ROZDZIAŁ PIĄTY
Jestem pewna, że wielu z Was czeka na kolejne rozdziały. Nie mogę obiecać, że już teraz regularnie będę je publikować, ponieważ muszę skończyć jeszcze inne opowiadania. Bądźcie jednak pozytywnej myśli ^^
ROZDZIAŁ PIĄTY
Schodzili po betonowych schodach, które niemalże uginały się pod nimi. Mikao mimo tego nie patrzył w dół stawiając kroki, tylko przed siebie. Tam bowiem dalej widział trzy, niemal zamazane sylwetki. Byli jak posągi wykonane z marmuru. Nie drgnęli nawet na sekundę, przez co złudnie można było uznać ich za martwych. Jedynie wiatr czasami wprawiał w ruch lekko postrzępione szaty.
Gdy w końcu znaleźli się na dziedzińcu, natychmiast zostali otoczeni przez straż. Hokage ruchem ręki ostrzegł, by zachowali odpowiednią odległość. Nie był jeszcze w zagrożeniu, nie było powodu do obaw. Zresztą nie wydawało się teraz odpowiednim, aby drażnić Trójcę.
Straż dostosowała się, acz dłonie nie ściągnęli z rękojeści ostrzy, przytwierdzonych do boków.
Starzec w tym czasie nie patrzył ani na przywódcę kraju, ani na jego przyodzianych w zbroje żołnierzy. Zamiast tego przyglądał się ciemnowłosemu mężczyźnie. Obserwował on bowiem Hokage tak, jakby zabicie wodza wcale nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Nieważne ile stać będzie przed nim lub za nim. Gdyby chciał — w ułamku sekundy ciało osunęłoby się na ziemię. Mikao był tego pewien.
Brunet drgnął, powoli jego wzrok przepłynął na starca. Kącik ust uniósł się lekko, jakby w szyderczym uśmiechu. Po plecach Mikao przeszły nieprzyjemne dreszcze.
— Witajcie w naszej przystani — zaczął oficjalnym tonem Hokage. — Nazywam się Kitori Suzano i jestem dwudziestym drugim Hokage Kraju Ognia...
— Obyś nie był ostatnim — zakpił szorstko mężczyzna, gładząc czułym gestem katanę. W tym ruchu kryło się coś niezwykle złowrogiego. Ponadto mrok wydobywający się z miecza, oplatał blade ciało tak, jakby szykował się do uderzenia. — W każdym razie skończmy to przedstawienie. Nie jesteśmy...
— Zamilcz, Sasuke.
Tłum ludzi poruszył się na dźwięk tego beznamiętnego tonu. Głos był zupełnie cichy, aczkolwiek intensywny i przypominający rozkaz. Mikao bezbłędnie zrozumiał od kogo pochodził. Demon stojący w środku — to właśnie on przemówił.
Najdziwniejsze jednakże było to, że ciemnowłosy usłuchał. Już się więcej nie odezwał, jakby wola mężczyzny przynależała do ów demona.
— Przybyliśmy wam pomóc — oświadczył demon, a jego błękitne oczy były wtenczas zimne jak lód. Wykonał krok, straż poruszyła się. Wykonał kolejny — wyciągnęli ostrza. — I tylko tyle możecie od nas dostać.
Był na wyciągnięcie ręki Hokage. Mikao wiedział, że przyjaciel z trudem utrzymuje nerwy na wodzy. Że pot cieknie mu ciurkiem po rozpalonym ciele.
— Już raz wygraliście — zauważył Mikao, rozumiejąc, co blondyn miał na myśli. Głowa mężczyzny nagle odwróciła się w jego stronę. W ułamku sekundy zmaterializował się przed nim, przez co nawet straż krzyknęła przerażona.
Spojrzał mu prosto w oczy. Ujrzał błękit, ale ten błękit nie był całkowicie czysty. Coś w nim sprawiało, że serce zamierało w trwogach grozy. Mikao naprawdę zaczynał się bać.
— Gdybyśmy wygrali — zaczął cicho — nie musielibyśmy się tutaj już nigdy zjawiać.
Po tych słowach nastała cisza. Niemalże Mikao miał wrażenie, że słyszy pulsującą w przerażeniu krew ludzi naokoło niego. Wszyscy oni nie wiedzieli, co właśnie się działo. Starzec nie mógł się więc dziwić, że ich umysły trawił lęk.
