Niezaplanowany...
(Nadal bez korekty.)
Po niecałej godzinie zdecydowali się wstać z łóżka. Roderich już się uspokoił, już opanował ból, więc mógł udawać, że normalnie funkcjonuje. Gilbert nie przywykł do dłuższego leżenia i bolały go mięśnie, które bardzo chciał rozruszać.
Spotkali się na wspólnym śniadaniu, podczas którego Roderich wmusił w siebie dwie kanapki. Omal go po tym nie zemdliło.
- Idę na basen – powiedział Gilbert, zmywając naczynia. – Może wybierzesz się ze mną?
Roderich wzdrygnął się.
- Nie – odparł krótko.
- Jeszcze cię do tego przekonam. Ale dobrze, nie dziś. Jakie masz plany na popołudnie?
Austriak wzruszył ramionami.
- Nie myślałem o tym.
Gilbert odwrócił się i spojrzał na niego z troską.
- Bezczynność nie zrobi ci dobrze.
- Wiem. – Roderich uśmiechnął się smutno.
- Możemy gdzieś pojechać, jeśli chcesz. Odwiedzić kogoś. Zobaczyć coś. Pozwiedzać. Albo zwyczajnie się polenić.
- Jak chcesz...
- Pytam, jak ty chcesz.
Roderich zakręcił herbatą w kubku.
- Nie chcę być sam – powiedział, patrząc na brązowy wir.
Gilbert zakręcił kran, wytarł ręce w ścierkę i ukucnął przed przyjacielem. Złowił jego wzrok.
- Nie będziesz sam – obiecał. – Znajdziemy zajęcie dla nas dwóch. Tylko musisz mnie oświecić, co chciałbyś robić.
Roderich odsunął się nieznacznie na krześle. Gilbert nie zdawał sobie sprawy, jak działała na niego jego bliskość. I, nie wiedząc tego, zbyt często prowokował Rodericha do rumieńców.
- Ja naprawdę nie wiem...
Gilbert westchnął.
- No dobrze. Wymyślę coś. Tylko potem nie narzekaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top