Horror miłości niestraszny

(Roderich uśmiechnął się lekko.

- Mówiłem już kiedyś, że jesteś dla mnie bardzo ważny? – wyszeptał. Sięgnął ku dłoni Gilberta i przykrył ją swoją.

- Tak – odparł Prusak. – Mówiłeś, chociaż nie musiałeś. To widać. Wszystkie emocje po tobie widać. W tym także strach przed filmem i to, że usilnie próbujesz odwrócić od niego swoją uwagę.)


Roderich zaśmiał się cicho.

- A dziwisz mi się?

- Nie. I nadal uważam, że...

Przerwał, drgnął jak oparzony. Roderich poczuł pod plecami, jak gładkie mięśnie Gilberta się napinają.

No, może nie pod plecami, a prawym bokiem – ponieważ przyczyną reakcji Prusaka był film, a Roderich pechowo zerknął właśnie na ekran i tak się przestraszył, że jego ciało samo skuliło się przy oparciu kanapy, by jak najbardziej oddalić się od telewizora.

Gilbert odetchnął głęboko, uspokajając się.

- Zapomniałem o tej scenie – przyznał. Delikatnie ułożył Rodericha w poprzedniej pozycji. – Wybacz, mogłem cię uprzedzić.

Serce Rodericha nadal biło w nieprzyzwoitym tempie.

- Ale teraz możesz spokojnie oglądać – mruknął Gilbert do ucha przyjaciela, jedynie bardziej go tym spinając. – Retrospekcja przedstawiająca życie głównej bohaterki nie jest straszna.

Roderich przekrzywił głowę i nieco nieufnie spojrzał na ekran.

Mała, jasnowłosa dziewczynka, najwyżej pięcioletnia, wróciła do domu z ogródka. W rączce niosła bukiecik polnych kwiatów. Tuż po przekroczeniu progu potknęła się o nastawioną nogę i upadła na ziemię, uderzając się w podbródek. Nieco starszy chłopiec zignorował jej płacz, wyrwał jej kwiatki z dłoni i pobiegł schodami na górę.

- Mamo, patrz, co dla ciebie mam! – krzyknął.

Kolory na ekranie zawirowały, ukazując scenę, w której rzeczona dziewczynka miała lat osiem. Kuliła się przy ścianie, zasłaniając twarz drobnymi rączkami. Stojący nad nią mężczyzna był pijany, w ręce trzymał skórzany pas do spodni.

Dziewczynka pisnęła.

- Nie zrobiłam tego, przysięgam! – jęczała, coraz bardziej zapadając się w sobie. – To był Toby, chłopak od sąsiadów!

- Nasi sąsiedzi nie mają dzieci! – ryknął mężczyzna, robiąc zamach pasem.

Czarna skóra uderzyła dziewczynkę w przedramiona, znacząc na nich jasnoczerwone ślady.

W następnej scenie blondynka – już starsza, przynajmniej szesnastoletnia – szła przez ciemny las, śmiejąc się głośno i ciągnąc za rękę przystojnego chłopaka, widocznie starszego. Trajkotała bez przerwy, opowiadała o mało ważnych, przyziemnych sprawach.

Potknęła się o wystający korzeń i upadła. Chłopak złapał ją w ostatniej sekundzie, lecz nie podniósł, a położył na leśnej ściółce i uklęknął po obu stronach bioder dziewczyny.

Blondynka zaśmiała się nerwowo. Spróbowała obrócić wszystko w żart, zrzucić z siebie chłopaka, ale była bezsilna.

Kilka sekund później Roderich odwrócił twarz ku oparciu kanapy, ale i tak słyszał wrzaski gwałconej dziewczyny.

Gilbert delikatnie pogłaskał go po brzuchu, przez koszulkę, by nic nie sugerować.

- Na następną scenę też nie powinieneś patrzeć – szepnął przyjacielowi do ucha.

Ale gdy krzyki ucichły, z głośników zstąpiła cicha, nastrojowa muzyka o wysokim stopniu rozpaczliwości. Roderich mimowolnie spojrzał na ekran.

Łazienka była czysta i jasno oświetlona. Blondynka siedziała w suchej wannie i patrzyła na stojący obok taboret. Leżała na nim srebrna żyletka.

