Kocham mordercę, bogowie
Gilbercie... Nie wierzę, że to się dzieje. Nie chcę wierzyć. Nie umiem. Nie po tym, jak pięknie było przez ostatnie dni. Nienawidzę tego, że odchodzę ze świata, na którym żyjesz. Tylko dzięki Twojej obecności ma on jakąś wartość. Tylko dzięki Tobie wartość miało moje życie.
Miało. Już nie ma. Już nie mogę szukać u Ciebie pocieszenia. Już nie chcesz mnie wspierać. Nie po tym... po tym, co się zdarzyło...
Przepraszam... KURWA, DLACZEGO TAK SIĘ DZIEJE?! NIECH MI TO KTOŚ WYJAŚNI!!! DLACZEGO?! CZY KROKOLWIEK MNIE SŁYSZY??? Ludzie, wierzycie w miliony bogów, składacie im ofiary, palicie na ich stosach własne żony, ODDAJECIE IM ŻYCIE! Więc niech mi ktoś powie, dlaczego wasi BOGOWIE nie odpowiadają teraz na moje wołania? Dlaczego, kurwa, zostałem sam? Modlę się! Halo, bogowie, modlę się! Krzyczę do was! Pomóżcie mi!
Dlaczego nie odpowiadacie?
Czyżbyście nie istnieli?
Czyżbyście poumierali, tak jak ja zaraz umrę?
Czyżbyście nie chcieli mi pomóc...?
Dobrze. Niech i tak będzie.
Gilbercie... Nie zostawiłem dla Ciebie listów, bo nie zdążyłem ich napisać. Przynajmniej nie teraz. Ale mam nadzieję, że przypomnisz sobie o notatnikach, które zabrałeś z mojego domu, gdy jeszcze byłem w szpitalu. Przeczytaj je. Wtedy zrozumiesz.
Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro, że tak się dzieje... Naprawdę przykro. Gilbercie, ja tak nie chcę. Właśnie trzymam żyletkę w ręce i nasłuchuję kroków. Dałbym wszystko, byś teraz wszedł do tej cholernej łazienki i ocalił mnie przed śmiercią, którą zadaje Twoja ręka.
Jesteś mordercą, Gilbercie. Jesteś nieświadomym mordercą.
Kocham tego mordercę, wiesz?
Kocham Cię, Gilbercie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top