Kompleks wyglądu

Gilbert zamknął za sobą drzwi sypialni. Skrzywił się. Miał nadzieję, że w tak odległym punkcie domu znajdzie ciszę.

Mylił się. Wyraźnie słyszał jęki Romano. A że Włoch nie byłby sobą bez odrobiny pikanterii, przeklinał między krzykami i stęknięciami.

- Muszę poprosić Francisa, by coś z nimi zrobił – mruknął Gilbert. – Albo chociaż wyłożył czymś ściany. Zwariować można.

- Nie ściany, a podłogę – sprostował Roderich. – Ich sypialnia jest centralnie nad nami.

Gilbert zaklął.

- Jeśli to miał być żart, Francisowi zepsuło się poczucie humoru – burknął.

Roderich uśmiechnął się słabo, czym zaskoczył nie tylko Gilberta, ale i samego siebie.

- Możemy ich po prostu ignorować? – zaproponował cicho.

Romano rozdarł się jak zarzynana świnia.

- Może być ciężko – stwierdził Gilbert. Usiadł na łóżku obok Rodericha i spróbował objąć go ramieniem. Austriak jednak nie dał się przytulić; naparł na przyjaciela i przewrócił go w pościel.

Serce Prusaka zwiększyło obroty, ale Roderich tylko położył się obok i wtulił w jego ramię.

- Jak się czujesz? – spytał Gilbert, przygarniając do siebie Austriaka.

Roderich westchnął.

- Wystarczająco wylewnie, by spróbować ci o tym opowiedzieć... Chyba że nie chcesz.

- Oczywiście, że chcę. – Gilbert pogładził przyjaciela po plecach.

- Mam wrażenie, że wszyscy idą naprzód, a ja się cofam – zaczął Roderich smętnie. – Obserwowałem dziś Romano i Antonia. Są małżeństwem. Coraz więcej państw się na to decyduje. Toris i Feliks brali ślub już kilka razy, tak im się to spodobały. Berwald i Tino są ze sobą praktycznie od zawsze, a obrączki nosili jeszcze przed ślubem. Ludwig i Feliciano też wyglądają na szczęśliwych... Arthur i Francis co chwilę się rozchodzą, ale widocznie ich to zadowala... Pozostaje czekać, aż Matthias i Lucas zaczną ze sobą chodzić... - Znów westchnął, tym razem znacznie ciężej. – Tylko ja jestem sam. I mam wrażenie... nie, ja po prostu wiem... że tak już będzie zawsze.

Gilbert cudem powstrzymał się przed wykrzyczeniem Roderichowi w twarz, jak chciałby zobaczyć jego romantyczną przyszłość. Ograniczył się do przebrania palcami na jego boku.

- Bądź optymistą, Rod – szepnął. – Na pewno sobie kogoś znajdziesz.

Austriak prychnął. Wyrwał się z objęć Gilberta i usiadł naprzeciwko niego.

- Nie okłamuj mnie – powiedział gorzko. – Wystarczy spojrzeć, by znać moją przyszłość. Patrz na mnie, Gilbert.

Prusak niechętnie przeniósł wzrok na przyjaciela.

- Odstraszam samym wyglądem. – Roderich pochylił głowę. – Jestem odrażający. Kości wystające spod zniszczonej skóry. Wysuszone włosy. Jakby tego było mało, są jeszcze rany. Bardzo wolno się goją, wiesz? A blizny zostaną na zawsze. To ohydne...

- Nie mów tak, Rod – przerwał mu Gilbert. Sięgnął ku przyjacielowi, by z powrotem go położyć, ale ten się wyrwał. – Blizny świadczą o trudach, które przetrwałeś. O przeciwnościach, które pokonałeś. Powinieneś być z nich dumny...

Roderich tylko pokręcił głową.

- Jestem odrażający – powtórzył.

Gilbert zacisnął usta. Poderwał się z pościeli, mocno złapał Austriaka i wrócił do poprzedniej pozycji, trzymając Rodericha w solidnym uścisku, by ten się nie wyrywał.

- Słuchaj mnie teraz, bo nie będę powtarzał – powiedział groźnie. – Właśnie obrażasz mojego przyjaciela, a ja nie przywykłem do puszczania tego płazem. Grzecznie przestaniesz wytykać mu nieistniejące niedoskonałości. Rozumiemy się?

Roderich zaburczał buntowniczo.

- Przestań szczekać i słuchaj mądrzejszego od siebie – mruknął Gilbert, wzmacniając uścisk na żebrach Austriaka, choć ten już się nie miotał. – Jesteś młodym mężczyzną z dobrymi perspektywami przyszłości. Tak, wiem, że masz ponad tysiąc lat, ale to nie zmienia faktu, że twoje ciało bardziej odpowiada dwudziestolatkowi. I uwierz, że jest na co patrzeć. Musisz tylko odrobinę przytyć, a gwarantuję, że nikt nie będzie zdolny odwrócić od ciebie wzroku. Przestań mnie bić, do jasne cholery! – podniósł głos, bo Roderich znowu spróbował wyrwać się na wolność. – Jesteś śliczny, Rod – powiedział już ciszej. Z serca. – Nawet nie próbuj zaprzeczać. Nie wiesz, co o tobie mówią. Przez ostatnie lata nie pojawiałeś się na publicznych zgromadzeniach, więc nie masz pojęcia, jakie plotki krążyły... Nie masz pojęcia, ilu z nas zazdrościło Francisowi i Arthurowi, że to właśnie do nich zwracałeś się z potrzebą.

Roderich, wciśnięty twarzą w ramię Gilberta, poczerwieniał po koniuszki uszu.

- Rumienisz się. Słodko – skomentował Prusak. – O tym też się mówi. Jesteś uroczy, wiesz? Taki mały, zgrabny, szczupły. Kiku użył określenie „ukesiowaty", cokolwiek to znaczy.

- A ty? – mruknął Roderich cicho. Jasna czerwień uszu zmieniła się w purpurę. – Co ty na ten temat myślisz?

Gilbert starannie dobrał słowa.

- Zgadzam się z powszechną opinią – przyznał. – Ale nie widzę cię konkretnie tak, jak część naszego społeczeństwa. Wielu patrzy na ciebie jak na... przedmiot. Ładną lalkę. Za przeproszeniem, do bzykania. Wiem, że po części sam budowałeś taką popularność – dodał z dezaprobatą. – Podobnie jak wszyscy, doceniam twoją urodę, ale musisz wiedzieć, że gdybyś postanowił kiedyś dać mi się wykorzystać jak Francisowi czy Arthurowi... odmówiłbym. Za bardzo cię szanuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top