Muzyka zwolniła, a dziewczyna ujęła metal w palce i przesunęła nim po odsłoniętym nadgarstku.

Roderich zacisnął zęby, ale nie mógł odwrócić wzroku. Patrzył na szkarłatną krew wypływającą z mnożących się ran na przedramieniu głównej bohaterki... Krew kapała na białą suknię, którą dziewczyna miała na sobie...

Gdy scena się skończyła, Roderich zamknął oczy. Rzeczywiście nie powinien na to patrzeć.

Gilbert wciąż głaskał go po brzuchu. Roderich mógł sobie wyobrazić zatroskanie wykrzywiające jego usta i malujące oczy na ciemny szkarłat.

Okręcił się w taki sposób, by móc przytulić się do przyjaciela. Wsunął ręce w luźny trójkąt między plecami Prusaka, poduszkami podłokietnika a płaszczyzną kanapy. Schował twarz w szyi Gilberta.

- Płaczesz? – spytał Prusak.

- Nie – mruknął Roderich. – Po prostu mi teraz smutno. Tak... melancholijnie. Nie wiem, czemu.

- Chcesz stąd wyjść? – kontynuował Gilbert, nie kryjąc troski.

- Nie. Nic mi nie jest.

Prusak westchnął.

- Dobrze. W razie czego mów. – Luźno objął przyjaciela. – Nie masz ran na plecach, prawda?

- Nie.

Gilbert ostrożnie wsunął jedną dłoń pod skraj koszulki Rodericha. Czekał na protest, więc spore było jego zaskoczenie, gdy Austriak zadrżał i przytulił go mocniej.

- Mogę? – upewnił się Gilbert.

- Tak – odszepnął Roderich, nie wierząc w swoją śmiałość. Czuł, że będzie tego żałował.

Ale teraz czuł tylko palce Gilberta na skórze. Prusak lekko poruszył ręką, wsunął ją głębiej, do połowy przedramienia. Drugą dłoń położył nisko na plecach przyjaciela, blisko krawędzi spodni. Receptory na jego opuszkach zarejestrowały nierówność.

- Co to? – spytał, obrysowując podłużny kształt. Wcześniej skrywały go bandaże, więc Gilbert nie miał okazji przyjrzeć się śladowi, który niknął w spodniach Rodericha, na lewym pośladku.

- Blizna po dwudziestym trzecim sierpnia tysiąc osiemset sześćdziesiątego szóstego – odparł Roderich cicho. – Pamiętasz... ta wojna między nami. O protektorat nad Ludwigiem. Wraz z podpisaniem pokoju w Pradze stało się... to.

Gilbert zaklął. Oczywiście od razu pomyślał, że to jego wina. Gdyby nie wygrał tej wojny...

... nie miałby brata.

Mentalnie pokręcił głową.

- Jak daleko to sięga? – zapytał.

- Może dwa, trzy centymetry. Ale nie przejmuj się. Nie boli ani nic podobnego. Po prostu... jest.

- Przepraszam.

- Nie masz za co. Wojna to wojna.

Gilbert nie zgodził się z tym, ale wiedział, że rozdrapywanie ran sprzed stu pięćdziesięciu lat niczego nie zmieni. Skupił się na gładkiej skórze powyżej blizny. Nie śmiał podwinąć bluzki Rodericha, nie przy obserwatorach, więc tylko poruszał palcami, delikatnie pieszcząc dół pleców przyjaciela. Ten zdawał się rozpływać w jego ramionach. Nic nie mówił, nie jęczał, nie wił się, ale Gilbert i tak wyczuwał jego rozanielenie.

I, jak to miał w zwyczaju, nawet nie pomyślał o tym, że stan Rodericha został wywołany kwestiami mentalnymi. Po prostu z góry założył, że każdemu spodobałby się podobny dotyk.

Tymczasem Roderich zapomniał o rzeczywistości. Całkowicie oddał się pieszczocie. Leżał w miarę nieruchomo, luźno jak szmaciana lalka.

Mruknął coś w szyję Gilberta. Prusak zadrżał od wibracji.

- Co mówiłeś? – spytał, przesuwając kciukiem po kręgosłupie Rodericha.

- Że ten film wcale nie jest straszny...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top