A może by tak PRYWATNY SZOFER?

Hej misie
Kilka dni temu na moim instagramie carolineangel_autor była ankieta odnośnie drugiej części
96% z Was zagłosowało na TAK, dlatego wstawiam tu prolog i rozdział pierwszy, by upewnić się czy warto skupić się za jakiś czas na szoferze ❤

Prolog

Eteryczne rysy twarzy na pozór wyglądają łagodnie. Są piękne, zniewalające. Przypatrując się fotografii złocistowłosej Pani, kiełkuje we mnie nieznane mi jak dotąd uczucie spełnienia, żądzy, chęci posiadania, uległości... Padnę jej do stóp, gdy tylko tak rozkaże.

Kobieta ze zdjęcia, zrobionego telefonem jest dominująca. Miałem okazję poznać smak jej pogardy. Zasmakowałem uczucia niższości. Pragnę więcej.

Chcę być przy niej, gdy tylko zapragnie mojej bliskości. Padnę do jej stóp, jeśli zechce mnie przyjąć w swoje ramiona.

Nie pozwolę, by jakiś inny mężczyzna oplótł wokół niej swoją pajęczą sieć. Ona należy do mnie. Pokażę jej, że jestem jej godzien.

Zdobędę ją. Będziemy razem.

Już niebawem...

Jej oczy są koloru czystego miodu, dlatego wybrałem czekoladki właśnie o tak słodkim smaku, by pokazać, że żaden szczegół w jej wizerunku mi nie umknął podczas naszego pierwszego spotkania.

Nieśpiesznie odkręcam wieczne pióro, po czym kaligraficznym zdobionym pismem piszę:

Droga Evie,

Te czekoladki są odzwierciedleniem twego spojrzenia. W twoich tęczówkach płynie miód, który śni mi się każdej nocy.
Jestem tobą oczarowany.

Twój,
Tajemniczy wielbiciel

Wsuwam karteczkę pod wieczko czekoladek, po czym udaję się na pocztę.

Zdobędę ją.

Wkrótce będzie moja.

Rozpieszczony pudel

Czekoladki, które dostałam kilka chwil temu smakują jak zmielone trociny, połączone z płynem do dezynfekcji jamy ustnej. Są paskudne. Drażnią moje wrażliwe podniebienie i z całą pewnością powodują korozję szkliwa. Bez sentymentu do mojego Tajemniczego wielbiciela, który pojawił się znikąd, wyrzucam jeszcze pełne opakowanie do śmietnika, a dołączoną karteczkę wrzucam do szuflady, by w razie gorszego dnia, móc mieć się z czego pośmiać. To takie desperackie.

Każdy zakompleksiony, niechlujny i o zgrozo, biedy mężczyzna stara się o moje względy w dość żałosny sposób, a ja jestem zbyt zajęta, by zawracać sobie głowę, nic nie wartym śmieciem.

W każdym razie muszę pozbyć się tego ohydnego posmaku z ust, dlatego udaję się do łazienki, by wyszczotkować zęby. Przy okazji poprawiam makijaż i układam włosy.

Miodowe czekoladki. Parskam do swojego odbicia w lustrze. Kto wpadł na tak durny pomysł, by wysłać mi słodkości z tak niskiej półki? Ile mogły kosztować? Dwa dolary?

Najwidoczniej mój cichy wielbiciel nie ma pojęcia o moim upodobaniach, więc automatycznie ląduje na liście osób, z którymi nie chcę mieć nic do czynienia.

- Evie! - woła mnie gosposia, pracująca dla moich rodziców od kilkunastu lat. - Twój tata wzywa cię do swojego gabinetu. Podobno to pilna sprawa.

- Już idę. - odkrzykuję. Ostatni raz zerkam na swoje odbicie, po czym nieśpiesznie pokonuję odległość od mojej sypialni do gabinetu ojca, który jest jego azylem. Ja natomiast to miejsce nazywam jego centrum dowodzenia, z którego trzyma pieczę nad swoimi licznymi interesami, dzięki którym nie muszę martwić się o dietę, składającą się ze starego chleba i najtańszego masła z supermarketu.

Wchodzę do pomieszczenia bez pukania. Od razu dostrzegam tatę, siedzącego na swoimi skórzanym oldskulowym fotelu, a nieopodal niego stoi pan Doherty, mój podstarzały szofer, mający coraz większe problemy z koncentracją.

