Rany rozognione i ukojone

Drugie piętro labiryntu, zachodni róg, trzy metry od zielonej ściany siatki.

Niebieskie koraliki zawieszone pod sufitem na sznurkach. Las piankowych badyli wyrastających z podłoża.

Wejście do dużej zjeżdżalni-rury koloru wiśniowego.

Roderich wsunął się do środka, zapadł nogami i plecami na zakręcie. Czekał. Nasłuchiwał.




Gilbert zaczął od przeczesywania najwyższego piętra, piątego. Wojskowa intuicja podpowiadała mu, że Roderich ukrył się na jednym z poziomów środkowych, ponieważ parter wydawał się Austriakowi zbyt niebezpieczny, a piętro najwyższe – banalne.

Mimo to zaczął od góry, by zagnać Rodericha w pułapkę.

Na piątym nic nie znalazł, na czwartym też nie, chociaż przebrał wszystkie baseny z piłkami i zajrzał pod wszystkie pochylnie.

Nie nawoływał. Nasłuchiwał. A nuż jego uszy wyłowią z ciszy jakiś szmer, jakieś poruszenie.

Zrobiły to dopiero na drugim piętrze. Gilbert usłyszał pisk plastiku, dźwięk podobny do tego, jaki wydaje mokra szmata w zetknięciu z oknem.

Przez chwilę stał w bezruchu. Potem powoli ruszył w kierunku, z którego usłyszał jęk plastiku.

Żołnierski słuch przyprowadził go do czerwonej zjeżdżalni.

Żołnierski słuch był bezbłędny. Gilbert zajrzał w głąb rury i zobaczył cień.

Zastanowił się przez chwilę. Potem jednym płynnym ruchem ukucnął i wskoczył do rury, głową w przód.

Wpadł na zaskoczonego Rodericha, zabrał go ze sobą i wpłynął do kolejnego basenu. Piłki w nim były białe i małe jak mandarynki.

Gilbert zarył głową o kulki. Wylądował wbity po pas. Zamachał nogami, zaparł się i z trudem zmienił pozycję na pionową w inny sposób.

Roderich nie miał tyle szczęścia. I siły. Jego kolana wystawały nad powierzchnię piłek, nogi ruszały się smętnie.

Prusak wybuchnął śmiechem.

- A to dobre! – zakrzyknął. – Nie dość, że cię znalazłem i złapałem, to jeszcze uwięziłem.

- Żebym ja cię kiedyś nie złapał i nie spętał – warknął Roderich.

- Oho. Już się boję. Przyjdzie zły Austriak i będzie mnie gonił po placu zabaw.

- Słyszę, że jesteś nade mną. Pamiętaj, że nadal mogę cię kopnąć w jaja.

Gilbert znowu się zaśmiał, ale profilaktycznie zrobił pół kroku w tył. W samą porę, bo pół sekundy później Roderich zamachnął się solidnie.

- To jak? Ogłaszały zawieszenie broni czy chcesz się dalej bawić?

- Pocałuj mnie w dupę.

- Oho, oho! Uważaj, bo jeszcze to zrobię.

- Pierdol się.

- Kiedyś umiałeś lepiej przeklinać.

- A ty nie znęcałeś się nad bezbronnymi.

- Nie jesteś bezbronny. Jak sam powiedziałeś, nadal możesz mnie kopnąć.

- Nie łap mnie za słowa.

- Nieee? A za co mam cię złapać? – zapytał Gilbert dwuznacznie. Jemu także udzielił się dobry humor.

- Za kostki. I najlepiej mocno pociągnij.

Prusak raz jeszcze zachichotał pod nosem. Potem posłusznie wyciągnął Rodericha, który natychmiast zerwał się na nogi.

- Następnym razem będę celował wyżej – przestrzegł go Gilbert.

- Nie tak płeć – zauważył Roderich.

- Jeszcze się nie upewniłem.

- A wczorajsza noc?

- Nie dotknąłem cię tam!

- Wiem. Gdybyś dotknął, byłbyś trupem.

- Hahaha... powiedział kurdupel, który nie umiał wyjść z baseniku dla dzieci.

- Pierdol się.

- Wybacz, nie mam dziewczyny, to nie wyjdzie.

- Dziewczyny? To ty nie jesteś gejem? – Roderich udał zdziwienie.

Dopiero byś się zdziwił, gdybym powiedział prawdę.

- Już nie żyjesz – zaśmiał się Gilbert. Wziął garść piłek i rzucił nimi w Rodericha.

