Obiad zakropiony winem

Im bliżej Berlina, tym Roderich bardziej się stresował. Owszem, chciał zobaczyć kogoś znajomego. Chciał spędzić zwyczajne popołudnie w towarzystwie znajomych. Chciał przekonać się do zjedzenia sałatki, może wypić butelkę piwa.

Ale bał się, że coś nie wyjdzie. Że nie wypali. Że Ludwig albo Feliciano zapytają go o coś, na co on nie będzie chciał odpowiadać, i wyjdzie na gbura.

Gdy siedzieli w samochodzie, Gilbert uspokajał go słowami, próbował wciągnąć w rozmowę. Gdy o godzinie piętnastej dziesięć wysiedli z auta, Prusak uścisnął jego dłoń, a po sercu rozlało się ciepło.

Puścił go dopiero przy drzwiach sporej kamienicy, którą w całości zajmował Ludwig.

- Gotów?

- Ja... tak.

Gilbert zadzwonił do drzwi. Zaraz potem rozległy się szybkie kroki i w progu stanął uśmiechnięty Feliciano. Miał na sobie rozpiętą zieloną koszulę, krawat trzymał w dłoni, był na boso.

- Czee-eść – przywitał się radośnie.

W korytarzu pojawił się Ludwig w różowym fartuszku przewiązanym wokół pasa.

- Fell, idź się ubrać! – fuknął.

Włoch westchnął cierpiętniczo i podreptał do łazienki.

- Wchodźcie, wchodźcie – powiedział Ludwig. – Postawcie tu buty. Jak minęła podróż?

- W porządku, West – odparł Gilbert, śmiejąc się. – Co u was? Obiad gotowy?

- Będzie za pięć minut. Byłby już, gdyby Fell nie wyjadł mi makaronu z sałatki.

- Rozumiem. Mamy czekać w salonie...?

- Zapraszam do jadalni.

Do stołu już nakryto. Zrobił to konkretnie Feliciano, o czym świadczyły kolorowe parasolki otaczające talerze, konfetti rozsypane po obrusie i odwrotne ułożenie sztućców (noże leżały u dołu talerzy).

Gilbert i Roderich zajęli miejsca. Zaraz po nich pojawił się już ubrany Feliciano. Dwie minuty później Ludwig wniósł parujący półmisek ziemniaków.

- Nakładajcie sobie, śmiało. Zaraz doniosę resztę.

Dwie minuty później na stole znalazły się ulubione kiełbaski Ludwiga, wielki talerz makaronu, zielono-biała sałatka i maleńka czarka sosu pomidorowego dla Feliciano.

Zabrali się do jedzenia. Roderich pod czujnym okiem Gilberta nałożył sobie łyżkę ziemniaków, których zapewne i tak nie zje. Nigdy nie przepadał za tym daniem. Nie rozumiał, co Niemcy w nim widzą.

Skupił się na sałatce. Nie wiedział, co w niej było, ale smakowała całkiem dobrze. I miała mało kalorii. Nie zalegała na żołądku.

Ludwig lubił porządek, dlatego podczas obiadu rozmowy ograniczono do minimum. Po zakończeniu posiłku przyszedł czas na konwersacje. Przenieśli się do salonu, usiedli na dwóch kanapach, między którymi postawiono stół. Gospodarz przyniósł ciastka. Zatrzymał się przed wyjściem do piwniczki.

- East, pijesz dzisiaj?

Zapytany uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową.

- Jestem samochodem.

- Roderichu?

Austriak spojrzał pytająco na Gilberta. Prusak uśmiechnął się lekko.

- Tylko się nie upij, dobra? – rzucił lekko.

Roderich uśmiechnął się i skinął.

- Proszę – powiedział do Ludwiga.

- Wina, piwa?

- Wina, jeśli masz.

- Mam. Fell nie tknąłby piwa.

Zniknął, by po chwili pojawić się z czterema butelkami piwa w jednej dłoni i z winem w drugiej. Rozstawił szklanki i lampki.

- Gilbercie, czego się napijesz? Herbaty? Soku?

