ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Trochę mozolnie idzie mi pisanie, jak zwykle zresztą. Szczerze mówiąc, mam wiele teraz na głowie. Może w przyszłości się z Wami podzielę, co się u mnie dzieje :D Zmiany, zmiany, że tak powiem. No i dlatego przestój z pisaniem. Dobrze, że chociaż od czasu do czasu coś tam skleję, jak dzisiaj na przykład. Naprawdę chciałabym zacząć publikować częściej, bo nie lubię mieć aż tylu rozpoczętych opowiadań. Chociaż pocieszam się, że Przebudzenie jest tak blisko końca :DDD W sumie nawet jestem lekko przerażona, że napisałam tego ponad już trzydzieści rozdziałów. Ależ ten czas idzie!
O, i chciałam wspomnieć, że musicie mi wybaczyć jak nie odpisuję na wszystkie komentarze. Po prawdzie ostatnio mam multum powiadomień na watt i to wszystko mi ginie, gdy aż tak często tutaj nie zaglądam. I nie, żebym była z tego powodu niezadowolona, wręcz przeciwnie. Jestem ogromne wdzięczna, że tylu Was już tu jest! I pamiętajcie, uwielbiam Was <3
Dokąd się udasz, gdy nikogo już nie będzie?
Przez bogów opuszczony, do ludu
Odwrócony plecami
To świat, który pochowałeś
Twoja własna krew, taka żałośnie niewinna
Pośród tylu martwych ciał
I jedyna myśl
Kiedy wreszcie nadejdzie upragniony koniec?
Twoje rany niezagojone
Twoje serce wciąż drżące w spazmach bólu
Niegdyś stałeś na szczycie
Niegdyś wzywano twe imię
Choćby w Niebiosach
Dziś skrywasz się w cieniach
Nowonarodzony świat
Jest światem, do którego już nie należysz
Och, wzywają cię
Gdy nadzieja odchodzi
Gdy wiek bogów przemija
Jesteś tym światłem
Który ma wzniecić przeklęty ogień
Dokąd jednak podążysz, gdy nie masz już nikogo?
Samotny, pośród sępów
Tak bezbronny, w dźwięku nadchodzącej stali
Myślą, że dla nich znów zabijesz
Bo czystość jest dla ciebie zbyt odległa
I nierealna
Naiwnie myślą, że jesteś pustą skałą
Która przesunie się na ich wezwanie
Oto świat, za który wyrwano ci skrzydła
A w nim brud i strach
Tylko brud i wieczny strach
Mikao właściwie sam już przysypiał na niewygodnym, lekko zabrudzonym krwią czarodziejki krześle, gdy czatujący przy drzwiach strażnicy poruszyli się. Po prawdzie, starzec jedynie cudem usłyszał te żwawe kroki, ponieważ sen już go ściągał w swe kuszące ramiona. Niemniej Mikao ocknął się i dopiero po chwili zrozumienia, gdzie się znajduje, spojrzał w kierunku drzwi.
Przez jego zmęczoną twarz przemknęło jawne zdumienie. Z pewnością nie przypuszczał, że ujrzy wchodzącą do pomieszczenia Sakurę. Najwidoczniej kobieta zdążyła zmienić szatę, ponieważ nie było śladów po skrzepach krwi czy plamach błota, które poprzednim razem zdecydowanie wyróżniały się na postrzępionych ubraniach. Pomyślał także, że i bandaże musiała wymienić na nowe — były znacznie bielsze niż poprzednio, jak je widział. Ponadto zdecydowanie czarodziejka wyglądała na wypoczętą, co tym bardziej zaskoczyło starca. Nie sądził, że kobieta tak szybko dojdzie do siebie.
— Ileż to minęło? — mruknął pod nosem z tego powodu, zerkając na naścienny zegarek. Wtedy też zmarszczył brwi, przeczuwając, że musiało mu się jednak nieświadomie przysnąć.