Austriak nie chciał pozostawać dłużny, ale z racji słabej kondycji nie był w stanie dorównać Gilbertowi. Już po trzech rundach zaczął się wycofywać. Chciał uciec dolnym wejściem, niewielkim portalem, którego dół stanowiła deska pilnująca, by piłki nie wypadały na „korytarz".

Rzucił się ku niemu. Gilbert, który stał za Roderichem, nie widział przejścia. Skoczył za przyjacielem, złapał go za nogi.

Austriak wyrżnął brzuchem o deskę.

- O nie, nie, nie, nie, nie... - jęknął Gilbert. Serce podeszło mu do gardła, pojechało wyżej i zaczęło dudnić pod czaszką.

Prusak przyskoczył do przyjaciela. Roderich zwijał się z bólu i stękał przez zaciśnięte zęby.

- Mocno dostałeś? – pytał Gilbert, usiłując odwrócić Austriaka na plecy. – Połamałeś się? Dasz radę wstać? Nie ruszaj się, Rod, wyniosę cię stąd, zaraz pojedziemy do szpitala.

Roderich starał się nie ruszać, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Mimo to Gilbert ani razu nie zwrócił mu uwagi. Przyciskał go tylko mocniej do piersi. I szybciej pokonywał kolejne przeszkody.

Na szczęście do wyjścia nie było daleko. Gilbert chciał zostawić go na dużym materacu przy zielonej rurze i pobiec po dokumenty, ale Roderich złapał go mocno za nadgarstek.

- Nie jedziemy... do szpitala – wystękał. – Nie chcę... nic mi nie jest...

Gilbert spojrzał mu w oczy.

- Musimy sprawdzić, czy niczego sobie nie uszkodziłeś. Rod, jesteś chudy jak szczapa, twoje organy nie mają żadnej asekuracji.

Austriak pokręcił głową.

- Oni nie mogą... zobaczyć... Nie chcę, żeby ktoś to widział...

Gilbert przez chwilę walczył ze sobą. W końcu skinął głową.

- Ale nie zostawię cię tak. Muszę to zobaczyć, jasne?

Roderich skinął głową. Oczy mu się zaszkliły.

- Lecę po apteczkę.

Podczas nieobecności Gilberta Roderich zastanawiał się, czy na pewno podjął słuszną decyzję. Wiedział, że nic mu nie jest, czuł to. Ale to nie przekonywało Gilberta. Czy na pewno to lepiej, że jego rany zobaczy Prusak, a nie lekarze?

Gilbert prędzej czy później by tego zażądał.

Więc to chyba i tak bez różnicy.

Prusak wrócił po niecałej minucie. W dłoni niósł małą czerwoną walizeczkę.

Uklęknął przy Roderichu. Zaczął rozkładać zawartość pudełka.

- Nie ruszaj się – nakazał.

Stanowczo rozpiął bluzę Rodericha. Potem był delikatniejszy, gdy podwijał jego koszulkę. Ostrożnie uniósł klatkę piersiową Austriaka, by mieć pewność, że strój nie będzie później przeszkadzał.

Rodericha nie bolało już tak mocno, jak na początku. Przestał wierzgać. Pieczenie byłe równe temu, gdy odświeżał stare rany. Czyli pewnie po prostu pękły mu strupy.

- Podłóż mi coś pod głowę, co? – poprosił Austriak. – Chcę widzieć, co robisz.

Gilbert spojrzał na niego jak na wariata. Był o wiele bardziej zaaferowany niż Roderich. Zachowywał się tak, jakby ten miał zaraz umrzeć.

- Nic mi nie jest – powtórzył Roderich. – Jeśli się odsuniesz, mogę sam usiąść i zdjąć bluzę.

- Nie ma mowy. Leżysz – nakazał Gilbert, ściągając własne okrycie. Zrolował je i ostrożnie wsunął Roderichowi pod kark.

Austriak złapał go za rękę.

- Naprawdę nic mi nie jest – powiedział poważnie. – Nie musisz...

- Muszę. Albo pojedziemy na pogotowie.

Roderich puścił ciepłą dłoń.

- Biorę nożyczki do rozcięcia bandaży. Są zimne – ostrzegł.

Austriak i tak się wzdrygnął, gdy lodowaty metal dotknął jego podbrzusza. Gilbert zaklął, widząc świeżą czerwoną kreskę na skórze przyjaciela.

- Spokojnie.

Zaczął rozcinać bandaże. Roderich gwałtownie wierzgnął, gdy nożyczki dotarły do miejsca, w którym rany nie przekraczały dwóch dni.

- Nie ruszał się, Rod – powiedział Gilbert kojąco. – To w niczym ci nie pomoże.

