Prawda przychodzi z alkoholem
- Tak bardzo pożądasz swojej śmierci, że pewnie nawet ta magiczna osoba nie umiałaby cię powstrzymać – mówił Gilbert. Wrócił do domu pijany, omal nie rozbił samochodu na zakrętach. Siedział na ramie łóżka, na drewnianych rzeźbieniach u jego dołu. Palił papierosa, kończył paczkę zaczętą w barze. Włosy miał potargane wiatrem, koszulkę skropioną drinkiem. Szwy skórzanej kurtki nieprzyjemnie krępowały jego ruchy. – Coraz bardziej wątpię w celowość moich działań. Powiedz mi, Rod, czy w jakikolwiek sposób ci pomagam? Czy jest różnica w tym, gdzie umierasz?
Roderich leżał skulony. Kołdra zakrywała tylko dolną partię jego ciała, od pasa w dół. Austriak odpoczywał na brzuchu, z rękami skulonymi przy torsie. Głowę odwracał w bok, by móc patrzeć na Gilberta.
Gilbert za to nie patrzył na niego wcale. Przyglądał się rozżarzonej główce papierosa.
- Odpowiedz – zażądał Prusak.
Roderich nie zareagował. Wzrok miał jednocześnie pusty i bolesny.
- Zresztą nieważne – kontynuował albinos. – I tak cię stąd nie wyrzucę. Wbrew temu, co ci się teraz wydaje, zależy mi na tobie. Kurewsko mocno. Myślisz, że dlaczego mówię takie rzeczy? Że dlaczego spędziłem cały dzień w barze i trułem się tymi szczynami? Widzisz siebie i swoją śmierć. Nie rozumiesz natomiast, że twoje życie nie należy tylko do ciebie. Że są też inni ludzie, którzy przez ciebie cierpią. Tak, dobrze usłyszałeś. Cierpię, Rod. Serce mnie boli. A przynajmniej to, co z niego zostało. Wydaje ci się, że po tym, jak po raz kolejny spróbujesz się zabić, wszystko będzie w porządku? Że skończą się wszystkie problemy? – Spojrzał na przyjaciela po raz pierwszy od wejścia do pokoju. – Gówno wiesz. Gówno wiesz i gówno rozumiesz. – Zaciągnął się papierosem, nie spuszczając wzroku ze struchlałego Austriaka. – Jesteś starszy ode mnie o dwieście pięćdziesiąt lat. Spędziłeś życie na dbaniu o interesy państwa. Szło ci bardzo dobrze, Austria nadal jest potęgą. – Pochylił się. – Ja się tym nie zajmowałem. Czasami, w porywach, prowadziłem zwycięskie wojny. Ale przegrałem życie. Nie mam państwa. Prusy już nie istnieją.
To tak, jakby wyrwano ci serce. Nie mam serca, Rod, rozumiesz? Kiedyś je miałem. Poznawałem wtedy świat, czego tobie nigdy nie udało się zrobić. Podróżowałem. Piłem alkohol sześciu kontynentów, pieprzyłem się z dziwkami z całego globu. I wiesz co? Byłem szczęśliwy. Żyłem w tym zasranym szczęściu przez całe wieki.
Potem było gorzej. Ludzie, których uważałem za przyjaciół, zdradzali mnie za garść judaszowych srebrników. Kobiety, które kochałem, umierały, gdy przychodził ich koniec.
Gilbert wyjął nową paczkę papierosów, odpalił fajkę od dogasającego peta.
- Myślałem, że je kochałem, ale teraz wiem, że było inaczej – ciągnął pustym głosem. – Nie byłem zdolny do miłości. Nie po tym, jak zakochałem się w kimś, kto nie odwzajemniał mojego uczucia. Z tego, co mi wiadomo, nadal nie odwzajemnia, ale teraz nie ma to już znaczenia.
Kocham Ludwiga jak brata. Poza nim nie mam nikogo.
Myślałem, że ty będziesz dla mnie kimś ważnym. – Wyprostował się, oparł o ścianę. Spojrzał na gęstą chmurę dymu zgromadzoną pod baldachimem łóżka. – Myślałem, że będziesz moim przyjacielem. Ale odwróciłeś się ode mnie po drugiej wojnie światowej. Wtedy, gdy najbardziej cię potrzebowałem. Pomyślałem sobie, że pewnie wkrótce ci przejdzie, że to kolejny z twoich fochów nie wiadomo o co. Przez cały czas starałem się być blisko ciebie, przypominać ci o mojej osobie. Wydaje się, że zwyczajnie miałeś to w dupie.
