Na wzór brytyjskich urodzin
Z niemałym trudem wpakowali się do pięcioosobowego samochodu Francisa. Problem pojawił się, gdy przyszło im rozdzielać miejsca. Francuz usiadł za kierownicą.
Z resztą nie było tak łatwo.
Romano i Antonio wciąż nie mogli się od siebie odkleić, więc zaprotestowali gwałtownie, gdy Francis zaproponował Hiszpanowi przedni fotel. Gilbert także zaoponował, gdy chciano go rozdzielić z Roderichem (Austriak się wtedy zarumienił).
Ostatecznie przednie siedzenie zostało puste, nie licząc trzech sportowych toreb – jedna na parę plus Francis. Roderich usiadł za kierowcą, Gilbert pośrodku, a Antonio za pasażerem – wziął Romano na kolana.
Przez większą część drogi Francis rozmawiał z Hiszpanem o ostatnim meczu piłki nożnej. Romano przysnął na ramieniu męża. Roderich, nie odpinając pasa, zwinął się w kulkę i położył na boku, składając głowę na udach Gilberta. Stał się śmielszy po „obejrzanym" horrorze. Bał się, czy nie zbyt śmiały.
Gilbert raczej nie miał nic przeciwko temu, bo nie zaprotestował. Łagodnie przeczesywał włosy przyjaciela, starannie omijając wrażliwy kosmyk. Uśmiechał się przy tym. Co jakiś czas mruczał ciche pytania lub dygresje. W pewnym momencie pomógł mu się podnieść, by Austriak zobaczył za oknem pięknie oświetlony park. Potem Roderich położył się z powrotem, ale już nie puścił dłoni Gilberta.
Zrobił to dopiero na parkingu przed aquaparkiem. Francis wymknął się na spotkanie z właścicielem, by przywitać się i mu podziękować. Gdy wrócił, miał wymiętą koszulę i w pośpiechu zapinał spodnie.
- Udało mi się przekonać Amaurego, by włączył nam zjeżdżalnie, także cała elektryka powinna działać – powiedział, uśmiechając się szeroko. Otworzył drzwi od strony pasażera i wyjął torby. – Więc jak? Idziemy?
Poszli. Najpierw przez pomarańczowy parking skąpany w świetle ulicznych lamp i w resztce rdzawego blasku słońca, które już dawno zniknęło za horyzontem. Potem przemierzyli ciemny hol, skręcili w prawy korytarz i weszli do męskiej szatni. Romano zapalił światło.
Francis odwrócił się ku nim z kusicielskim uśmiechem.
- Panowie – zaczął dostojnie. – Czeka nas noc pełna przygód. Oto znajdujemy się w jednym z najlepszych aquaparków w całej pięknej Francji. – Błysnął białymi zębami. – Zakluczyłem nas – powiedział całkiem prozaicznie. – Zaraz zaczniemy zabawę i nie chcę, by komukolwiek przyszło do głowy uciekać...
Roderich uniósł brwi.
- Zabawa? Uciekanie? – powtórzył sceptycznie.
- Nie było cię na urodzinach Arthura w dwa tysiące piątym, więc nie wiesz – zaśmiał się Antonio. – Zamknęli nas w ogromnym hotelu, podzielili na drużyny i kazali się nawzajem atakować.
Francis zachichotał.
- Chodziło o to, by uwięzić jak najwięcej osób z drużyn przeciwników – dopowiedział. – Było... zabawnie. Doszło do paru gwałtów. Emil i Lucas związali Gilberta i schowali go w schowku na miotły. Co prawda zrobili to rano, pod koniec zabawy, ale biedak i tak siedział tam następne dwa dni...
Prusak skrzywił się do wspomnień.
- Nie narzekałbym, gdybym był sam. – Mlasnął. – Ale z tamtym napaleńcem ciężko było wytrzymać. Nie rozumiał słowa „nie".
- Gilbert nie mógł potem chodzić przez tydzień – wtrącił Francis usłużnie, bynajmniej nie współczując przyjacielowi.
- Kim był ów „napaleniec"? – zapytał Roderich niewinnie.