— Pięć godzin — odpowiedziała z lekkim uśmiechem Sakura, nim Mikao zdołał na głos wygłosić swoje zmartwienia.
Starzec skrzywił się, wstając obolały z siedzenia. Próbował rozprostować stare kości, ale widocznie przyśnięcie w takich warunkach naprawdę mu nie służyło. Poczuł bowiem tylko jeszcze większy ból, szczególnie u dołu nadwyrężonych pleców.
Pocieszający dotyk na ramieniu, prawie że w mgnieniu oka, ukoił jego rosnące cierpienie. Mikao wyprostował się, wyczuwając przyjemne, nienaturalne ciepło. Zielona iskra przemknęła przed jego oczyma na krótką, ulotną chwilę. Jednak, kiedy spojrzał na czarodziejkę, ta nie dała po sobie niczego poznać. Po prostu nadal spoglądała z zainteresowaniem na nieprzytomnego oficera.
— Dziękuję, że mnie zastąpiłeś. Teraz sam powinieneś pójść się zdrzemnąć — powiedziała spokojnie, kładąc jednocześnie dłoń na czole rannego mężczyzny. Mimo że miała przyjemny ton głosu, starzec wiedział, że jest to bardziej rozkaz niźli prośba. Nie poczuł bynajmniej urazy, a z chęcią się do tego dostosował. Naprawdę potrzebował odpoczynku.
— Nie masz już gorączki — szepnęła, kiedy została sama w pustej sali. Oficer miał stabilny oddech i zdrowiał z pomocą czarów nierealnie szybko. Jednak i tak resztki irracjonalnych obaw pozostały na dnie umysłu Sakury, dlatego nie chciała odchodzić za daleko. Nie chciała pozostawiać go bez wiedzy, w jakim stanie się znajduje. Toteż przez to tak szybko tutaj przybyła. Martwiła się, że mimo wszystko coś poszło nie tak. I ponownie zawiodła siebie oraz wszystkich naokoło.
Nie odsunęła od razów palców od gładkiej skóry. Zamiast tego mimowolnie przesuwała je z czoła na smukłą, lekko zarośniętą szczękę. Podziwiała rysy oficera i to jak miękko wyglądał, kiedy spał.
Wtedy, niemal niewidocznie, wyczuła drgnięcie mięśni. Powoli się wycofała, ale nim zdążyła całkowicie odsunął knykcie od lica mężczyzny, ten okazał się być szybszy. Swoją własną dłonią gwałtownie przytrzymał zabandażowaną rękę czarodziejki. Oboje zamarli.
Sakura zaskoczona spoglądała w szeroko otwarte, inteligentne oczy. Nie potrafiła rozszyfrować, co dostrzega w ciepłym brązie. Nie potrafiła także pojąć, dlaczego dotyk, mimo że tak gwałtowny, był naprawdę delikatny. Oficer potraktował ją niemal czule, wciąż przytrzymując skórę przy skórze. To było zdecydowanie niespotykane. Sakura nigdy nie czuła się w ten sposób. Czyżby mężczyzna zapomniał, że nie potrzeba było w jej stosunku żadnej miękkości? Jej dłonie nie były niewinne, właściwie zbyt wiele śmierci zadały, by ktokolwiek gładził je w ten sposób.
— Powinieneś bardziej uważać — poinformowała Sakura, przerywając pomiędzy nimi napiętą ciszę. Po wypowiedzeniu tych słów, Hirou podniósł się na łokciach do siadu, a wtedy ich twarze dzieliła od siebie jeszcze mniejsza odległość. — To było głupie z twojej strony, żeby...
