Kolacja kategorycznie pogardzona

Gilbert zapukał do drzwi. Po ich drugiej stronie rozległo się ciche szuranie. Potem skrzydło się otworzyło, a u progu stanął Austriak w jeszcze wilgotnych włosach.

- Kolacja – powiedział Gilbert, uśmiechając się od ucha do ucha.

Roderich cofnął się nieznacznie w głąb pokoju.

- Nie jestem głodny – wymamrotał.

Prusak mlasnął. Powinien był się spodziewać takich wykrętów.

- Mimo to proszę cię, byś ze mną zjadł – odparł, siląc się na wesoły ton. – Musisz wrócić do formy. Schudłeś ostatnio.

Spojrzał znacząco na ciało przyjaciela. Z braku lepszego pomysłu kazał Meg przyszykować w miarę nowe ubrania, które mimo wszystko były kupione w rozmiarze Gilberta. Chociaż był tego samego wzrostu co Austriak, biała koszula wisiała na Roderichu jak na wieszaku. Spodnie były ściśnięte paskiem do granic możliwości.

- Nie po to chudłem, żeby znowu tyć – burknął Austriak.

Gilbert pokręcił głową z dezaprobatą.

- Nie po to cię ratowaliśmy, żebyś zagłodził się na śmierć – powiedział, zanim zdążył się pohamować. Dopiero potem zdał sobie sprawę z własnej gafy.

Roderich opuścił głowę, zasłaniając twarz włosami. Prusak zrugał się w myślach.

- Wybacz, nie o to mi chodziło – rzucił szybko, chociaż obaj wiedzieli, że chodziło dokładnie O TO. – W każdym razie doktor Schroeder zabiłby mnie, gdybyś był niedożywiony. Dalej, kolacja stygnie.



Kolacja nie stygła. Roderich i Gilbert czekali na nią następne pięć minut, siedząc naprzeciwko siebie u końca podłużnego stołu.

Prusak, chcąc nie chcąc, przyjrzał się dokładniej przyjacielowi.

Nie spodobało mu się to, co zobaczył. Zapadnięte policzki, zgaszone spojrzenie, opuchnięte oczy. Ślad po sznurze na szyi. Gdy rana się zabliźni, zostanie po niej tylko delikatny różowy ślad. Na razie jednak oparzenie było nazbyt widoczne.

Gilbert odchrząknął.

- Jutro wyjedziemy na kilka godzin – zaczął swobodnie, jakby komentował pogodę. – Musimy przywieźć twoje rzeczy. Zahaczymy też o kilka sklepów, poza tym obiecałem Ludwigowi, że załatwię dla niego jedną sprawę na mieście.

Roderich poruszył się na krześle.

- Wolałbym nie jechać – powiedział cicho.

- Dlaczego? – zapytał Gilbert, przeczuwając kolejną nieprzyjemną rozmowę.

Austriak zwlekał z odpowiedzią.

- Wolałbym nie jechać – powtórzył w końcu, jeszcze ciszej i mniej wyraźnie niż za pierwszym razem.

Prusak skrzywił się kwaśno.

- Nie mogę zostawić cię tu samego – rzekł przepraszająco.

- Proszę cię...

Roderich spojrzał na niego jak zbity pies. Pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy, ale Gilbertowi i tak po raz kolejny zastygło serce. Po raz kolejny niemal udusił się świadomością, że do tego stopnia zniszczono Rodericha.

Że on sam go zniszczył.

- Ja... - Przerwał, westchnął. – Nie sądzę, by to był dobry pomysł. Wolę mieć cię na oku. Nie żebym podejrzewał, że wykorzystasz pierwszą lepszą okazję do... sam wiesz czego... ale czułbym się pewniej, gdybym wiedział, co się z tobą dzieje.

Roderich niemrawo wzruszył ramionami.

- Nie pojadę – powiedział. – Nie zmusisz mnie.

- Zawsze mogę cię związać i wsadzić do samochodu.

- Nie zaryzykowałbyś, bo wiesz, że tylko dzięki twojej osobie jeszcze żyję. Nie chciałbyś stracić mojego zaufania.

Gilbert dopiero po chwili zrozumiał, co usłyszał. Chciał spojrzeć przyjacielowi w oczy, lecz ten uparcie odwracał wzrok.

- Nie powinieneś stawiać sprawy w ten sposób – powiedział Prusak cicho. – To niezdrowe.

Roderich milczał.

- Jeśli bardzo nie chcesz jechać, mogę zadzwonić po Vasha albo Elizabetę, żeby z tobą zostali.

Wewnętrznie wzdrygnął się na samo wyobrażenie Węgierki w jego domu.

Roderich milczał.

- Nie zostawię cię tu samego. Nie mogę, rozumiesz?

Roderich milczał.

Na szczęście w tym momencie Meg wniosła posiłek. Postawiła talerze przed mężczyznami, dygnęła, uśmiechnęła się, życzyła smacznego i zniknęła za przepierzeniem odgradzającym kuchnię od jadalni.

Na dzisiejszą obiadokolację składały się poczciwe pruskie ziemniaki polane rzadkim sosem i surówka z zielonej sałaty i pomidorów. Na półmisku leżały trzy rodzaje mięs.

Gilbert zaczął jeść, uważnie obserwując Rodericha. Austriak patrzył w talerz niewidzącym wzrokiem. W dłoni ściskał widelec – ściskał tak mocno, że dłonie mu bielały.

- To nie jest trujące – wtrącił Gilbert łagodnie.

