Pocieszyciel odrzucony
Roderich uciekł. Nie mógł wytrzymać w miejscu, które przestało być dla niego bezpieczną przystanią, a zmieniło się w pułapkę. Gdy przytulał się do Gilberta, jakoś potrafił znieść bliskość wspomnień, lecz na czas pakowania Austriak musiał oddalić się od przyjaciela.
Wtedy zaczął wpadać w panikę, więc przeprosił Prusaka i zamknął się w jego samochodzie. Skulił się przy drzwiach, jakby chciał się z nimi stopić, i opuścił spuchnięte powieki.
Był wstrząśnięty po wydarzeniach z sypialni. Wstrząśnięty – nie potrafił znaleźć lepszego określenia. Dłonie mu drżały. Serce łomotało jak młot uderzający o kowadło.
Serce, dusza, emocje, umysł – to wszystko dygotało; poruszało się i falowało jak prześcieradła wywieszone na wietrze.
Sam Roderich także był biały jak prześcieradło.
A zrobił się jeszcze bledszy, gdy przypomniał sobie, co leży w szufladzie jego biurka. W pokoju, który Gilbert właśnie penetruje.
Mam ochotę się śmiać, gorzko się śmiać, chociaż płaczę od dłuższego momentu. To nie świadczy za dobrze o stanie mojego umysłu.
Gilbercie, dlaczego nie ma Cię tu ze mną? Gdybyś był, nie płakałbym.
Śmiałbym się, lecz nie gorzko, a szczęśliwie.
Gdybyś był, nie musiałbym tego pisać.
Gdybyś był, nie kropiłbym stronnic krwią.
Po mojej śmierci będziesz miał możliwość zobaczenia, co działo się ze mną przez ostatnie lata. Ujrzysz niezliczoną ilość blizn i ran.
Wszystkie są dedykowane Tobie.
Wiem, że to nieuczciwe z mojej strony, lecz taka prawda. Umieram. Rozumiesz to? Umieram. Sam się zabijam.
Robię to tylko dlatego, że Cię tu nie ma.
Nie ma. Nie było. I nie będzie.
Nigdy Cię, kurwa, przy mnie nie będzie.
Masz o wiele ważniejsze sprawy niż jakiś pieprzony samobójca, który zakochał się w Tobie wbrew wszelkim prawom.
Natura pokarała mnie za to uczucie.
Pokarała w najgorszy możliwy sposób.
Przepraszam, Gilbercie, że Cię kocham.
Naturo, umrzyj za to, że nigdy nie będziemy razem.
Roderich wypadł z samochodu, potykając się o kępę suchych macierzanek. Bardzo dokładnie pamiętał każde słowo, które napisał w pierwszym rozdziale wiśniowego zeszytu.
Właśnie dlatego biegł teraz w stronę nienawidzonego budynku. Płuca tonęły mu w kwasie, nogi były ociężałe i jakby za słabe na nadaną im prędkość.
Mimo to Roderich wspiął się po schodach z prędkością samochodu Gilberta, który nagle dostał zielone światło.
Tak jak przypuszczał, zastał Prusaka w sypialni. Przekopywał szafy i wrzucał ubrania do ogromnej czarnej torby leżącej wśród odłamków lustra.
Odwrócił się, usłyszawszy kroki. Odwrócił się z uśmiechem, lecz natychmiast spoważniał po zobaczeniu miny Austriaka.
- Co się stało? – zapytał z niepokojem. – Źle się czujesz?
- J-ja... zapomniałem czegoś – wydukał Roderich. Już klęczał przy biurku i z dziką szybkością penetrował jego szuflady.
W pierwszej nic nie znalazł. Ciśnienie mu podskoczyło. Nie, nie, nie, nie, nie. Tak nie mogło być. Listy muszą, po prostu muszą, gdzieś tu leżeć.
Druga szuflada – też nic.
Trzecią Roderich otworzył dygocącymi dłońmi. Miał się w niej znajdować wiśniowy dziennik...
...ale go nie było.
Już był na skraju paniki, już miał zacząć płakać, krzyczeć, wyć czy inne nie-wiadomo-co, gdy poczuł ciepły dotyk na ramieniu.
Dotyk, od którego wzdłuż jego ciała popłynął gorący dreszcz.
- Rod, spokojnie – powiedział Gilbert.
Rod. Prusak nigdy wcześniej nie używał tego określenia. Zaczął dopiero po jego pierwszej próbie samobójczej... a może nawet po drugiej? Wcześniejsze zdrobnienia miały tylko go zdenerwować. „Roderrrisiu". „Rodek".
Ten skrót był inny. Austriak wyczuwał w nim więcej uczuć... więcej... przywiązania?
Nie, na pewno nie. To tylko jego chore fantazje.
Chore nadzieje.
Owszem, Gilbert był dla niego milszy od epizodu nad jeziorem. Inny nie mógł być. Wiedział, że gdyby dokuczał Roderichowi jak dawniej, ten prędko by się załamał.
A cała wina spadłaby na Prusaka.
Tak, chodziło tylko o to.
Ale jeśli tak... to dlaczego Roderich miał wrażenie, że tymi wyjaśnieniami jedynie się okłamuje?
- Szukasz zeszytów, tak? – spytał Gilbert kojąco. – I listów?
Austriak zmartwiał. Cudem udało mu się skinąć głową. Wciąż się nie odwracał.