- Wiem...

Roderich zacisnął dłonie na prowizorycznej poduszce. Trochę pomogło.

Gilbert skończył ciąć. Delikatnie poodrywał bandaże od skóry, pomagając sobie wodą z butelki mineralnej. Potem zamoczył wacik w wodzie utlenionej i ostrożnie przytknął go do jednego z lżejszych skaleczeń.

Roderich wydarł się na całe gardło, skręcając ciało w bok. Równocześnie brzuch zapulsował mu bólem kolejnych rozrywanych strupów.

- Hej, Rod, spokojnie, nie ruszaj się... Rod? Słyszysz mnie?

Austriak stęknął, że tak. Wszystko go bolało. Całe ciało było jednym wielkim bólem.

Gilbert bardzo delikatnie obrócił go z powrotem na plecy. Roderich patrzył na niego tak, jak królik w potrzasku patrzy na wilka.

Gilbert pogłaskał go po dłoni, zostawiając na niej krwawą smugę.

- Już w porządku, skarbie – powiedział uspokajająco. – Zaczniemy od zwykłej wody, dobrze?

- Nie mów do mnie jak do dziecka – stęknął Austriak.

- Uczyli mnie tego na kursie pierwszej pomocy.

- Do rannych żołnierzy też się tak zwracałeś?

- Tylko do tych, którzy w nocy grzali mi łóżko.

- Beilschmidt...

- No już, tylko żartowałem. Nie ruszaj się.

Przygotował nowy wacik, tym razem z czystą wodą. Najpierw przyłożył go do boku Rodericha, by ostrzec go przed chłodem.

- Nie będzie bolało tak, jak poprzednio – obiecał.

Roderich spojrzał na niego jak ranne szczenię. Gilbert westchnął, rozczulony. Delikatnie dotknął policzek przyjaciela. W sumie nie wiedział, czemu to zrobił, ale Roderich niemal od razu zdjął jego rękę ze swojej twarzy.

I mocno zacisnął na niej dłoń.

- Możesz zaczynać – powiedział, zamykając oczy.

Gilbert zaczął. Roderich drgnął, ale nawet nie jęknął. Jego palce ścisnęły dłoń Prusaka.

- Spokojnie. Jest dobrze, ładnie się zmywa. Nic wielkiego się nie stało, tylko otworzyłeś stare rany. Z kiedy one są?

- Najmłodsze sprzed dwóch dni...

- No, już koniec. Wiesz, że muszę jeszcze przemyć je wodą utlenioną?

- Zapewniam cię, że nie musisz – stęknął Roderich.

- Muszę, Rod. Nie otwieraj oczu. I nie ruszaj się, bo na tobie usiądę.

- Śmiało. Raczej nie dam rady się nie ruszać.

- Nie kopniesz mnie?

- Tym razem wyjątkowo nie...

Gilbert nie usiadł, ale przerzucił nogę przez biodra Rodericha i mocno ścisnął go kolanami. Wziął wacik z wodą utlenioną i zaczął odkażać rany.

Austriak krzyknął, spróbował wierzgnąć, nogi Gilberta mu w tym przeszkodziły. Mocno zacisnął dłoń na dłoni przyjaciela.

- Spokojnie. To ci pomoże. Potem będzie lepiej.

- W dupie to mam. Boli.

- Zapewniam cię, że wody utlenionej jeszcze w dupie nie miałeś.

- Zamknij się i pospiesz.

- Jak każesz.

Gdy Gilbert skończył, usiadł z powrotem przy boku Rodericha i wyczyścił dłoń mokrą chusteczką. Spojrzał na twarz rannego. Austriak wciąż nie otwierał oczu.

Gilbert uśmiechnął się lekko. Pod wpływem impulsu dotknął brzuch Rodericha.

Austriak najpierw się wzdrygnął, potem rozluźnił. Puścił dłoń Gilberta.

Prusak z pewnym zaskoczeniem przesunął rękę nieco w prawo. Reakcja Rodericha się powtórzyła.

- Lepiej? – zapytał.

- O wiele – przyznał Austriak. – Co to jest?

- Maść lecznicza. Nie otwieraj oczu. Nie powinieneś na to patrzeć.

- Przypominam, że już to widziałem... Sam to przecież zrobiłem.

- Rod...

- Nie rozczulaj się. To nic.

- To bardzo dużo, Rod.

Roderich westchnął i słabo pokręcił głową.

- To nic w porównaniu z tym, co mam na rękach – powiedział cicho.

- Pokażesz mi kiedyś.