Francis już otworzył usta, ale Gilbert nadepnął mu na stopę.
- Nikim ważnym – wycedził przez zęby, patrząc ostro na Francuza.
- Chcę wiedzieć – zaprotestował Austriak. Spojrzał pytająco na Gilberta. – Chyba mam prawo, nie uważasz?
Prusak prychnął. W jego wzroku płonął wyrzut. Dopiero gdy popatrzył na Rodericha, zmiękł.
- Później ci opowiem, jeśli będziesz chciał – obiecał. – Ale dzisiaj bez gwałtów, jasne? – warknął do Francisa.
Francuz pojednawczo uniósł ręce.
- Obiecałem, że go nie tknę – przypomniał.
- Nie tylko o nim mówię.
Francis zachichotał.
- Roderichu, wypada mi zapytać: masz coś przeciwko temu, bym zgwałcił Gilberta?
- Tak, i to bardzo dużo – mruknął Austriak groźnie.
Gilbert uśmiechnął się z wyższością, a Francis zmarkotniał.
- Czyli bez gwałtów – zgodził się niechętnie. – To znaczy... ech. Jakby ktoś chciał, to ja zawsze jestem do dyspozycji, tylko że jak się zgodzę, to to już nie będzie gwałt... A Antonia ani Romano nie tknę, bo są małżeństwem...
- Czyli wam też wymarzyła się łapanka? – upewnił się Austriak. Spojrzał krzywo na Gilberta. – Myślałem, że po dwóch wojnach światowych zdążyła ci się znudzić.
- Bo zdążyła – zapewnił Prusak. – Tylko jak się przebywa z takimi zboczeńcami jak Francis, człowiekowi zaczyna trochę odwalać.
Roderich spojrzał błagalnie na Francuza.
- Proszę, powiedz, że masz w domu jakieś wolne pokoje. Chyba już nie chcę spać z Gilbertem w jednym łóżku. Właśnie powiedział, że mu odwala po kontaktach ze zboczeńcami, a wcześniej mówiliście o tym napaleńcu z urodzin... Proszę, nie zostawiaj mnie z nim.
Francis objął go po przyjacielsku.
- Nic się nie bój, wujaszek Francja przybędzie ci z odsieczą – obiecał. – A może chcesz spać ze mną? Wiesz przecież, że możesz mi ufać.
Roderich udał, że się zastanawia. Na policzkach Gilberta zakwitły różowe plamy.
- Możemy zacząć grę? – zapytał ostro.
- Po co ten ton, Gilbercie, kochanie? – zachichotał Francis. – Poza tym może byśmy się najpierw przebrali? Rozumiem, że kupujesz ubrania w supermarketach, ale niektórzy naprawdę trudzą się nad strojami. Nie chciałbym wpaść do wody w tych dżinsach. Wiesz, ile mnie kosztowały?
Gilbert ironicznie uniósł brwi.
- Szybki numerek w przymierzalni?
Francis odchrząknął i bez słowa odszedł w kierunku szafek.
Gilbert uśmiechnął się lekko. Położył torbę na pobliskiej ławce i wyjął z niej piankę, nieprzemakalne bandaże i kąpielówki Rodericha.
- Radzę ci iść z tym do przebieralni – powiedział, wręczając mu rzeczy. – Nie wszyscy z nas są odpowiednio taktowni...
- Co ty robisz, chuju!? Oddaj mi gacie! – krzyknął Romano w głębi szatni.
Gilbert skrzywił się przepraszająco i wrócił do torby. Roderich zatrzasnął się w przebieralni w momencie, gdy Prusak zaczął zdejmować koszulkę. Stwierdził, że nie powinien na to patrzeć.
Upewnił się, czy zamek w drzwiach kabiny dobrze trzyma. Potem szybko się rozebrał. Poświęcił trochę czasu na odwinięcie bandaży z nóg i rąk. Czynności tej nie można było wykonywać szybko, aby nie zerwać ewentualnych strupów, a krwotok był ostatnią rzeczą, jakiej Roderich teraz pragnął. W końcu zwinął bandaże i położył je na złożonej koszulce. Chwilę pomęczył się przy zakładaniu wodoszczelnych opatrunków. Wcześniej miał je na sobie raz, podczas pierwszej i jak na razie ostatniej wizyty na basenie Gilberta. Bandaże nie były trudne w obsłudze, Roderichowi przyszło operować bardziej skomplikowanymi urządzeniami. Na przykład czołgami. Albo gorsetami – nadal nie rozumiał, jak kobiety mogły same je wiązać.