- Wziąłem je, gdy byłem tu ostatnim razem – wytłumaczył Gilbert. – Pomyślałem, że dzięki nim łatwiej będzie mi cię zrozumieć. Nie martw się, nie przeczytałem ich. Stwierdziłem, że lepiej będzie, jak po prostu z tobą porozmawiam... że jak przyjdzie czas, sam mi wszystko powiesz.
Roderich czuł, że powinien się rozluźnić, lecz coś mu w tym przeszkadzało.
Możliwe, że była to niepewność.
Ewentualnie strach.
A może doświadczenie? Gilbert w przeszłości często go okłamywał. Bardzo często.
- Nie cz-czytałeś? – powtórzył Roderich drżąco. – Nic a nic?
Prusak opuścił rękę, która do tego czasu spoczywała na ramieniu Austriaka. Roderich miał wrażenie, że jego bark stał się teraz niemożliwie zimny i wrażliwy na zranienia.
Gilbert odchrząknął.
- Jeszcze kiedy tu byłem, przeczytałem wpisy w dzienniku z ostatniego tygodnia. Potem wstęp do wiśniowego dziennika. Tylko to, przysięgam.
Roderich opadł ciężko na podłogę. Stłuczone szkło zachrzęściło.
Gilbert... czytał... jego... myśli.
Gilbert czytał jego najczarniejsze myśli.
Usuwam się w cień, by nie zawadzać... Tak, chcę się zabić. A raczej nie chcę, lecz jednocześnie pragnę tego całą duszą. By już nie czuć tego ogromnego bólu. By już nie tęsknić. By już nie nienawidzić siebie za słabość... Naszło mnie dziś zwątpienie, do którego nie mam prawa... Nie wytrzymam tego dłużej. W moim wnętrzu siedzi potwór i rozdziera mnie od środka... Przepraszam Was wszystkich, że żegnam się listownie, lecz nie jestem w stanie spojrzeć żadnemu z Was w oczy... Czuję, że zbliża się mój czas. Ból jest nie do zniesienia... Tak, potrzebuję pomocy. Moja samotność jest nie do zniesienia... Sam w tym zakichanym świecie, w którym nie umiem sobie poradzić... Nienawidzę rzeczywistości, w której nie ma nikogo przy moim boku... Zachowujcie się tak, jakbym nigdy nie istniał.
Żyjcie w swoim zakichanym szczęściu.
Ostatnie zdanie nazbyt dobrze opisywało uczucia Rodericha. Zazdrość – bo innym się powodzi, a on ledwo wiąże emocjonalny koniec z końcem. Żal – że nikt nie chciał mu pomóc, choć wystarczyłoby tak niewiele.
- Rod? – zaniepokoił się Gilbert. Klęczał przed nim. Ze szkarłatnych oczu wylewało się zmartwienie. I... poczucie winy? – Przepraszam, że przeczytałem twój dziennik bez pozwolenia. Ale leżałeś wtedy w szpitalu i nie chciałeś mówić, a ja potrzebowałem odpowiedzi. Raczej mi nie uwierzysz, jeśli powiem, że bardzo się o ciebie martwiłem. Naprawdę bardzo. Cudem powstrzymywałem się od wyciągnięcia z ciebie informacji siłą. Po prostu nie mogłem uwierzyć... to wszystko było tak nieprawdopodobne, a ja nie umiałem zrozumieć...
Roderich powoli pokiwał głową. W oczach znów zbierały mu się łzy. Nowe łzy. Te wcześniejsze już dawno ściekały po policzkach.
Gilbert się o niego martwił. Co prawda Austriak od dawna to podejrzewał, lecz usłyszenie tego z ust swojej wielkiej i jedynej miłości... to już co innego.
- Rozumiem – wymamrotał Roderich. – Ja... przepraszam, że tak cię zmartwiłem.
Gilbert zamrugał, zaskoczony.
- Nie o to mi chodziło – zaczął tłumaczyć. – Tylko że... Ech.
Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Jak mógłby wyjaśnić.
Z braku lepszego pomysłu nachylił się w przód i delikatnie przytulił przyjaciela. Miał być to gest pocieszający, lecz Gilbert został zmuszony do natychmiastowego przerwania uścisku, gdy Roderich zesztywniał.
- Przepraszam – mruknął Austriak, odsuwając się. – Pakuj rzeczy, chcę już jechać do domu...
Wstał, otrzepał spodnie z drobin szkła i wyszedł, zostawiając Gilberta z niemałym zdziwieniem. Niespełna pół godziny temu Roderich nie chciał się od niego odkleić, a teraz odrzucił jego dotyk.
Roderich ponownie zamknął się w aucie, zdecydowany nie wychodzić z niego w inne miejsce niż garaż Gilberta. Był zły na siebie. Zły za to, że tak łatwo pozwolił wytrącić się z równowagi.
Gdy Prusak go dotknął, świat zawirował Roderichowi przed oczami – tak intensywne były towarzyszące temu emocje. Austriak miał wrażenie, że gdyby pozwalał dalej się przytulać, straciłby kontrolę.
A utrata kontroli mogłaby się objawić wieloma działaniami, wszystkie zaś bez wyjątku byłyby opłakane w skutkach.
Podkulił nogi, oparł się o drzwi samochodu. Płakał, patrząc na dom, w którym tak wiele stracił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top