To takie zabawne
Gilbert wypił. Dużo. Chwiał się na nogach, co zdarzało mu się bardzo rzadko.
W pewnym momencie stwierdził, że nie chce siedzieć bezczynnie, więc wziął Rodericha za rękę i poszli na poszukiwania czegoś ciekawego.
Austriakowi lekko szumiało w głowie, ale nie był pijany. Mimo to bardzo dobrze się bawił. Gilbert cieszył się jak dziecko i ciągnął go po całym domu. Jego gesty stały się odważniejsze, co sprawiało Roderichowi pustą przyjemność – przecież Prusak zachowywałby się tak wobec każdego innego człowieka. Gdy się przemieszczali, Gilbert trzymał go za rękę. Gdy robili przerwy, by odetchnąć lub czegoś się napić, Prusak przytulał go, głaskał po głowie i robił inne, podobne, drobne gesty.
Gesty, od których Roderichowi motylki obijały się o ściany żołądka.
W ciągu tych dwóch godzin wpadli do kuchni i ukradli worek lodowych kostek, które następnie wrzucili do basenu w piwnicy. Weszli do trzech sypialń, w których znaleźli kolejno Arthura z Alfredem, Iwana z Raivisem, i nagiego Matthiasa otoczonego stadem skąpo ubranych tancerek. Roderich z trudem zabrał stamtąd Gilberta. Potem z jeszcze większym oporem usiłował powstrzymać go od kąpieli w jacuzzi (w mundurze).
Gdy Prusak stawał się nie do zniesienia, na ratunek przybył Francis, promienny jak zawsze. Wydawał się nie pamiętać o próbie gwałtu na Roderichu sprzed trzech godzin. Ucałował się z Gilbertem na powitanie, potem spróbował zrobić to samo z Roderichem, ale Prusak i Austriak grzecznie podziękowali.
Francis zabrał ich do jednego z bocznych pomieszczeń. Na środku stał stół otoczony czterema czerwonymi kanapami. Na jednej siedział Antonio ze śpiącym Romano na kolanach, któremu w wielkim skupieniu malował coś na twarzy. Drugą zajmowała sterta koców, pod którą ktoś naprzemiennie chrapał i opowiadał o smalcu ze skwarkami. Na trzeciej wdzięczyły się trzy służące w rozchełstanych bluzkach.
Tam właśnie usiadł Francis, od razu przytulając dwie do boków. Panienki zachichotały.
Gilbert najpierw wziął ze stołu butelkę wina. Dopiero potem rozłożył się na czwartej kanapie, ciągnąc za sobą Rodericha. Położył się wzdłuż sofy, oparł łopatkami o poduszki spiętrzone na poręczy. Nie pytając o zgodę, wcisnął Austriaka między swoje uda i podkulił nogi, zamykając go w żywej klatce. Wolną ręką złapał go za rękaw i szarpnął w dół, czego skutkiem był zszokowany Roderich leżący mu na piersi.
Gilbert napił się wina z butelki. Potem bez widocznej przyczyny wybuchnął śmiechem. Po niecałej sekundzie śmiał się cały pokój, wliczając w to trzy służące i niewiadomego kogoś pod kocami, kto właśnie postanowił się obudzić.
Roderich nie był jeszcze tak pijany, by weselić się bez powodu, ale przynajmniej się uśmiechnął. Tylko Romano milczał. Nawet nie chrapał.
- A pamiętacie starego Fritza? – zagaił. – Ten to dopiero był fajny... A jak ziemniaki potrafił przyrządzić! Ach... Tęsknię za nim.
- Jego zdrowie! – zakrzyknął Francis, unosząc puchar wina.
- Ale on nie żyje!
- Nieważne! Jego zdrowie!
Napili się zgodnie, przy czym Antonio z niejakim opóźnieniem. Potem znów zabrzmiał grupowy śmiech.
- Gilbert – odezwał się Roderich.
- Taaak?
- Daj mi wina.
Prusak zatrząsł się pod nim.
- Miałeś nie pić – przypomniał.
- Miałem się nie upić – skorygował Roderich. – Jestem trzeźwy. Daj.
