Śmiech w labiryncie
Gilbert zjadł spore śniadanie. On ogólnie dużo jadł. Taki styl życia. Potrzebował energię do ćwiczeń, którym oddawał się wręcz nałogowo.
Roderich ledwo zmęczył kromkę suchego chleba. Powiedział Gilbertowi, że słabo się czuje, bo przez całą noc ktoś gniótł mu żołądek. Prusak zaśmiał się tylko i mrugnął, a Roderichowi stanęło serce.
- Jakie masz plany na dziś? – zapytał Gilbert, odnosząc talerze do zmywarki.
Roderich wzruszył ramionami.
- Pewnie będę czytać. – Przypomniał sobie, co wieczorem zrobiła z nim jedna niepozorna książka. – Albo lepiej nie... Ostatnio czytałem aż za dużo – zełgał. – W sumie to rozważam, czy nie wyjść na spacer.
Gilbert uśmiechnął się szeroko. Jeszcze dwanaście godzin temu nie marzył o takiej odpowiedzi. Może jednak uda się naprawić Rodericha? Może przedsięwzięcie wcale nie jest skazane na porażkę?
- Droga wolna – powiedział Gilbert. – Jeśli sobie tego życzysz, mogę pójść z tobą. Możemy także pograć w tenisa, w ping-ponga, popływać, przejść się na siłownię, obejrzeć film, przejechać się do miasta albo skorzystać z tego cudeńka. – Wskazał kciukiem na wielki labirynt przemieszany z basenami pełnymi piłek, rurami, pochylniami i sznurowymi pajęczynami.
Roderich uśmiechnął się znacząco.
- Przekonałeś mnie – rzucił.
I już go nie było.
W ciągu paru sekund znalazł się przy wejściu do labiryntu. Starając się ukryć fakt, że już ma zadyszkę, zniknął w zielonej rurze.
- O ty... - zaśmiał się Gilbert i ruszył za nim.
Roderich wiedział, że ma tylko kilka sekund przewagi. Wiedział także, że jego kondycja jest na żałosnym poziomie, a Gilbert spędza kilka godzin dziennie na siłowni.
Skorzystał z zaskoczenia. W przeszłości był przecież bardzo dobrym taktykiem. A może nadal nim jest?
Zaraz się zobaczy.
Pokonał poziomą zieloną rurę i wypadł na żółty materac. Stąd drogi były dwie: w górę czerwonej pochylni upstrzonej plastikowymi stopniami i dalej płasko, przez brązowo-białą pajęczynkę.
Roderich wybrał pierwszą trasę. Wspiął się, potem przebiegł kawałek dzielący go od zakrętu. Widział Gilberta gnającego ku wejściu. Zewnętrze labiryntu było otoczone zieloną siatką, niczym więcej. Roderich przeklął się w myślach, że o tym nie pomyślał. Przeciwnik na pewno go zobaczył i wie, dokąd Austriak biegnie.
Dlatego teraz Roderich skręcił w głąb piankowo-plastikowego gąszczu. Zjechał do basenu z piłkami, popełniając kolejny błąd – narobił przy tym strasznego hałasu. Czym prędzej wygrzebał się z żółtych kulek, przebiegł obok malunku lwa, wspiął się po ofrędzlowanej linie, przeturlał pod fioletowym walcem na rolce i przemknął przez kolejną poziomą rurę.
Słyszał za sobą Gilberta – nie tyle jego kroki, co odgłosy plaśnięć, uderzeń, ślizgów i rozsypywanych plastikowych kuleczek.
Wiedział, że musi oddalić się jak najszybciej, jednocześnie klucząc tak, by Gilbert nie zdołał wydedukować, dokąd Roderich pobiegł.
Trudne zadanie. Ale nie niemożliwe.
Roderich wpadł do następnego basenu całkiem przypadkowo – poślizgnął się na zakręcie i nie zauważył otwierającej się pod nim przepaści. Tym razem na szczęście zbiornika nie wypełniały piłeczki, lecz piankowe makarony. Austriak klął pod nosem, usiłując się z nich wyplątać.
Gilbert się zbliżał.
Roderich wyskoczył z basenu i wspiął się na pajęczynę, która poprowadziła go całe trzy piętra w górę. Tam zjechał o dwa piętra długą, spiralną rurą koloru kanarkowego.
I wpadł prosto na Gilberta, który najwyraźniej znał skrót.