— Przybyliście długą drogą, jestem pewien, że nie pogardzicie wypoczynkiem i dobrą strawą — powiedział niespodziewanie. To wydawało mu się teraz najwłaściwszą rzeczą. Rzeczywiście, ujrzał kątem oka cień wdzięczności na kobiecej, pokrytej tatuażami twarzy. Do tej pory nie zwracał na nią uwagi. Teraz jednak zmarszczył brwi, jakby się nad czymś usilnie zastanawiał.
— Istotnie, nie pogardzimy— odpowiedział demon.
***
— To tutaj — szepnęła służąca, wskazując na pokój przed nimi. Sakura z kamienną twarzą, pokiwała głową, po czym — otwierając drzwi machnięciem ręki — weszła do środka. Nie oglądała się za siebie. Usłyszała tylko głuche trzaśnięcie i warknęła bezsilnie. Po jej nadgarstkach znowu przepłynęła szkarłatna ciecz.
— Nie cieszysz się? Jesteśmy w domu. — Ino przekrzywiła głowę w niemałym zaintrygowaniu. Stała nad klęczącą przyjaciółką, jakby chciała zrozumieć jej zachowanie. Oczy miała puste, bez emocji.
Krew zaczęła lać się mocniej przez owinięte bandaże. Zielona aura rozszalałe kołata koło kobiety, raz zwężając się, a raz rozszerzając. Prawie tak samo jak serce Sakury.
— Tyle domów, tyle ludzi. Nic prawie się nie zmieniło, prawda? — kontynuowała Ino, nachylając się. — Wtedy wierzyli w ciebie i teraz też wierzą... Ich też zdradzisz?
— Przestań — nakazała Sakura, przymykając oczy. Właśnie działo się to, czego najbardziej się obawiała. Przeszłość stawała się wyraźniejsza, niemalże mogła jej dotknąć szorstkimi palcami.
Błękitne oczy Ino iskrzy w ten przyjemny sposób. Sakura uśmiechnęła się delikatnie w jej stronę, gdy poczuła ciepłą dłoń na ramieniu. Uniosła podbródek i zaprzestała zapinania ochraniaczy na nogach.
Słońce ją trochę oślepiało, ale i tak dostrzegała kontury przyjaciółki. Ino już była ubrana w swój bojowy strój. Po bokach miała nawet upięte kunaie.
— Sakura, wierzę w ciebie. Wiesz o tym, prawda?
— Przestań! — Krzyk różowowłosej przeniknął przez mury pokoju tak gwałtownie, że aż wprawił je w drżenie. Świat naokoło zaczął wirować. Krople potu powstały nawet na licu, a paznokcie z bólem wbijały się w poranioną skórę. Ino powoli zaczynała się rozmazywać. Znowu przechyliła głowę.
Po prawym poliku blondynki ciągnęła się odrażająca szrama, aż do oka. Przysłaniała ją ręką, dlatego palce też ociekały krwią. Sakura zastygła, schowana zza skałą. Ino, klęcząca obok niej, zaprzeczyła ruchem głowy, wciąż powstrzymując krwotok.
— Nic mi nie jest. Ruszaj.
Sakura wpadła w konwulsje. Ból dosięgnął klatki piersiowej. Drżącą dłoń uniosła do góry. Zielona energia oplotła jej nadgarstek, a potem zaprzestała obijania się o ściany.
Krzyki jednak dalej uciekały ze spierzchniętych warg. Widmo Ino wydawało się być z tego powodu bardzo zadowolone. Uśmiechało się coraz szerzej.
— Przecież pamiętasz, Sakura. Pamiętasz?
— Nie! — warknęła, powstając na chwiejących nogach. Diament na czole zapłonął intensywnym, zielonym blaskiem. Z kolei runy na twarzy stały się czarniejsze, niż zwykle.
— Odejdź! — nakazała w stronę przyjaciółki. Widmo cofnęło się delikatnie, a potem okno rozwarło się na oścież, wpuszczając do środka zimny, srogi wiatr. Z tym wiatrem kobieca postać rozwiała się, nie pozostawiając po sobie zupełnie niczego.
Sakura bezwładnie opadła na drewnianą podłogę, ignorując ból. Będzie miała siniaki, ale nie było to nic istotnego, czym musiałaby się przejmować. W swoim długim życiu nabawiła się ich wystarczająco dużo.
Westchnęła spazmatycznie. Nie chciała się teraz ruszać, naprawdę nie chciała, ale czas nie był jej sprzymierzeńcem. Ostatecznie więc zdecydowała się powstać, aby ruszyć w kierunku niewielkiej łazienki, mieszczącej się po prawej stronie. Niemal od razu znalazła ręcznik, a następnie wróciła do pokoju. Opadła na kolana i zaczęła wycierać krew z podłogi, póki ta była jeszcze wilgotna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top