- Pewnie będę musiał... Ale nie teraz, dobrze? Boli...

- Zaraz przestanie.

Gilbert raz po raz przykładał dłoń do torsu Rodericha. Co jakiś czas delikatnie ocierał go suchą gazą, gdyż rany jeszcze się nie zasklepiły.

- Mam zrobić opatrunek? – zapytał Prusak.

- Tak... tak będzie lepiej.

- Musisz usiąść.

Gilbert pomógł Roderichowi się podnieść. Uklęknął za nim.

- Dasz radę tak chwilę...?

- Wszystko ze mną w porządku, naprawdę.

- No dobrze. Weź ręce do góry.

Gilbert rozerwał opakowania z gazą jałową. Łagodnie przytknął ją do ran Rodericha. Teoretycznie powinien siedzieć przed nim, ale bał się, że Austriak straci siły i runie ro tyłu.

- Przytrzymaj.

Zaczął owijać jego brzuch bandażem. Chociaż skupiał się na pracy, cały czas patrzył na srebrną jedynkę wyrytą pod karkiem Rodericha.

Gdy skończył, ostrożnie położył rannego na materacu. Zadzwonił po Meg.

- Zdarzył się drobny wypadek na placu zabaw. Materac tuż przy wejściu jest brudny. Śliska powierzchnia, wystarczy lekko zetrzeć. Mogłabyś się tym zająć?

Trzeszcząca odpowiedź w słuchawce.

- Dzięki. Ja i Roderich będziemy w sypialni. Jeśli nic nie będzie się palić, nie przeszkadzaj nam. I nie rób obiadu.

Austriak przełknął ślinę, usłyszawszy to. Brzmiało dwuznacznie.

Roderich chciał, by brzmiało dwuznacznie.

Spróbował wstać, ale Gilbert złapał go za ramiona i unieruchomił.

- Zaniosę cię na górę. Nie ruszaj się.

- Mówiłem przecież, że nic mi nie jest.

- Nie szkodzi. Nie ruszaj się.

Gilbert podniósł Rodericha i bardzo ostrożnie wyniósł go na zewnątrz. Wspiął się po schodach, przemierzył korytarz. Wszedł do sypialni i zamknął drzwi butem.

Potem położył Rodericha na łóżku i zaczął poprawiać mu poduszki pod głową.

Austriak trzasnął go w dłoń.

- Gilbert, ogarnij się. Nic mi nie jest. Umiem sam się ułożyć.

Prusak odetchnął głęboko, kilkakrotnie pokręcił głową.

- Przepraszam. Po prostu narobiłeś mi niezłego stracha...

- Niepotrzebnie się tak przejąłeś. Bywałem w gorszym stanie. Wyobraź sobie, że przedwczoraj w nocy było przynajmniej trzy razy gorzej, a ty jakoś nie przybiegłeś mi z pomocą – zauważył.

Gilbert zamknął oczy. Ujął jego dłoń. Ostatnio często to robił i za każdym razem czuł się bardziej naturalnie. Chyba nie potrafiłby z tego zrezygnować.

- Przysięgam, że gdybym wiedział, co się dzieje, zareagowałbym... pewnie wysłałbym cię do szpitala, bo bałbym się, że to kolejna próba... zostawienia mnie – powiedział cicho.

Roderich odwrócił wzrok. Niepotrzebnie wspominał. To dobijało Gilberta aż za mocno.

Jakby naprawdę zależało mu w takim stopniu, jak twierdzi.

Prusak bawił się jego palcami. Roderich lekko się rumienił. Tym razem mógł zrzucić winę na ból.

- Nic nie mówisz – szepnął Gilbert.

Austriak wzruszył ramionami i natychmiast skrzywił się boleśnie.

- Nie wiem, co mógłbym powiedzieć – odparł.

Gilbert milczał przez chwilę.

- Pozwolisz, że się obok ciebie położę? – spytał w końcu.

Roderich skinął głową.

Prusak wgniótł materac tuż przy nim. Z pewnym wahaniem wsunął ramię pod głowę przyjaciela. Roderich rozwiał jego wątpliwości, kładąc się bliżej i opierając potylicę na jego barku.

Gilbert wyciągnął rękę, oparł ją na swoim brzuchu. Zamknął oczy. Po chwili poczuł, jak ciepła dłoń niepewnie dotyka grzbiet jego. Już bez wahania Prusak ujął ją i lekko uścisnął.

Pomyślał, że to byłby idealny moment do powiedzenia „Kocham Cię".

Milczał. Przygryzał język, by nie palnąć gafy.

-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top