mam z tym żyć? — syknął Uzumaki, podchodząc jeszcze bliżej. Dyszał swoimi nieświeżym oddechem w jej usta. Była od niego niższa, ale siedziała na stole, co dawało jej kilka centymetrów wzrostu. Ścierali się w niemal nienawistnym spojrzeniu. — Wolę zaryzykować, niż cię pochować. Nie bierz na barki czegoś, czego nie udźwigniesz. A tego, bez mojej pomocy, nie udźwigniesz. Jeśli ciebie, albo Uchihę stracę, nie pokonam Paina. Sama mówiłaś, że najważniejsze to dobro ludzi, prawda?

Sakura miała ochotę prychnąć. Naruto posunął się do czegoś, czego nie potrafiła mu wybaczyć. Znał ją na tyle długo, że wiedział gdzie uderzyć. Udało mu się to. Udało mu się ją przekonać, by odprawiła rytuał. I za to znienawidziła i siebie, i jego.

— Dobrze, zrobię to — oznajmiła sucho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top