Roderich odwrócił się i w szaleńczej próbie ucieczki zrobił dwa kroki, które zakończyły się wpadnięciem do basenu z tęczowymi kuleczkami. Basen był przynajmniej trzy razy większy od poprzedniego, co wiązało się także z głębokością. Roderich wpadł w piłki, wbił się w nie, i nie mógł wydostać. Nic też nie słyszał, bo przy uszach stukały mu małe okrągłe draństwa.
Zdał sobie sprawę z obecności Gilberta, gdy ten złapał go za tył bluzy i próbował wyciągnął na górę. Roderich desperacko zamachał rękami. Jego dłoń trafiła na narożnik zbiornika. Austriak kurczowo złapał znajdującą się tam rurkę.
Gilbert ciągnął dalej, śmiejąc się. Po jakimś czasie zrozumiał, że jego metoda nie przyniesie efektu, więc przeniósł dłonie na boki przyjaciela i zaczął go łaskotać.
Roderich parsknął śmiechem. Gilbert dobrze pamiętał jego słaby punkt.
Austriak sięgnął ku dłoniom przyjaciela, by je od siebie oderwać. Równocześnie kopnął prawą nogą i trafił piętą w coś miękkiego. Gilbert zaklął po wojskowemu i puścił Rodericha, który szybko wykorzystał okazję, zanurkował w piłki i pod ich osłoną doczołgał się na drugi koniec basenu.
Przez chwilę nic się nie działo. Potem coś zaszurało tuż obok głowy Rodericha. Austriak czmychnął w bok, uciekając przed Gilbertem. Weteran jednak zauważył ruch i odpowiednio wyliczył jego trajektorię, bo pół sekundy później złapał go za kostkę i wyciągnął na powierzchnię, uśmiechając się złośliwie.
- Akuku – powiedział na powitanie.
- Akuku – odparł Roderich, również się uśmiechając.
Skręcił się jak piskorz, kopnął Gilberta w twarz i ponownie zanurkował. Prusak znowu go znalazł. Tym razem Roderich umknął, przemykając między nogami albinosa. Potem, korzystając z dezorientacji przeciwnika, zaczął się wspinać po sznurkowej drabince, która nagle znalazła się w zasięgu jego rąk.
Gilbert ściągnął go, gdy znajdował się niecałe dwa metry nad powierzchnią piłek. To jednak wystarczyło, by Roderich i trzymający go Gilbert runęli do tyłu, zagłębiając się w kolorową masę.
Śmiali się tak wylewnie, iż Austriak dopiero po chwili zorientował się, że połowicznie leży na Gilbercie. Do rumieńców po wysiłku dołączyły czerwone plamy, które zawsze towarzyszyły kontaktowi z Prusakiem.
- Złapałem cię – wydyszał Gilbert. Jakby dla zaakcentowania tych słów mocno objął Rodericha ramionami, nie pozwalając mu na choćby najmniejsze poruszenie.
- Zauważyłem – odstękał Austriak, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Będzie trzeba to kiedyś powtórzyć – zaśmiał się Gilbert, oddychając prosto do ucha przyjaciela.
- Koniecznie...
Niespodziewana bliskość Gilberta i adrenalina krążąca w żyłach po długim biegu sprawiły, że Roderich był bardziej śmiały niż zazwyczaj. I gdyby nie to, że ramiona Gilberta ściskały go teraz mocno, Austriak bez wątpienia zrobiłby cos głupiego. Na przykład odwróciłby się i spojrzał na przyjaciela w ten sposób, że ten poznałby jego największy sekret. Jego najgłębiej skrywaną miłość.
I bez tego był w stanie popełnić błąd. I go popełnił.
Sięgnął ku ręce Gilberta i położył dłoń na jego nadgarstku. Ścisnął lekko i nie puszczał.
Co dziwne, Prusak wcale nie potraktował tego jako błąd. Po krótkiej chwili rozluźnił uścisk, delikatnie przepchnął przyjaciela na miejsce obok siebie i podłożył mu ramię pod głowę.
- Zawsze lubiłem to miejsce – powiedział.
- Ma w sobie pewien urok – zgodził się Roderich.
Gilbert podparł się na łokciu, chcąc spojrzeć na Austriaka. Ten jednak już czuł nadchodzący rumieniec, więc zrobił zgrabny unik, odskoczył, wylądował na tyłku i rzucił w Gilberta różową piłką.
Jeszcze przed upłynięciem pięciu sekund powietrze nad basenikiem zaroiło się od kolorowych kulek.
MRʑ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top