Podobny problem pojawił się u niego, gdy założył piankę (co także zrobił z niemałym trudem). Udało mu się podciągnąć suwak do połowy pleców, ale miał zbyt sprawne stawy na dalszą gimnastykę – nie chciał ich stracić.
Zebrał rzeczy, które leżały na podłodze, i wyszedł z kabiny. Reszta już na niego czekała. Roderich zaczerwienił się i szybko zrolował niesioną koszulkę, by nikt nie zobaczył jego bandaży.
Wrzucił ubrania do torby i na wszelki wypadek narzucił na nią klapę.
- Gilbert, pomożesz? – spytał, odwracając się.
- Za krótkie rączki? – zakpił Francis.
Roderich poczuł, jak poły kombinezonu zstępują się. Gilbert ostrożnie zapiął piankę, pilnując, by przy kołnierzu nie przyciąć przyjacielowi włosów.
- Nie, kurwa, po prostu chciałem się wam pochwalić plecami – odparował Roderich.
Francis zaśmiał się melodyjnie.
- To co z tą grą? – Antonio zmienił temat. Stał obok wyraźnie znudzonego Romano, który raz po raz odciągał jego kąpielówki i puszczał materiał, który z głuchym plaśnięciem uderzał w ciało.
- A co ma być? – zdziwił się Francis. Bezwstydnie zapuszczał żurawia w bokserki Hiszpana.
- Emmm... na obecnym etapie sugeruję początek.
Gilbert prychnął. Stał z założonymi rękami i nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego. Roderich zaniepokoił się od razu, gdy to zauważył, ale w towarzystwie nie śmiał o nic pytać.
- Dzielimy się na drużyny, ustalamy zasady. Przynajmniej tyle.
Antonio wzruszył ramionami.
- Skład drużyn wydaje mi się oczywisty – zauważył.
- Tak? – Francis uniósł brwi. – Jaki?
- Taki, że znowu jesteś sam.
Francuz mruknął coś pod nosem, ale nie zaprotestował.
- Gramy tak, jak u Arthura? – spytał Romano, któremu znudziło się strzelanie kąpielówkami Antonia.
- Tak, ale bez gwałtów.
Włoch uśmiechnął się blado.
- Gdzie miejsce zbiórki?
- A musi jakieś być?
- No raczej tak.
Roderich podniósł rękę jak uczeń w szkole.
- Skoro gramy na drużyny, to lepiej nie ustalać konkretnego miejsca, do którego będziemy przyprowadzać jeńców. Gdyby tak było, reszta drużyny wiedziałaby, gdzie szukać zaginionego. Po prostu zdecydujmy się na konkretną godzinę, o której spotkamy się w szatni.
Antonio, Romano i Francis spojrzeli na niego jak na kosmitę.
- Nigdy mi to nie przyszło do głowy – przyznał Francuz.
- Rozumiem, że masz w głowie zupełnie inne rzeczy, naprawdę to rozumiem i toleruję...
- Zamknij się, Tosiek.
- Nie mów tak do mojego męża!
Gilbert trzasnął się dłonią w twarz.
- Zaczynajmy już, błagam, bo zaraz tu wykituję.
- Jest godzina dwudziesta zero osiem – wyrecytował Francis, patrząc na zegar ścienny. – Spotykamy się tu równo o północy. Kompleks jest duży, więc możemy się spokojnie pobawić, nie atakując się nawzajem. To już zależy od dobrej woli. Zasady są proste: nie gwałcimy, nie okaleczamy, nie topimy. Zgadzacie się?
Pokiwali głowami.
- No to do dzieła. Antonio, Romano, idźcie przodem. Macie minutę, zanim wypuszczę Rodericha i Gilberta. Start.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top