Mężczyzna pociągnął ją w swoją stronę. Łagodnie, acz stanowczo. A potem zatopił szorstkie usta w ustach Sakury. Haruno na początku wzdrygnęła się, jednak ostatecznie przymknęła powieki i poddała się emocjom. Ten pocałunek różnił się od tych, które Sakura przeżyła w swoim długoletnim życiu. Jeszcze przed wojną straciła dziewictwo w przydrożnym barze, z pijanym wieśniakiem. W tamtym okresie sądziła, że nikt nie będzie pragnął dziewki takiej jak ona. Nie była ani krucha, ani w żaden sposób bezbronna. Miała mięśnie od lat treningów, miała także wiele szpecących blizn na ciele. Czasami także uważała się bardziej za chłopca, niż dziewczynę, szczególnie, gdy przychodziło jej mordować własnymi dłońmi znacznie przewyższających ją, rosłych wojów.
Dlatego tamte zbliżenie okazało się takie, jak całe jej życie. Pozbawione przyjemności, okrutnie chłodne. Po prostu to były dwa ciała robiące to, czego natura od nich oczekiwała. Facet poza tym był tak pijany, że pewnie nawet nie odróżniłby jej od osła czy konia. A Sakura na pewien sposób to wykorzystała. Chciała by ktokolwiek ją zapragnął, nawet jeśli miało to być za pomocą alkoholu.
Jednak istotnie w późniejszym czasie żałowała tego. W obliczu innych, gorszych rzeczy nie aż tak bardzo, ale jednak, gdyby pozwolono jej cofnąć czas, zapewne już nie poszłaby do tego, obskurnego miejsca i nie rozłożyła nóg przed tym właśnie mężczyzną. Nie pozwoliłaby mu się bezwstydnie obmacywać oraz brutalnie całować. Nie pozwoliłaby, żeby podarł jej żołnierskie spodnie, by wsadzić w nią swojego na wpół podnieconego kutasa.
Chociaż czasami też była szczęśliwa, iż miała to za sobą. Nie musiała się martwić, że jest nieskalana. Że nikt jej nie tknął palcem. Prawdopodobnie przez takie myślenie, następna bliskość z innymi mężczyznami była równie szorstka. Zwykle byli to nachalni żołnierze, którzy dla oka byli przyjemnym zjawiskiem, ale w łóżku już nie tak bardzo. Sakura często wychodziła z namiotów z nowymi siniakami. Ci faceci często sądzili, że skoro sama jest żołnierzem, nie czuje bólu. Cóż, czuła go, choć nie lubiła o tym mówić. Wolała go znosić tak, jak ją nauczono. W duchu, nie dając po sobie poznać krzty cierpienia.
Tym bardziej nie pojmowała, co się właśnie działo. Jak ktoś taki, jak oficer Nara, mógł ją zapragnąć? A może to tylko litość nim kierowała? Dlaczego całował ją tak zapamiętale, jednocześnie wplatając palce w różowe włosy?
Sakura nie miała czasu się nad tym zbyt długo zastanawiać, ponieważ w tle dobiegły ją beznamiętne głosy strażników, czatujących przy drzwiach. Zaledwie chwilę później drzwi zaczęły się niepozornie rozsuwać. Czarodziejka zareagowała natychmiastowo — odsunęła się niemal w nadludzkim tempie, nim do wnętrza zawitała zmartwiona, obca kobieta.
Haruno skierowała spojrzenie na nią, po czym od razu określiła ją jako swoje przeciwieństwo. Nieznajoma była po pierwsze znacznie niższa. Ponadto, oprócz ostro zarysowanego, wydatnego brzucha, wydawała się chorobliwie wychudzona, więc Sakura przypuszczała, że nie warto było szukać żadnych mięśni pod workowatym ubraniem. Twarz z kolei ukazywała nutę dziecięcej niewinności. Teraz jednak wyrażała również oczywiste zmartwienie.
Na dnie żołądka Sakury pojawiły się mdłości. Miała przemożną chęć zwymiotowania. W rzeczywistości nie zapomniała o obrączce na palcu oficera, więc tym bardziej nie powinna przyzwolić na to, co się wydarzyło. Teraz pojęła, że nie tylko wykazała się samolubnością, ale także naiwnością. Jak mogłaby bowiem mierzyć się z kimś tak urodziwym i kruchym? Nikt o zdrowych zmysłach nie wybrałby wojownika zamiast kobiety.
