Plan - start
Francis po raz ostatni poprawił apaszkę, którą uprzednio owiązał szyję pod kołnierzykiem koszuli. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze, puścił oczko.
- Wyglądasz dobrze, nie musisz się tak wdzięczyć – mruknął Antonio. Leżał na turkusowym szezlongu ustawionym pod ścianą. Bez większego zainteresowania przyglądał się przyjacielowi. Był zmęczony, ziewał co chwilę; zasnął dopiero nad ranem, wcześniej zbyt zajęty urzeczywistnianiem fantazji męża.
- Muszę wyglądać idealnie – zaprotestował Francis, związując włosy w luźną kitkę. – Dziś, mój drogi, rozpoczynamy misję zeswatania tych dwóch ślepców, którzy nie widzą miłości, mimo iż ta wpakowała im się do łóżek.
- Do jednego łóżka – sprostował Antonio, nadal niezbyt namiętnie. – Gilbert mówił, że śpią razem.
- Wiem – odparł Francis. – To była metafora. Czyli romantyzm zawarty w słowach.
Hiszpan ziewnął, przeciągnął się na szezlongu.
- Będę ci dzisiaj potrzebny? – spytał leniwie.
- Nieszczególnie – powiedział Francis, wzbogacając fryzurę o czerwoną wstążkę. – Poradzę sobie sam. Ty i Romano przydacie mi się jutro i w następnych dniach. Tylko proszę: nie mów mu o niczym. Na pewno nie zgodziłby się pomóc.
Antonio zaśmiał się chrapliwie.
- Nie mów mi, jak mam żyć z moim mężem.
Francis odwrócił się od lustra, spojrzał na przyjaciela z lekkim uśmiechem.
- Oczywiście, że będę mówił. Jestem przecież specjalistą od miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top