- Niczego. Siadaj, uspokój się. Denerwujesz mnie, jak tak w kółko drepczesz.

Ludwig zajął miejsce obok Feliciano. Włoch od razu przysunął się do niego i spróbował wcisnąć mu na kolana.

- Hej, spokojnie – zaprotestował Ludwig, odsuwając go delikatnie. – Jesteśmy w towarzystwie.

Gilbert machnął ręką. Nie przejmuj się. Nie takie rzeczy widziałem, jak byliście pijani.

Feliciano wdrapał się na Ludwiga, umościł na jego kolanach i sięgnął po ciasteczko. Rodericha zamrowiły policzki. Wyobraził sobie podobną scenę, tylko z nim i Gilbertem w rolach głównych. Tulących się. Szczęśliwych. Zakochanych.

Pomyślał o sobie jedzącym słodycze. O tym, jak Gilbert łapie go w pasie, gdy Roderich wychyla się po kolejne ciastko z rzędu.

- Roderichu, wszystko w porządku? Zbladłeś.

Austriak pokręcił głową.

- Wszystko gra. Tylko się... zamyśliłem.

Ludwig skinął głową ze zrozumieniem, ale Gilbert nie dał się tak łatwo spławić. Nachylił się i szepnął mu do ucha:

- Na pewno jest dobrze?

Roderich skinął głową.

- Tak.

- Wiesz, że jakby coś się działo...

- Powiem. Obiecuję.

Gilbert wyprostował się, ale jego ramię objęło plecy Austriaka, a dłoń zaczepiła się na jego boku, tuż nad biodrem.

Roderich zrobił wszystko, żeby się nie zarumienić. Dotyk Gilberta w ciemnej sypialni był jednym, ale takie dwuznaczności w towarzystwie...

I tak spłonął.

- Wina, Rod? – zaproponował Gilbert.

- Tak, proszę...

Prusak puścił go na chwilę, dzięki czemu Roderich otrzymał cenne kilka sekund na uspokojenie biegnącego serca. Ciśnienie jednak wzrosło mu ponownie, gdy Gilbert wręczył mu lampkę wina i z powrotem objął jego plecy, tym razem przyciągając go nieco do siebie.

Roderich spuścił głowę i zamoczył usta w czerwonym płynie. Był słodki, smaczny.

- Jak tam, East? – zagaił Ludwig. Otworzył jedną butelkę piwa o drugą. – Wszystko dobrze się układa?

Prusak uśmiechnął się krzywo.

- Zależy, o czym mowa – odparł. – Jestem szczęśliwym człowiekiem, jeśli o to pytasz. Nie mogę narzekać. Interesy też dobrze się kręcą. Ostatnio zaniedbałem kontakty towarzyskie, ale w zeszłym tygodniu upewniliście mnie, że nie macie mi tego za złe. Popracuję nad tym później, na razie moim priorytetem jest pomoc Rodowi.

Austriak skulił się jeszcze bardziej, gdy Ludwig i Feliciano spojrzeli na niego. Ten pierwszy uważnie, drugi z dziecięcym zainteresowaniem.

- Czyli już nie jesteś z Erykiem? – dopytał Włoch.

Gilbert znacząco pokręcił głową, ale Roderich i tak zauważył czerwone plamy na jego twarzy.

- Kim jest Eryk? – zapytał.

- Nikim ważnym – powiedział Gilbert szybko. – West, jak sytuacja po tych atakach? Miasta już się uspokoiły?

Roderich przestał słuchać. Myślał. Bardzo gorączkowo i bardzo chaotycznie. Gilbert był z jakimś Erykiem? Gilbert był z mężczyzną?

Gilbert był z nim całkiem niedawno i nic mu nie powiedział?

Chyba powinien, prawda? Miał swoje własne życie, owszem, ale jednak byli przyjaciółmi...

Może się wstydził, że chodzi z facetem? I to jeszcze człowiekiem? Nie, rasa raczej nie była problemem. Przecież według opinii publicznej Gilbert zmieniał kobiety jak rękawiczki. Zwyczajne kobiety, zwyczajne ziemianki. Zwykle Słowianki.