Skóra Sakury z pewnością nigdy nie była tak miękka oraz doskonała. Nie miała też zdrowego zarumienienia, jedynie czasami siniaki, które szpeciły każdy cal muskularnego, ludzkiego płótna.
— Hirou — szepnęła niepewnie żona oficera, podchodząc w ich stronę i równocześnie wyrywając czarodziejkę z przemyśleń.
Najpierw ciężarna ruszyła raźnym krokiem, ale gdy tylko zbliżyła się do szpitalnego łóżka, znacznie straciła na pewności siebie. Ostatecznie zatrzymała się znaczny krok dalej. Następnie spuściła wzrok na podłogę, splatając palce na obfitym brzuchu. — Mówili, że... miałeś wypadek...
— Nic mi nie jest — odparł Nara sztywno, ze słyszalnym dystansem. Sakura zmarszczyła brwi, wychwytując oschły ton. Nie spodziewała się tego. Ostatni raz widziała taką postawę u niego, gdy pierwszy raz się spotkali, a wtedy nie łączyły ich zbyt dobre relacje. Jednak to było zrozumiałe, ponieważ byli dla siebie obcy, a tu miał do czynienia nie z niebezpieczną czarownicą, a z żoną. Nie powinien jej więc tak traktować. Prawdopodobnie. — Już jest w porządku, nie powinnaś się zamartwiać, szczególnie w ciąży, Ayano.
— Pozwólcie, że dam wam chwilę prywatności. Potem do ciebie zajrzę, oficerze — wtrąciła się Sakura, pozornie neutralnie. Naprawdę nie miała ochoty być świadkiem tej wymiany zdań.
Ayano, wydawało się, że dopiero zauważyła, iż w pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba oprócz męża. Z przerażeniem odwróciła się w kierunku czarodziejki. Potem pochyliła gwałtownie sylwetkę, okazując szacunek. Musiało to być dla niej niewygodna pozycja, zważywszy na oczekiwane dziecko.
— Dziękuję ci za uratowanie mojego męża — powiedziała cicho. Haruno, słysząc drżenie w słowach, postarała się wymusić uśmiech, choć naprawdę był to dla niej wyczyn. Mdłości się tylko nasiliły.
— To nic nadzwyczajnego — odparła, nie chcąc już dodawać, że zły stan mężczyzny głównie zawdzięczała właśnie Haruno. Dokładniej stało się dlatego, że była zbyt słaba, aby pokonać wroga. Zaś mężczyzna chciał jej tylko pomóc. Gdyby była silniejsza, nic takiego nie miałoby miejsca. Oto cała prawda.
— Nie, naprawdę... — podjęła raz jeszcze Ayano, prostując się i chwytając rękę Sakury. Tą samą, którą nie tak dawno gładził Hirou.
Fala mdłości podniosła się aż do gardła. Nim jednak przedostała się przez krtań, Sakura przełknęła, a błysk światła oślepił ją zaraz potem. Zieleń oczu zastąpiła ciężka mgła i dopiero po przedłużających się sekundach obraz stał się klarowniejszy. Za to światło zostało przytłumione przez wszechogarniający mrok. Niespodziewanie sylwetka martwego niemowlęcia pojawiła się w otoczeniu owej czerni, jakby szydząc z czarodziejki. Gdy z przerażeniem zrobiła krok w tył, ponownie stała w sterylnej sali. Nie w odurzających ciemnościach.
Mimo tego musiała mrugnąć raz, a potem drugi, by w końcu móc dostrzec w pełni, nierozumiejącą niczego, Ayano. Zapewne kobieta była zdezorientowana; zapytała ją o coś, a Sakura zamiast odpowiedzieć, gwałtownie umilkła. Na pewno także nikt w pomieszczeniu nie dopatrzył się światła — to tylko umysł Sakury z nią pogrywał. I ukazał to, co nadchodziło.
