Puszczać się nie godzi
Gilbert wziął go za rękę i wyprowadził z pokoju. Los im nie sprzyjał – prawie wpadli na Arthura. Anglik miał na sobie standardowy zielony mundur i okulary przeciwsłoneczne (?).
Przywitał się. Odchodząc, wystawił rękę za plecy i zrobił im zdjęcie.
Gilbert i Roderich poszli do głównej sali. Wzięli po drinku, usiedli na kanapie.
- W świat właśnie poszła plotka – powiedział Prusak.
- Wiem.
- Nie przeszkadza ci to?
- Już nie. Zjawiłem się tu i po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyłem większość świata w jednym miejscu... I zdałem sobie sprawę z tego, że moje sekrety wcale nie są sekretami.
- Dlaczego? – Gilbert zamoczył usta w słodkich drinku, wypił odrobinę. Wolną ręką objął Rodericha w pasie.
Austriak spojrzał na gościu zgromadzonych na sali. Na braci i siostry, na sąsiadów, na wrogów, na kochanków. Na osoby, które łączyły w sobie to wszystko.
- To zabrzmi bardzo płytko, ale spałem z większością tu obecnych. Wszyscy wiedzą, kim jestem.
W żołądku Gilberta coś lepkiego i śliskiego oderwało się od ścianki i zaczęło przeciskać się przez przełyk. Prusak wyobraził sobie Rodericha w bardzo nieprzyzwoitych scenach. Z różnymi ludźmi. Te wizje były... złe. Bluźniercze. Jego kochanie miało oddawać ciało obcym mężczyznom? Jego kochanie miało robić rzeczy, które zazwyczaj robi się w takich sytuacjach? Jego kochanie miało stękać cudze imiona, całować cudze usta, drapać cudze plecy?
Chyba po jego trupie.
Wzmocnił uścisk na talii Rodericha. Chyba przesadnie, bo Austriak wzdrygnął się i spojrzał na niego pytająco.
- Nie powinieneś mieć tak lekkiego podejścia – mruknął Gilbert, odwracając wzrok i upijając kolejny łyk drinka. Starał się uspokoić. Z mizernym skutkiem. – A gdybyś się czymś zaraził?
Roderich prychnął.
- Gdyby chociaż jedno państwo w Europie miało chorobę weneryczną, wszyscy zarazilibyśmy się w ciągu miesiąca – odparował. – Wiesz przecież, że każdy tutaj z każdym zdążył się...
- Wiem – przerwał mu Gilbert. – Ale miałem cię za osobę subtelniejszą.
- Jestem dorosły i mam prawo do takich wyborów – burknął Roderich. Nie podobało mu się to kazanie.
- Nie zaprzeczę. Ale naprawdę myślisz, że warto?
Austriak dopił drinka, odstawił lampkę na stolik. Spojrzał na Gilberta ze stalą w oczach.
- Jestem czysty od dziesięciu lat – powiedział prosto. – Czy ty możesz powiedzieć to o sobie? Z kim ostatnio dzieliłeś łoże? I kiedy? Tydzień temu? Miesiąc? Dwa? Dzień przed moją próbą samobójczą? To było państwo czy człowiek?
Policzki Gilberta zaróżowiły się lekko.
- Ja to co innego...
- Fakt – przyznał Roderich. Oparł się o kanapę, pozwalając Prusakowi się przytulać. – Ty robisz to, bo lubisz, a ja robiłem, bo musiałem.
Gilbert uniósł brew.
- Musiałeś pieprzyć się z największymi zboczeńcami, jakiś świat widział? – powtórzył.
Roderich zaśmiał się niewesoło.
- Gdy człowiekowi brakuje miłość, jest w stanie zrobić wiele, by dostać jej choć odrobinę, choć w najgorszy możliwy sposób, brudny i upokarzający.
Gilbertowi znowu zrobiło się słabo.
- Twoje podejście jest... obrzydliwe.
Austriak odwrócił głowę.
- Sam nie jesteś święty.
- Ale ja, jak sam zauważyłeś, robię to dla przyjemności.
Roderich prychnął.
- Skończmy ten temat, bo jeszcze skoczymy sobie do gardeł – podsunął.
- Dobrze...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top