Roderich spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem. Do tego stopnia pogrążył się w myślach, że zapewne zapomniał o obecności gospodarza.

- Wiem, ale ja nie jestem głodny.

- Zjedz chociaż trochę – zachęcił Prusak.

Roderich pokręcił głową. Stopniowo zdobywał się na coraz większy upór.

Gilbert westchnął.

- Dlaczego nie? – spytał poważnie.

Austriak dziabnął ziemniaki czystym widelcem, ale nie uniósł do ust ani odrobiny.

- Mdli mnie, gdy na to patrzę... - szepnął. – Ja po prostu... nie mogę.

Gilbert rozparł się na krześle i spojrzał współczująco na przyjaciela. Roderich nie jadł nic od przynajmniej tygodnia, ponieważ w szpitalu dostawał składniki odżywcze w kroplówce.

A wcześniej się głodził.

Jego organizm odwykł od stałego jedzenia.

- To kwestia przyzwyczajenia – powiedział Prusak. – Jeśli przez kilka dni będziesz próbował po trochu...

- Nie będę – przerwał mu Roderich, wstając. – Nie będę jeść i koniec.

Gilbert zacisnął wargi w wąską linię.

- Usiądź – rzekł spokojnie acz z nutą rozkazu. – Nie wygłupiaj się.

Austriak przez chwilę patrzył na niego jak niesłusznie zbesztane dziecko. Potem bardzo powoli zajął swoje miejsce na krześle.

- A teraz jedz – kontynuował Gilbert. – Tylko odrobinkę. Trzy pełne widelce ziemniaków i jesteś wolny.

Następne minuty były wewnętrzną walką Rodericha. Austriak na przemian spoglądał na jedzenie i na Gilberta; brał widelec do ręki i go odkładał; odwracał twarz z obrzydzeniem i wzdychał, zwracając się ponownie ku talerzowi.

Prusak uważnie obserwował działania przyjaciela. Nie wtrącał się. Rozumiał, że Austriak potrzebuje czasu.

W końcu Roderich westchnął cicho po raz ostatni, wziął widelec i nabrał na niego trochę ziemniaków. Niechętnie zanurzył czubek żółtego kopca w ustach.

Spojrzał oskarżycielsko na Gilberta.

- Bardzo dobrze – pochwalił go Prusak, uśmiechając się półgębkiem. – Teraz połknij.

Roderich skrzywił się, ale wykonał polecenie.

Odłożył widelec na talerz.

- To jeszcze nie koniec – zaprotestował Gilbert.

Austriak, milcząc, w czterech ruchach zjadł równowartość małego widelczyka.

Prusak już chciał się uśmiechnąć, gdy nagle Roderich zerwał się z krzesła i wybiegł z jadalni. Gilbert w niemałym zaskoczeniu popędził za przyjacielem. Zatrzymał się pod drzwiami łazienki, zza których dochodziły nieprzyjemne odgłosy.

Gilbert wszedł do środka, domyślając się, co zobaczy.

- Wyjdź – wycharkał Roderich, a raczej próbował wycharkać, bo w połowie słowa przerwały mu kolejne torsje.

Prusak zbliżył się do przyjaciela. Zatrzymał się dwa kroki od niego, nie wiedząc, co dalej zrobić.

- Idź stąd – warknął Austriak, unosząc się na łokciach.

- Nie... - zaczął Gilbert, ale zagłuszył go odgłos wymiocin wpadających do brudnej wody.

- Wynocha! – niemal krzyknął Roderich. Spojrzał dziko na Gilberta.

Prusak wycofał się pod wpływem tego wzroku. Zrozumiał, że, pozostając w łazience, nijak nie pomógłby przyjacielowi, a tylko by go skrępował.

Wrócił do jadalni, gdzie nerwowo skończył obiad. Znalazł Meg i kazał jej sprzątnąć po posiłku, jednocześnie przepraszając ją za ilość jedzenia pozostałą na talerzu Rodericha.

Potem zaczaił się pod drzwiami łazienki, ale nie wchodził. Czekał.

I myślał.

Nie spodziewał się takiej reakcji organizmu Rodericha. Nie sądził, że odrobina suchych ziemniaków doprowadzi go do takiego stanu. Zapisał sobie w pamięci, by następnym razem podać mu coś jeszcze lżejszego. Na przykład ryż. Miał dużo świeżego ryżu od Japonii.

Dopiero teraz Gilbert zdał sobie sprawę, jak trudne będzie przywrócenie Rodericha światu. Austriak zapierał się rękami i nogami, lecz nie czynił tego po to, by zrobić komuś na złość, lecz dlatego, że inaczej już nie potrafił. Nadal będzie mało jadł, nadal będzie płakał całymi dniami, nadal będzie odrzucał wszelką pomoc, nie umiejąc przyjąć podanej dłoni.

Jak zapobiec takim zachowaniom? Jak zmusić Rodericha do skorzystania z pomocy?

Nijak. Gdyby Gilbert naciskał, Austriak uległby naporowi otoczenia, lecz nie w pożądany sposób. Jedynie zamknąłby się w sobie dla ochrony przed presją.

Gdyby Prusak nalegał i był zbyt towarzyski, Roderich jedynie zniknąłby ze świata, zakluczając się w swojej sypialni.

Z drugiej strony – gdyby Gilbert pozwalał przyjacielowi żyć własnym życiem (czy też śmiercią), nie osiągnąłby absolutnie nic poza kolejną próbą samobójczą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top