Potem dostałem SMS-a. Znam go na pamięć, wiesz? „Mam nadzieję, że przeczytasz to, gdy będzie już po wszystkim." Nie wiesz, jak się czułem, gdy znalazłem cię nad jeziorem. Nie wiesz, jak czułem się przez następny tydzień, kiedy leżałeś w szpitalu.
I później, przez cały czas. Gdy nie mogłem ci pomóc, bo nie chciałeś mnie widzieć. Bo wolałeś skulić się w sobie i gnić w tym zakichanym bólu.
Wolałeś umierać, niż przejrzeć na oczy. A prawdę miałeś w zasięgu ręki.
Prawda była taka, że byłem gotów zrobić wszystko, żeby ci pomóc. Chciałem zapisać cię do szpitala. Nie po to, by się ciebie pozbyć, lecz po to, aby mieć pewność, że przeżyjesz.
Miałem nadzieję, że uda się ciebie uratować. Że jeśli będzie mi zależało wystarczająco mocno, wszystko się uda.
Chciałem cię uratować nie tylko po to, by mieć przyjaciela. Pragnąłem tego, bo zwyczajnie życzyłem ci jak najlepiej. Nadal życzę. I wiem, że masz to gdzieś. Gdybyś nie miał, nie próbowałbyś się dzisiaj zabić. Powiesz mi, że nie zamierzałeś tego zrobić? Nie uwierzę. Wiem swoje. Próbowałeś, ale miałeś za słabą wolę. Rany z początku były głębsze i dłuższe. Potem zabrakło ci sił. Mentalnych.
Nie, to nie miało być samobójstwo. Biorąc nóż do ręki, nie myślałeś o tym. Chciałeś się po prostu ukarać. Potem się rozpędziłeś, zapragnąłeś ze wszystkim skończyć. Skoro już zacząłeś puszczać krew, dlaczego nie miałbyś zaszaleć?
Pod koniec otrzeźwiałeś. Bolało cię, a ja nie przychodziłem. Więc wziąłeś tabletki, które znalazłeś podczas szukania noża.
Nie znam cię na wylot, Rod, ale przez ostatnie tygodnie poznałem na tyle, by teraz móc powiedzieć: nie dasz rady przeżyć. Nie dlatego, że nie masz siły czy możliwości. Ty po prostu nie chcesz żyć.
Chcesz umrzeć, bo ubzdurałeś sobie, że tak będzie lepiej. – Zaśmiał się ochryple. – Tylko dla kogo lepiej? Dla ciebie, bo uwolniłbyś się od problemów. Nie myślisz o tym, co byłoby potem. O tym, ile osób by prze ciebie cierpiało.
Ludwig. Feliciano. Elizabeta. Vash. Feliks. Hubert.
Cały twój naród. Możemy się tylko domyślać, co stanie się z Austrią. Dunaj wyleje? Wszyscy ludzie oszaleją? Ziemia się zapadnie?
Ja też bym cierpiał. Cały świat widzi mnie jako aroganckiego dowcipnisia. Ty widzisz we mnie kogoś, kto przyjął cię pod swój dach i zapewnia, że chce pomóc, ale tak naprawdę nie rozumie prawdziwego stanu rzeczy.
Wyobraź sobie, że rozumiem. Nie ty jeden marzyłeś o śmierci, wiesz? Po zakończeniu wojny... kiedy cię nie było... - Westchnął, odpalił kolejnego papierosa. – Nieważne. Wszyscy mamy podobne rozterki.
Pojmij jeszcze jedną rzecz. Po twoim dzisiejszym numerze nie pogłaskałem cię po głowie i nie powiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Bo ROZUMIEM, co się dzieje. Bo umiem myśleć. I widzę, co się z tobą dzieje. Widzę, że wszystko nie skończy się dobrze. Widzę, Rod, że umierasz i chcesz umrzeć.
Myślałem, że jestem w stanie ci pomóc. Myliłem się. Jedyną osobą, która może to zrobić, jesteś ty. Tylko ty masz szansę zmienić sytuację. Nieważne, ile był cię błagał, ile tulił, ile łez ocierał. Wszystko na nic, póki tego nie zrozumiesz.
Gilbert zsunął się z ramy łóżka, wstał.
- Nie uratujesz się, póki nie pojmiesz, że to ty jesteś przyczyną swojej śmierci. I tylko ty możesz to zakończyć. Na biało lub na czerwono.
Umierasz, bo tego chcesz, Rod. Zmień zdanie, a przeżyjesz. To nie jest trudne.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top