- Evie, mam dla ciebie dwie wiadomości. - wypowiada tata, nie marnując czasu na beznadziejną i nic nie wnoszącą do naszego życia pogawędkę o przebiegu dnia. - Otóż pan Doherty odchodzi na emeryturę.

- Świetnie. - stwierdzam, uśmiechają się. - Przynajmniej nie muszę się już obawiać, że zginę. Brak koncentracji na zakorkowanych drogach Seattle to naprawdę kiepska sprawa.

- Evie, dziecko. - wzdycha tata. - Nie powinnaś nikogo obrażać. Tym bardziej, że pan Doherty pracował dla nas przez dwadzieścia lat. - wywracam oczami, ucinając tym samym wychowawczy monolog. Co mnie obchodzi jakiś szofer? Był, a teraz go nie ma. Proste!

- A ta druga wiadomość?

- Od dziś obowiązki twojego kierowcy przejmuje Jacob Reynolds.

- Ok. - unoszę prawą brew. - I co z tego? Kierowca jak kierowca. Ma mnie zabrać z punktu A i bezpiecznie przewieźć do punktu B.

- Gdzie ja popełniłem błąd w twoim wychowaniu?

- Nigdzie. - uśmiecham się. - Doskonale przecież o tym wiesz. Mogę już iść? - przytakuje, więc wracam do swojej sypialni, by przygotować się na imprezę, organizowaną przez moją przyjaciółkę z okazji urodzin Lelani, czyli jej pudla. Jest to chyba najbardziej rozpieszczona suczka, jaką widział świat. Reagan zabiera ją co tydzień do zwierzęcego spa, by odświeżyć jej miękkie futerko i zadbać o paznokcie. A jeśli mam być szczera, uważam że Lelani ma większą garderobę, niż ja, a mam całkiem sporą.

~***~

Moje kilkunastocentymetrowe szpilki odbijają się echem od ścian w podziemnym parkingu. Kieruję się do Suva, zaparkowanego najdalej od windy. Jest to doskonały powód, by skarcić mojego nowego szofera. Powinien był zaparkować przed samym wejściem do garażu, bym nie musiała odczuwać potwornego bólu stóp przy każdym kroku. Te szpilki są śliczne oraz perfekcyjnie wydłużają i wyszczuplają moje nogi, ale są cholernie niewygodne.

Szlag by to. Mogłam ubrać baletki. Wyglądałabym gorzej, ale z całą pewnością łatwiej byłoby mi się poruszać Evie o czym ty w ogóle myślisz? O zgrozo! Gdybym zdecydowała się na buty z płaską podeszwą, nawet pudel Reagan popatrzyłby się na mnie z niesmakiem!

A Lelani ma doskonały gust. Nie ubierze czegoś, co jej zdaniem nie pasuje do jej białego futra.

- Dzień dobry, proszę pani. - Przystaję i otwarcie wgapiam się w czarnowłosego, wysokiego i na pierwszy rzut oka dobrze zbudowanego mężczyznę. Jest ubrany w czarny dopasowany garnitur, a na szyi ma zawiązany krawat o tym samym kolorze.

Cholibka! Czuję suchość w gardle! Czyżby to wina tych miodowych czekoladek? Skutki zjedzenie czekoladowego paskudztwa będę chyba odczuwać kilka dni. Z całą pewnością nabawiłam się zgagi.

- Dlaczego zaparkowałeś samochód tak daleko? - pytam oskarżycielsko.

- Przepraszam za niedogodności. - wypowiada grubym barytonem, po czym otwiera dla mnie tylne drzwi. - Ale to miejsce jest przeznaczone dla tego samochodu.

- Nie interesuje mnie to. Następnym razem masz zaparkować bliżej wyjścia z windy, zrozumiano? - mimika twarzy Jacoba nie zmienia się. Mężczyzna ze spokojem mnie obserwuje , wciąż trzymając otwarte drzwi za klamkę.

- Wedle życzenia, proszę pani.

- Doskonale. - sadowię tyłek na tylnej kanapie, a po niespełna minucie Jacob zajmuje miejsce za kierownicą. - Wiesz gdzie masz jechać?

- Tak, proszę pani.

- Postaraj się ominąć korki.