Gilbert zachichotał, ale przekazał butelkę przyjacielowi, który przytknął wylot szyjki do ust i pociągnął kilka łyków.
- Jesteś pewien, że chcesz doprowadzić się do takiego stanu? – spytał Roderich, wskazując na stertę koców, która śpiewała trzecią zwrotkę piosenki „Hej, sokoły!".
Prusak tylko się zaśmiał i odebrał butelkę.
- Antonio! – zawołał Francis. Na jego udach leżała służąca i powoli rozpinała bluzkę, chichrając się do siebie. – Co tam rysujesz?
Hiszpan zmienił pisak z zielonego na czerwony i wrócił do mazania. Roderichowi przeleciało przez myśl, że musiał planować wszystko od dawna, skoro wziął przybory plastyczne.
- Pomidora – powiedział, uśmiechając się głupio. – Romano kocha pomidory.
- Cały czas jednego mażesz?
- Oczywiście, że nie – odparł Antonio z wyrozumiałością. – Narysowałem już pół plantacji.
- Smaczne? – Francis znacząco poruszył brwią.
- Dowiem się, gdy będę to z niego zlizywać – zaśmiał się Hiszpan.
Roderich westchnął. Szumienie w głowie ani nie ustępowało, ani nie przybierało na sile. Mimo to dobrze się czuł. Swobodnie. Sytuacja była niebezpieczna dla jego stanu emocjonalnego, ale Gilbert nie próbował przekroczyć granicy. Luźno obejmował talię Austriaka.
Tak było do momentu, gdy skończyło mu się wino. Dwie wolne ręce aż się paliły, by coś zrobić. Cokolwiek. Działać.
Zaczęły od drobnych, urywanych ruchów po torsie Rodericha. Płaszcz Austriaka był zapięty, co w widoczny sposób nie spodobało się dłoniom Gilberta. Spróbowały wyswobodzić guziki, za co oberwały od właściciela.
- Nie rób – mruknął Roderich. Robił się senny, ale przed odejściem do Morfeusza powstrzymywały go ruchliwe palce Gilberta.
Palce, których dotyku pragnął, ale musiał się od niego odganiać.
- Dlaczego? – zachichotał Prusak. – Musi być ci gorąco.
- Nie jest. Zostaw.
Gilbert nie słuchał. Roderich parsknął na niego kilkakrotnie, raz uderzył w grzbiet wyjątkowo chciwej dłoni, dwa razy spróbował się wyrwać.
Nie żeby zależało mu szczególnie na powstrzymaniu przyjaciela. Wręcz przeciwnie.
Poddał się dość szybko. Gilbert na przemian mruczał i śmiał mu się do ucha, rozpinając płaszcz, pod którym Roderich miał tylko białą koszulę.
Sterta koców po odśpiewaniu trzeciej zwrotki wróciła się do pierwszej:
„ Hej, tam gdzieś znad czarnej wody
Siada na koń kozak młody,
Czule żegna się z dziewczyną,
Jeszcze czulej z Ukrainą."
- Też bym chciał czule z Ukrainą – rozmarzył się Francis. – Widzieliście ją gdzieś?
- Nie.
- Nie... - mruknął Gilbert, siłując się z Roderichem, który znowu z przyzwoitości spróbował uciec.
- Kto to Ukraina? – zapytała jedna z kochanek Francisa. Właśnie owijała Francuza pończochami.
- Taka blondyna z dużym biustem – odparł Antonio obojętnie.
- Z baaardzo dużym – dodał Francis.
- A, widziałam ją! Jest na piętrze z jakąś inną kobietą.
Antonio i Francis wymienili spojrzenia.
- Jak wygląda?
- Kto?
- Ta kobieta!
- A... ma długie, jasne włosy. I strój pokojówki.
Francis zakrztusił się winem.
- Białoruś?!
Antonio zachichotał.
- Na to wygląda.
Gilbert nie uczestniczył w rozmowie. W całości pochłonęła go bliskość Rodericha. Jego nieświadome kuszenie.
Dłonie Prusaka błądziły po torsie Rodericha. Austriak starał się zachowywać obojętność, ale było to trudniejsze, niż przypuszczał. Ledwo powstrzymywał się od stękania i jęczenia z rozkoszy. Drżał. Wiedział o tym. Gilbert także. Mruczał mu do ucha jak kot. Palcami wyczyniał subtelne cuda, których nie dało się ignorować.