Ale skoro Gilbert był z mężczyzną, to znaczyło, że był gejem? A może po prostu bi?

A może to był przypadek?

A może Roderich powinien go o to po prostu później zapytać, a nie zamartwiać się na zapas?

Tylko jak ma mu wytłumaczyć swoje zainteresowanie?

Ech...

Roderich kilkoma łykami opróżnił lampkę i wychylił się, by napełnić ją po raz drugi. Gilbert złapał do za ramię i wyjął szkło z jego ręki.

- Ja naleję – zaoferował. – Nie powinieneś się przemęczać.

Roderich poróżowiał.

- Już ci mówiłem, że nic mi...

- A ja mówiłem, że masz odpoczywać, ale uparłeś się, żeby przyjechać. Daj mi zrobić chociaż tyle, skoro i tak mnie nie słuchasz.

Austriak założył ramiona na piersi. Czuł się jak dziecko.

- Stało się coś? – grzecznie zainteresował się Ludwig.

Gilbert skrzywił się. Podał Roderichowi pełną lampkę i objął go.

- Mieliśmy dziś drobny wypadek – wyjaśnił. – Rod spadł ze schodów i trochę się poobijał. Nic poważnego, ale wciąż powinien na siebie uważać.

- Nic mi nie jest...

- Nikt nie pyta cię o zdanie, mój drogi.

Roderich parsknął. Napił się wina. Było dobre, mocne. Już zaczęło mu szumieć w głowie. Obraz jeszcze się nie zamazywał, ale rzeczywistość już nabierała barwy snu.

Roderich zawsze miał słabą głowę. Tysiąc lat picia niczego nie zmieniło.

Gilbert trzymał rękę na jego boku. Austriak był bliski zaśnięcia już po dziesięciu minutach od opróżnienia drugiej lampki. A Gilbert nalewał sowicie, niezwyczajowo, prawie po sam brzeg.

Odpłynąłby, gdyby dłoń Prusaka nie zaczęła się lekko poruszać. Nieznacznie, ale jednak. Roderich automatycznie się obudził, wrócił do swojej jaźni. Nie wytrzeźwiał – miał wrażenie, że alkohol jeszcze głębiej wsiąknął mu w mózg.

- Od kiedy jesteście parą? – zapytał Feliciano. Roderich ignorował wcześniejsze rozmowy, ale słowa Włocha przedarły się przez miękką bezbarwną osłonę wina.

Gilbert roześmiał się serdecznie.

Roderich gwałtownie oderwał się od Prusaka, odjął głowę od jego ramienia. Spróbował się odsunąć, ale przyjaciel trzymał go mocno.

- Nie jesteśmy razem – powiedział Gilbert. Zjadł ciasteczko.

- No to dlaczego go przytulasz? – dociekał Feliciano. Przekrzywiał głowę jak pies, patrzył szczerymi, dziecięcymi oczyma.

- Żeby nie spadł. Widziałeś, jak się wyrywał.

Nawet Ludwig się uśmiechnął, słysząc to wyjaśnienie.

- Zanim się napił, też go trzymałeś – zauważył Włoch.

- Rod lepiej się czuje, jak się go przytula. Chcesz sprawdzić?

- Oj nie... - mruknął Austriak.

Ale Feliciano już uwalniał się z objęć Ludwiga i okrążał stół. Rzucił się na kanapę obok Rodericha i mocno oplótł go ramionami. Austriak stęknął. Dzięki wypitym lampkom nie czuł bólu, czego nie można było powiedzieć o złości. Spojrzał na Gilberta spode łba.

Nie żyjesz.

Gilbert uśmiechnął się szeroko. Przesunął rękę wyżej i pokazał Feliciano, jak objąć Rodericha.

- Chudy jesteś. Powinieneś jeść więcej makaronu – stwierdził

Austriak spojrzał błagalnie na Ludwiga, ale Niemiec nie był skory do pomocy. Za dobrze się bawił.

Roderich uniósł się nieco, zbliżył usta do ucha Gilberta.

- Zabiję – wymruczał.