- Zrobię, co w mojej mocy, proszę pani. - odpowiada, po czym zapada cisza. Czarnowłosy powoli wyjeżdża z parkingu na zatłoczone ulice Seattle, a ja ze znudzeniem przyglądam się ludziom, wałęsającym się chodnikami. Jaką jestem szczęściarą, że mam samochód z prywatnym szoferem i nie muszę zaprzątać sobie swojej ładnej główki takimi problemami, jak brak środków na kącie, czy też zamartwiać się niespłaconym kredytem hipotecznym. Szczęście dopisuje mi od chwili narodzin. Spłodził mnie zamożny człowiek i urodziła mnie kobieta znana na całym świecie przez swoją markę kosmetyczną. Czasem wystarczy tylko przyjść na świat, by żyć jak pączek w maśle.

- Dlaczego stoimy? - pytam ze znudzeniem.

- Trudno byłoby przejechać skrzyżowanie, gdy sygnalizacja świetlna pokazuje kolor czerwony, proszę pani. - wypowiada spokojnie, ale dostrzegam jak jego dłonie, mocniej zaciskają się na kierownicy. Czyżby mój nowy szofer był cholerykiem? Aj, no to ma facet przesrane. Nabawi się ze mną nerwicy.

- Nie musisz się wymądrzać. - stwierdzam, krzyżując ręce na piersi. Jacob zerka na mnie w lusterku wstecznym, lecz prędko powraca spojrzeniem na jezdnię przed nim, nie kwestionując moich słów.

Wychodzi na to, że Jacob Reynolds nie należy do wygadanych ludzi.

Dwadzieścia pięć minut później, wysiadam z samochodu przed willą Reagan. Gdy tylko mijam mojego szofera, trzymającego drzwi, odrzucam włosy do tyłu, by te uderzyły go prosto w twarz.

- Evie! - piszczy uradowana przyjaciółka, która zbiega właśnie ze schodów w swoich wysokich koturnach. - Już myślałam, że zapomniałaś. Lelani zrobiła się niespokojna.

- Wybacz, ale mój nowy szofer – wskazuję na Jacoba. - jeździ jak emeryt. - rudowłosa ukradkiem luka na czarnowłosego, po czym oblizuje swoje pełne wargi.

- Schrupałabym go. - stwierdza radośnie. - Moja posucha trwa zdecydowanie za długo.

- Aż dwa dni? - kpię.

- Ej! To było wredne! - oburza się. - Masz mnie za jakąś ladacznicę? - cała Reagan. Obrażalska i bez dystansu do siebie samej. Wywracam oczami i rezygnuję z kontynuowania tematu, ponieważ mogłabym jeszcze bardziej pogrążyć siebie.

- Gdzie Lelani? - unikam skierowanego do mnie pytania. - Mam dla niej prezent. - macham torbą, w której znajduje się psie sztuczne futro w panterkę, które zadba, by nasza psia królowa nie zmarzła podczas zimowych przechadzek po ogrodzie.

- W salonie. Trafisz sama, prawda? - pyta, aczkolwiek jej wzrok wciąż pożera apetyczne ciało mojego szofera, który wygląda tak, jakby w ogóle nie dostrzegał napalającej się na niego kobiety.

- Masz zamiar rzucić się na Jacoba?

- Tak. Dlatego idź stąd!

- Przypominam, że to mój pracownik. - spieram się z niezadowoleniem. Nienawidzę, gdy ktoś mi rozkazuje. Zwłaszcza Reagan.

- No i? - parska śmiechem. - Jest przystojny, a jego garnitur pasuje na niego perfekcyjnie.

- Ale to wciąż pracownik. Niższy sort.

- Idź do Lelani i przestań mnie irytować. Chcę Jacoba, więc będę mieć Jacoba.

- Jacob! - wołam, co zwraca jego uwagę.

- Tak, proszę pani?

- Czy możesz stąd odjechać i wrócić po mnie za trzy godziny? - Reagan wbija we mnie palące spojrzenie, które prawdopodobnie wypali mi dziurę w najnowszej sukience od Coco Chanel.

- Naturalnie. - odpowiada i wsiada do samochodu.

- Jesteś podła. - syczy rudowłosa, po czym wyrywa z mojej dłoni prezent dla jej pudla. - Nie musisz nawet wchodzić. Przekażę prezent za ciebie! - z uniesioną brwią obserwuję jak moja przyjaciółka wchodzi po schodach, tupiąc nogami jak mała obrażona dziewczynka, a gdy tylko znika wewnątrz willi, Jacob wyjeżdża z posesji.

Szlag.

Wróci tu za trzy godziny, a mnie wyrzucono z urodzin rozpieszczonego pudla.

I jak?
Dodam jeszcze, że nasz Jacob już pojawił się w PO 😁
Buziole ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top