Przechrzczony na wsparcie

Tego dnia wszystko się zmieniło – ot tak, bez widocznej przyczyny. Od dwóch kubków prawie rozlanej herbaty. Od rozmowy, z której praktycznie nic nie wynikło.

Gilbert nie rozumiał. Zresztą nie miał kiedy zrozumieć. Pół godziny po rozmowie dostał telefon od Ludwiga.

Atak terrorystyczny w Berlinie.

I w Monachium.

I w Hamburgu.

Łącznie pięćdziesiąt trzy ofiary śmiertelne.

Panika w całym kraju. Ludzie się boją. Protesty na ulicach, uroczyste marsze żałobne w największych miastach – działania, które mogą co najwyżej sprowokować terrorystów, których nie obchodzi „Jedność Narodu Niemieckiego" ani „Nie dajmy sobie niszczyć państwa".

Gilbert próbował zabrać Rodericha ze sobą do Berlina, lecz Austriak gwałtownie zaprotestował, zamykając się w sypialni na klucz. Oznajmił, że nigdzie się nie wybiera.

Wobec tego Gilbert sam spakował się do samochodu i ruszył w stronę Berlina, przez telefon wydając Meg polecenia dotyczące dbania o gościa. Ma dostawać trzy posiłki dziennie, przynajmniej jeden ciepły. I ma je zjadać. Jeśli nie, Gilbert chce o tym wiedzieć. I to od razu.

Spodziewał się, że spędzi u Ludwiga przynajmniej tydzień, wrócił jednak po dwóch dniach – niewyspany, zmęczony, rozdrażniony. Zasnął na sofie w salonie. Obudził się po pięciu godzinach i od razu przystąpił do pracy. Ludwig dał mu zadania, które Gilbert mógł wykonać na miejscu, żeby być blisko Rodericha i móc go pilnować.

Ale Roderich nie chciał dać się pilnować. Siedział w sypialni pod kluczem i czytał książki. Wychodził bardzo rzadko, jedynie do łazienki. Puste talerze po posiłkach wystawiał za drzwi. Nic nie mówił. Nie odpowiadał na wołania.

Czytał.

A Gilbert nie miał czasu, by się nim zająć. Kryzys w jednym z najpotężniejszych państw Europy zajmował jego myśli, ciało i duszę. Bardzo chciał porozmawiać z Roderichem, ale musiał pomóc Ludwigowi. Musiał uspokoić nastroje w Berlinie.

Sytuacja unormowała się po sześciu dniach, w trakcie których Prusak przespał nie więcej niż dwadzieścia godzin.

Dlatego siódmego dnia – zaraz po otrzymaniu pozwolenia od brata – zwyczajnie padł na twarz i nie podnosił się przez dwie doby. Meg pojawiła się po niecałej godzinie od zaśnięcia i ułożyła go do łóżka.




Po przebudzeniu Gilbert nadal czuł się zmęczony; mimo to wstał, udał się do łazienki i wziął długi prysznic. Po wyjściu spod strumienia wody przejrzał się w lustrze i spostrzegł, że schudł przez ostatni tydzień.

W całym roztargnieniu i senności zapomniał wziąć ubrania na zmianę, więc wrzucił brudy do kosza, owinął się ręcznikiem i wrócił do sypialni. Szybko wciągnął dżinsy i pierwszą koszulkę z brzegu, po czym praktycznie pobiegł do kuchni i rzucił się na lodówkę, poczuwszy wilczy głód.

Dopiero po zjedzeniu trzech bananów, półlitrowego jogurtu naturalnego i talerza kiełbasek od Ludwiga poczuł się w miarę syty. Zadzwonił do Meg i poprosił ją o zrobienie szybkiej obiadokolacji.

Potem udał się na górę. Brak obecności Rodericha nie działał na niego dobrze.




Zapukał do drzwi.

Cisza.

Zapukał po raz kolejny i po raz kolejny nie uzyskał odpowiedzi.

Nacisnął klamkę. Tym razem ustąpiła.

Sypialnia wyglądała na w miarę czystą, ale w jakiś zły, nienaturalny sposób. Nie jak pokój wystprzątany, lecz jak NIEUŻYWANY.

Najbrudniej było wokół łóżka. Na podłodze leżały pogniecione chusteczki, czasem zdarzało się coś do ubrania.

I książki. Dużo książek.

- Cześć – powiedział Gilbert w stronę sterty leżącej na łóżku. – Jak się czujesz?

Brak reakcji. Prusak podszedł do łóżka i delikatnie uniósł pierzynę w miejscu, gdzie powinna znajdować się głowa Rodericha.

Rzeczywiście się znajdowała. Ale czy na pewno należała do Austriaka?

Fioletowy, pusty wzrok spoczął na Gilbercie, po czym oklapł i z powrotem zawisł na ścianie.

Prusak ściągnął czoło w wyrazie zmartwienia.

- Co się stało? – zapytał z troską.

- Nie było cię... - wyszeptał Roderich ochryple.

- Musiałem pomóc Ludwigowi. Ale nie martw się, już jestem.

Gilbert usiadł na skraju łóżka. Roderich nadal się nie ruszał. Zdawał się nawet nie oddychać.

- Jak się czujesz? – spytał Prusak.

Austriak pomilczał chwilę, po czym odpowiedział świszczącym szeptem:

- Wcale się nie czuję... Trochę tak, jakby mnie nie było. Jakbym umarł. I zastanawiam się, dlaczego mi się wtedy nie udało... wtedy, nad jeziorem... Gdyby się udało, rzeczywiście byłbym martwy i nikogo by to nie dziwiło... A teraz umieram wewnątrz, a wymaga się ode mnie żywotności... Nie rozumiem tego. Gilbercie, dlaczego mi się nie udało? – zapytał żałośnie.

Prusak przełknął emocje. Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu przyjaciela. Bardzo chudym ramieniu, które drżało płaczliwie.

- Nie udało ci się... - zaczął ostrożnie – z bardzo konkretnego powodu. Jest nim nadzieja. I życie, które masz do dokonania. Dostałeś od losu drugą szansę, by naprawić stare błędy. Już zacząłeś to robić...

- Od wyjścia ze szpitala nieprzerwanie ryczę – przerwał mu Roderich. – Gdzie tu niby poprawa?

Gilbert westchnął cicho.

- We mnie chociażby – powiedział zarazem swobodnie i ciepło. – Tęskniłem za tobą, wiesz? Przez te ostatnie lata, gdy nie mieliśmy zbyt dobrych kontaktów, naprawdę mi ciebie brakowało. A teraz z tobą mieszkam. Nasza przyjaźń ma szansę się odbudować.

Roderich wzdrygnął się, ale milczał.

- Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierać. Nie żałuj „pecha" nad jeziorem. Jeśli jeszcze kiedyś najdzie cię ochota powtórzenia tego, powiedz mi po prostu. Zrobię wszystko, by ci pomóc. Gdy będziesz potrzebował towarzystwa, przyjdź do mnie. Niezależnie od pory dnia. Chcę pomóc. Nie wstydź się tego, że masz trudne chwile i potrzebujesz wsparcia.

Gilbert odczekał chwilę, by dać przyjacielowi czas na reakcję. Nie doczekawszy się jej, wstał, chcąc wyjść.

- Gilbert? – wyszeptał Roderich.

- Tak?

- Zostań ze mną...

Gilbert usiadł. Delikatnie ujął chudą dłoń Rodericha.

Został.

Został wsparciem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top