Prusak mrugnął tylko, Feliciano w tym czasie dokładnie obmacał Austriaka, przykładając szczególną uwagę do jego wąskiej talii. Roderich miał na sobie koszulę i zapięty frak, więc Włoch nie miał szans wyczuć bandaży. Zresztą po paru minutach stracił zainteresowanie żebrami i zniknął na chwilę w kuchni. Wrócił z miską makaronu, którą na siłę wcisnął Roderichowi w ręce.

- Dziękuję, ale nie jestem głodny... - mruknął Austriak.

- Nie szkodzi. Weźmiesz do domu.

Gilbert pomógł Roderichowi odstawić miskę na stół, powstrzymał jego rękę od wzięcia butelki wina ze stołu.

- Już wystarczy – powiedział stanowczo. – Głowa cię będzie jutro bolała.

- Daj mi jeszcze trochę... - zamarudził. – Pół...

- Zostaw trochę dla Feliciano. Sam wypiłeś pół butelki.

- Jeszcze trochę...

- Nie.

- Daj mu, East – powiedział Ludwig. – Wina mam dużo. Mogę dać piwo, jeśli tak troszczysz się o Fella.

Gilbert skrzywił się gorzko.

- Rod nie powinien tyle pić.

- Jest dorosły – przypominał Ludwig.

- Jestem starszy od was wszystkich – burknął Roderich.

Gilbert westchnął, Feliciano zachichotał.

Austriak sięgnął po butelkę wina, trącił ją, złapał w ostatniej chwili. Gilbert delikatnie złapał go za rękę i odłożył ją na jego kolana.

- Naleję – zaproponował, bynajmniej nie aprobując poczynań przyjaciela.

- Daj mu piwo, przynajmniej go nie wyleje – powiedział Ludwig.

- Może być piwo, Rod? – zapytał Gilbert.

- Może...

Ludwig otworzył mu butelkę i podał ją przez stół. Roderich przytknął szyjkę do ust i upił kilka łyków.

- Długo go suszyłeś – zauważył Feliciano.

Gilbert spojrzał na niego krzywo.

- Miałem powód – odparł.

Roderich duszkiem opróżnił butelkę. Prusak zabrał mu ją i odstawił na podłogę, zanim grzmotnęła o nią dobrowolnie. Trzy pozostałe butelki, już puste, leżały na kanapie obok Ludwiga.

Gilbert próbował skupić się na rozmowie z bratem, ale Roderich coraz dokuczliwiej mu to uniemożliwiał. Zmieszał, a że zawsze miał słabą głowę, w połowie piwa odpłynął.

A przynajmniej zrobiła to jego zdolność racjonalnego myślenia.

Najpierw ręka Austriaka pojawiła się na boku Gilberta. Po trzeciej próbie oderwania jej Prusak zaniechał starań. Oczywiście nie miałby nic przeciwko temu, gdyby okoliczności były inne. Ale teraz przyglądał mu się zaciekawiony Feliciano, a oblicze Ludwiga zmieniało się z każdą chwilą.

Poza tym dłoń Rodericha cały czas przesuwała się z pleców na brzuch i z powrotem. Potem dołączyła do niej druga ręka, która szarpała za jego koszulę. Po paru minutach Austriak zaczął się chwiać, aż wreszcie zakołysał się potężnie i wywrócił na kolana Gilberta.

Prusak westchnął. Nawet nie próbował go podnosić. Spojrzał na Feliciano i Ludwiga, obu solidnie podchmielonych (gospodarz już dwa razy cofał się do piwniczki po alkohol) i z trudem trzymających emocje na wodzy. Wydawało się, że kosmyk Włocha lekko drga.

Gilbert pożegnał się grzecznie, wziął Rodericha pod ramię i wywlókł go na zewnątrz. Z niemałym trudem wpakował przyjaciela do samochodu, zapiął mu pasy i wcisnął pod nie ręce, ponieważ Roderichowi nagle bardzo zachciało się przytulać.

- Miałeś się nie upijać – przypomniał Gilbert.

Roderich czknął, zakiwał się, uderzył głową o drzwi.

- Tag wyżło... - mruknął.

Gilbert westchnął, odpalił silnik i ruszył w powolną drogę do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top