TO miejsce
Roderich potrzebował krótką chwilę, by się uspokoić. Gdy już mu się to udało, odwrócił się na plecy i zamknął oczy.
- Rozumiesz, co to znaczy? – spytał ochryple.
Gilbert czekał na wyjaśnianie. Leżał na boku, podpierając się łokciem. Po momencie wahania sięgnął ku ręce Rodericha i splótł z nim palce.
- Już nic nie będzie bolało – wyszeptał Austriak, ściskając jego dłoń. – Już nie będę płakał po nocach, nie będę się głodził, nie będę robił sobie krzywdy. Nie będę chciał umrzeć. – Rozwarł opuchnięte powieki i spojrzał ciepło na ukochanego. – Gilbercie, dzięki tobie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Prusak uniósł ich splecione dłonie. Delikatnie ucałował palce Rodericha.
- Nieprawda – powiedział miękko. – Ja jestem szczęśliwszy.
- Chciałbyś – wymamrotał Roderich. Gest Gilberta go zawstydził, więc odwrócił wzrok.
- Ależ tak jest... kochanie – szepnął Prusak.
Roderich spojrzał na niego, czując, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi.
- Zaraz znowu będę ryczeć – wymamrotał, unosząc wolną dłoń do twarzy.
Gilbert zaśmiał się ciepło.
- Nie krępuj się. Jestem tu, by otrzeć każdą twoją łzę.
- Przytul mnie...
Prusak objął Rodericha, ciągnąc go w górę.
- Nareszcie... - westchnął Austriak.
- Słucham?
- Nareszcie jestem na swoim miejscu...
(Teoretycznie powinnam napisać coś w rodzaju "rozmawiali do świtu, wymieniając się pieszczotami", ale za bardzo ich kocham, by potraktować najważniejszą noc w ich życiu tak gruboskórnie... Jeszcze sporo napiszę o tym jednym wieczorze. Widzę w tym zbyt wiele piękna. Nie umiem inaczej.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top