Kuzyn Francja wykład ci zrobi
Nie był zdolnym strategiem. Antonio i Romano też nie, ale im się przynajmniej poszczęściło.
Hiszpan grzmotnął Gilberta patelnią w głowę, po czym uciekł, niosąc na plecach wierzgającego i krzyczącego Rodericha. Zaszyli się na drugim piętrze, w niewielkim biurze. Rzucili Austriaka na skórzany fotel na kółkach, przywiązali go za ręce i nogi zrolowanymi sznurkami przeźroczystej taśmy klejącej.
Wyszli. Po pięciu minutach na ich miejsce pojawił się Francis.
Woda ściekała z jego lekko wyrzeźbionego ciała. W mokrych włosach Francuz miał herbacianą różę.
Uśmiechał się, ale jakoś spokojniej niż zwykle. Może nawet smutno.
- Musimy porozmawiać – powiedział poważnie. Usiadł na biurku, naprzeciwko fotela Rodericha.
- Ale sobie moment wybrałeś – prychnął Austriak.
Francis uniósł brwi.
- Stwierdziłem, że mam dość tych twoich podchodów. I nie żartuj sobie teraz, nie wygłupiaj się i nie próbuj udawać, że nie wiesz, o czym mówię. – Spojrzał Roderichowi w oczy. Długo, głęboko. – Wiem, że go kochasz.
Austriak pokiwał głową.
- Pamiętam. Krzyczałem to... gdy z tobą byłem... - Zarumienił się.
Francis mlasnął z niezadowoleniem. Już nie był tym rozrywkowym młodym mężczyzną, który leci na wszystko, co się rusza. Teraz pokazał prawdziwego siebie – profesjonalnego, poważnego. Zaniepokojonego, ale pewnego siebie.
- Tu już nawet nie chodzi o nasz seks. Poza tym nie tylko krzyczałeś. Nie chciałem o tym mówić, ale imię Gilberta pojawiało się na twoich ustach znacznie częściej, niż sądziłeś. – Uniósł rękę, nie pozwalając Roderichowi się odezwać. – To przeszłość. Teraz jednak mamy o wiele poważniejszy problem, bo spędziłeś ostatnie miesiące z Gilbertem. Nie uważam, by było to coś złego, wręcz przeciwnie, jednak wasze zachowanie sporo się zmieniło. I. To. Widać. – Zrobił stosowną pauzę. – Cały świat uważa, że jesteście razem. Przed przyjęciem u Sadika większość państw myślała, że Gilbert cię więzi. Nie, nie przerywaj mi. Wiem, że to nieprawda. Jednakże po imprezie opinia publiczna... zmieniła się. I to cholernie. – Jego wzrok zmiękł. – Co niektórzy są na was źli, że nie powiedzieliście im o tym, że jesteście razem. I... ech, Rod. Ty mały chuju. Wszyscy widzą, że go kochasz. Wszyscy, bez wyjątku, widzą, jak na niego patrzysz. – Westchnął, zamknął oczy, jakby rozmowa wymagała od niego zbyt wielu sił. – Wszyscy prócz Gilberta. To nie w porządku wobec niego. Trwacie w tym dziwnym zawieszeniu; ty co chwilę płaczesz mu na ramieniu, on nie odstępuje cię na krok. Ale, do jasnej cholery, nie widzi, co do niego czujesz. I nie wie o plotkach.
Francis zsunął się z biurka, podszedł do okna, przez które zobaczył jasny księżyc.
- Musisz z tym skończyć, Rod – powiedział sztywno. – Albo w jedną stronę, albo w drugą. Nie możesz tego wiecznie ciągnąć. Powiedz mu, co czujesz, albo daj mu święty spokój. Sam podejmij decyzję, ale musisz zrobić to szybko. – Wrócił spojrzeniem do sparaliżowanego Rodericha. – Gilbert jest moim przyjacielem i nie pozwolę go tak poniewierać. – Uśmiechnął się lekko. – Poza tym jest świetnym kochankiem, a nie chce się ze mną pieprzyć, ponieważ zajmuje się tobą. Albo w tę, albo w drugą, Rod. Pamiętaj. Daję ci trzy dni na podjęcie decyzji.
Ruszył w stronę wyjścia.
- Gilbert pewnie zaraz tu będzie – powiedział smętnie, nie odwracając się. – Myślę, że nie powinieneś mówić mu o naszej rozmowie, ale rękę masz wolną.
Przy drzwiach zatrzymał go ciszy szept:
- Myślisz, że mnie odrzuci?
Francis westchnął. Przez chwilę rozważał, czy nie spojrzeć na Austriaka, ale powstrzymał się. Gdyby zobaczył ból w jego oczach, powiedziałby mu wszystko: o Gilbercie, o jego miłości, o jego tęsknocie. Zrobiłby to, bo też miał serce.
- Czy gdybym sądził, że cię skrzywdzi, zachęcałbym cię do działania? – wyszeptał i wyszedł, nim sumienie wzięło nad nim kontrolę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top