Sakura pojęła to wszystko szybko. I równie szybko nadszedł strach, z którym nie potrafiła aktualnie wygrać. W efekcie objęły ją zimne, przeraźliwe poty, a dłonie zaczęły niekontrolowanie drgać.
— To dziecko... — wydyszała Sakura. — To dziecko umiera...
***
W mroku można było się zatracić. Można było się uzależnić od tego pozornego spokoju i błogiej ciszy. Ale Sasuke wiedział najlepiej, że mrok okazywał się równie zdradliwy, co kuszący. Jednego dnia nazywał się twoim przyjacielem, by drugiego stać się najgorszym wrogiem, z którym nie wolno było walczyć, bo się jedynie przegrywało. Sasuke mimo tego potrafił oszukiwać siebie i mówić, że lubił ciemność. Chociaż czasami ta ciemność nie podobała mu się tak bardzo, jakby świat od niego wymagał. Czasami się jej bał.
Bowiem te szepty, które z nią nadchodziły, były szeptami wrogimi. Kpiły z niego, notorycznie sugerując różne, niekoniecznie dobre rzeczy. Sasuke cholernie bał się im ulec, ponieważ wiedział, że któregoś dnia może okazać się zbyt słaby i po prostu odpuści.
Może dlatego pozwolił sobie na chwilowe ukojenie. I zaspokojenie własnej, chorej ciekawości. Ponieważ odkąd Naruto podczas bitwy sto pięćdziesiąt lat temu pochylił się do niego w geście nagłej czułości, odtąd nie mógł tego obrazu w żaden sposób wyrzucić z głowy. Nawiedzał on nawet jego sny, powracając niczym bumerang i wciąż pytając co by było gdyby. I choć, oczywiście, drażnił się z Naruto z powodu tego niedoszłego pocałunku, tak bardzo sam był wzburzony własny emocjami, które z niego wynikły. I może to była błahostka, tyle że ta błahostka nie odeszła od tak. Właściwie dała początek innym, jeszcze ciekawszym wizjom. Sasuke zaczął zastanawiać się, jaką władzę miałby nad Uzumakim. Zaczął rozmyślać nad tym, jak smakowałyby te usta, jak wyglądałby wojownik szlochający i błagający o przyjemność. Naruto, który byłyby na jego łasce – ten obraz tak kusił go oraz przywoływał. Naprawdę marzył by zniszczyć Naruto swoim mrocznym dotykiem.
Ale wszystkie te pragnienia okazały się błędne w obliczu rzeczywistości. To nie był tylko ostry, pusty seks. Okazało się, że łączyło ich zbyt wiele uczuć, by mogli tak to nazwać. I prawdopodobnie Sasuke nie powinien odsłaniać się w żaden sposób, szczególnie na nieznanych płaszczyznach. Przede wszystkim także nie powinien dawać nadziei Naruto na cokolwiek, ponieważ nie był kimś, kto ofiarowywał miłość, czy ją otrzymywał. Zakładał zresztą, że go nie szło kochać. A przynajmniej na to nie zasługiwał.
Niemniej ten zwodniczy mrok po drugiej stronie powiedział mu, że nie chce nie wiedzieć jak to jest. Nie chce zostawić Naruto bez zasmakowania tych właśnie ust. Nie chciał odchodzić bez dotknięcia światła choć na krótką, ulotną chwilę. Był samolubny? Oczywiście. Wyjątkowo jednak nie zamierzał się za to piętnować. Gówniany świat był mu winny chociaż tyle. Niczego więcej nie pragnął, skoro śmierć, albo cokolwiek innego, miało nadejść. Tylko skrawek pieprzonego światła. Chciał ułudy, że nie jest jeszcze doszczętnie skażony złem.
Problem w tym, że nie przewidział jednego — że jeśli już zasmakuje jasności, będzie łaknął jej więcej. I więcej.
I więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top