W lotniskowej toalecie

Roderich zatrzasnął się w kabinie, usiadł na sedesie i schował twarz w dłoniach. Jego ramionami wstrząsnął szloch, policzki momentalnie zwilgotniały.

Płakał cicho, tłumiąc łkania. W łazience było pełno ludzi, którzy mogliby wyzwać go od czubków w dwudziestu językach. Roderich oczywiście znałby je wszystkie, więc tym bardziej nie miał ochoty na pokaz słabości.

W pewnym momencie nie wytrzymał. Postanowienie ostatecznego rzucenia nałogu prysło jak bańka mydlana, gdy czarny potwór wsunął pazury między żebra Austriaka, usiłując je rozdzielić. Roderich przycisnął rękaw do twarzy i krzyknął cicho. Nie dawał sobie rady.

Gilbercie, dlaczego nie poprosiłem Cię o pomoc?

Wszystkie „przybory" Rodericha zostały w domu. Gilbert wziął ze sobą żyletki do maszynek do golenia, ale nie było ich wiele, więc Prusak zauważyłby zniknięcie jednej. Roderich nie miał przy sobie niczego ostrego. Paznokcie przyciął, biżuterii nie nosił. Dlatego teraz wpił palce w stare rany na lewym przedramieniu. Zagryzł wargi, by nie krzyknąć. Ból promieniował z ręki na cały organizm. Docierał do klatki piersiowej i topił czerwienią potwora, który gulgotał i sapał, protestując. On też chciał tylko żyć. On też pasożytował, żeby przetrwać.

Zupełnie jak Roderich...

Dziwił się, że Gilbert jeszcze nie ma go dość. Że z nim wytrzymuje. Gdy Roderichowi zdarzały się ataki w towarzystwie Elizabety (a były to ataki bardzo lekkie i niewinne w porównaniu do teraźniejszych), Węgierka udawała, że nic nie widzi. Czasami wychodziła z pokoju, nim Austriak zrobił to samo. Nie chciała patrzeć. Nie tolerowała jego cierpienia.

Ktoś zapukał w drzwi kabiny. Roderich nie zareagował. Tłumy ludzi przelewały się przez toalety. Nikt już nie pamiętał, że w piątej kabinie od drzwi ktoś siedzi. Wszyscy myśleli, że jest nieczynna, co było Roderichowi na rękę.

Jednak pukanie się powtórzyło. Ktoś po francusku poinformował nachalnego, że toaleta jest zamknięta, odkąd podróżny tu przyszedł.

- Rod – rozległ się cicho głos. – Bist du hier?

Roderich ponownie załkał. Poczuł ogromny wyrzut sumienia, gdy spojrzał na swoją rękę. Na wymięty rękaw, który gniótł, żeby dostać się do czerwonej powodzi.

- Tak... - wyszeptał.

- Znowu coś się stało, prawda? – Gilbert nie wydawał się zły, że Roderich go oszukał. Jedynie zmartwiony. Bardzo, bardzo zmartwiony.

- Tak...

- Wpuść mnie. Za chwilę mamy samolot.

Roderich otworzył drzwi. Gilbert wsunął się przez szparę.

Zrobił zatroskaną minę, gdy zobaczył przyjaciela. Uklęknął i objął go mocno. Roderich zapłakał, wtulając twarz w zagłębienie szyi Prusaka.

- No już, spokojnie, kochany – szeptał Gilbert, gładząc go po plecach. – Musimy iść. Porozmawiamy w samolocie.

Delikatnie podniósł przyjaciela. Otarł mu twarz rękawem i podał chusteczkę, by Roderich mógł oczyścić nos.

Wyszli objęci. Roderich popłakiwał przez całą drogę do samolotu. Gdy w końcu zajęli swoje siedzenia, położył głowę na ramieniu Gilberta i przycisnął dłoń do ust, by zbytnio nie hałasować. I tak wzbudzili zbyt duże zainteresowanie.

- Co się stało, Rod? – wyszeptał Gilbert do ucha przyjaciela.

- Nic... - wydusił z siebie tamten. Taka zresztą była prawda. Roderich nie potrafił podać przyczyny swojego płaczu. Chociaż, gdyby miał obstawiać, założyłby, że to przez czułość Gilberta. Jak wiele razy wcześniej, Roderich prawie uwierzył, że to coś więcej niż przyjaźń. – Naprawdę, nie wiem... przepraszam...

Gilbert przytulił go do siebie. A gest ten zawierał tyle ciepła, że Roderich omal znowu się nie rozryczał.

- Spokojnie – mówił Prusak ciepło. – Nic się nie stało. Jestem tutaj.

Wiem, że jesteś... Gdyby Cię nie było, nie czułbym się tak dobrze...

...i źle jednocześnie.

- Gilbert?

- Jestem.

- Cieszę się... Naprawdę i... dziękuję.

- Za często dziękujesz za rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. No już, głowa do góry. Jestem z tobą, pamiętasz? Nie masz powodu do płaczu – zakończył Gilbert czule.

No właśnie mam...

- Dziękuję...

- Znowu to robisz, Rod.

- I będę to robić.

- Jak chcesz...

Roderich wyciągnął ramiona i zarzucił je przyjacielowi na szyję. Gilbert z pewnym zaskoczeniem oddał gest.

- Też się cieszę, że jesteś – wyszeptał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top