Roderich miał pod koszulą bandaże. Gilbert nawet w stanie upojenia nie zapomniał o nich i nie próbował pozbawiać przyjaciela okrycia.
Chociaż miał ochotę. I to ogromną.
Dłonie stawały się coraz bardziej chciwe, chciały więcej. Ale nie posuwały się do gestów brutalnych czy gwałtownych. Wręcz przeciwnie. Gilbert widział, co dzieje się z jego przyjacielem pod wpływem dotyku. I doskonale się bawił, popychając go ku szaleństwu.
Prowokował. Ale subtelnie, delikatnie. Wsuwał palce między guziki koszuli i lekko drobił po skórze. Muskał boki przyjaciela, szczególnie wrażliwe u góry, przy pachach. Pieścił jego szyję, łaskotał ją, łaskotał skórę za uszami.
W pewnym momencie z wielką radością przypomniał sobie o magicznym kosmyku Rodericha. O tym prawdziwym. Uniósł głowę. Wsunął nos we włosy Austriaka, trącił sprężystość.
Roderich, który nie spodziewał się takiego ruchu i nie był nań przygotowany, stęknął głośno i wygiął plecy w łuk, unosząc ciało.
Opadł na tors Gilberta, oddychając ciężko. Prusak chichotał mrukliwie.
- No już, kochanie, spokojnie. To był tylko taki żart.
Roderichowi wcale nie było do śmiechu.
- Mówiłem ci, żebyś tak nie robił – warknął.
Gilbert objął go mocno i pocałował w głowę. W miejsce, w którym znajdował się magiczny kosmyk.
Roderich znów wygiął się silnie, lecz tym razem ramiona przyjaciela powstrzymały go przed podniesieniem się.
- Co wy robicie? – zapytał Francis, przekrzywiając głowę.
- A nic... - zachichotał Gilbert. – Bawimy się...
- Ten zboczeniec próbuje doprowadzić mnie do białej gorączki – jęknął Roderich.
- Przytulaniem? – zdziwił się Antonio. – Przytulanie jest bardzo miłe...
- Nie, wcale nie przytulaniem – fuknął Roderich. – Gilbert, do jasnej cholery, przestań!
Prusak zamknął usta, spomiędzy których wydostawały się dotychczas podmuchy ciepłego powietrza wycelowanego w kosmyk.
- Moje kochanie ma na głowie takie fajne kutasowate coś – zaśmiał się Gilbert, mrugając znacząco do Antonia. – Jak się to rusza, ruszają się też spodnie Roda. Czy to nie zabawne?
- Nie – burknął Roderich, czerwieniąc się.
Antonio wybuchnął dźwięcznym śmiechem.
- Romano też takie ma! – zawołał. Przyjrzał się fryzurze Włocha, znalazł coś w plątaninie włosów. Pociągnął. Romano gwałtownie szarpnął nogami, podciągnął je, jęknął. – Rzeczywiście zabawne.
- Kochałem się z nim chyba sto razy i jeszcze tego nie odkryłem! – wykrzyknął Francis żałośnie. – Co ze mnie za specjalista...
- Kochałeś się z MOIM Romano?! – wzburzył się Antonio.
- No tylko trochę... Milusi jest, gdy się go trzyma na smyczy.
- CO?! Romano, o czym on mówi?! – Hiszpan potrząsnął Włochem, usiłując wyrwać go ze snu.
Romano powiercił się chwilę, wymamrotał parę sylab. Przeciągnął się i chciał wrócić do spania, ale Antonio ponownie pociągnął go za kosmyk.
- Pogrzało cię, jełopie?! – wykrzyknął Romano, chroniąc dłońmi wrażliwą strefę. – Zboczeniec jebany, napaleniec cholerny...
Gilbert, Antonio i Francis wybuchli śmiechem. Sterta koców śpiewała:
„Wina, wina, wina dajcie
A jak umrę, pochowajcie
Na zielonej mej dziewczynie
Przy kochanej Ukrainie!"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top