Pijany

Gilbert siedział w barze od trzech godzin i nieco większej ilości kolejek. Tym razem nie wystarczyło mu upicie się w samotności. Każdą komórką pijanego ciała chłonął atmosferę pubu; jak fotosyntezująca roślina chłonął neonowe błyski dyskotekowych lamp, podlewał się tanimi drinkami, przyrastał do obdrapanego czerwonego stołka.

I z każdą minutą czuł się coraz gorzej.

Barman dostał konkretne polecenie i konkretną motywację. Właśnie postawił przed Gilbertem kolejną szklankę.

Rod... Ile jeszcze muszę wycierpieć, zanim to się skończy?

A miałeś rację. Skończy się na pewno. Za kilka dni. Za parę miesięcy, może lat.

Umrzesz. Nie zdołam Ci pomóc.

Bo Ty nie chcesz pomocy. Nie kłamałeś, mówiąc, że marzy Ci się śmierć. Że chcesz zdechnąć.

Tylko dlaczego ciągniesz mnie ze sobą na dno?

Wiem, że tego nie widzisz. Nie możesz widzieć. Zobaczyłbyś, gdybym Ci pokazał...

Ale nie wolno mi tego zrobić. Mam być dla Ciebie wsparciem. Mam być przyjacielem do końca Twojego krótkiego życia. Gdybym wyznał Ci miłość, wszystko by się posypało. Nie umiałbyś już patrzeć na mnie jak na podporę. Przez pryzmat litości widziałbyś odrzuconego kochanka.

Och, Rod... Jak mogę osłodzić Ci te ostatnie chwile? Czy jest coś, co mogę zrobić, byś czuł się choćby mniej nieszczęśliwy? Czy chcesz, bym to zrobił?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top