Gilbert Grey

Wyszli z sali kinowej, trzymając się za ręce. Gilbert zaprowadził Rodericha do sypialni i z przepraszającą miną powiedział, że musi wziąć prysznic.

Austriak ciężko przełknął ślinę.

- Teraz? – spytał.

- Tak.

- Ale W NOCY?

Prusak westchnął, podszedł do łóżka, wziął z niego piżamę.

- Nie będzie mnie pięć minut – powiedział. – Tyle wytrzymasz.

- A jeśli zobaczę jakiś cień albo okno trzaśnie, albo światła zgasną, albo przyjdzie tu jedna z pokojówek?...

Gilbert uśmiechnął się miękko.

- Dziewczyny są już u siebie. Mieszkają w domku w ogrodzie i nie przychodzą tu w nocy.

Roderich zrobił cierpiętniczą minę.

- Obiecałeś, że mnie nie zostawisz. Zostało ci jeszcze siedem dni do końca.

Prusak westchnął.

- Możesz pójść ze mną, jeśli chcesz – powiedział. – Dla mnie to nie problem, a jeżeli ty będziesz czuł się niekomfortowo, schowasz się za ścianką jacuzzi.

Roderich przygryzł kącik ust, ale skinął głową. W co on się pakował...

Zamknął się z Gilbertem w łazience. Znalazł jacuzzi, odsunął przegrodę z matowego szkła i wsunął się za nią, uciekając od szelestu zdejmowanych ubrań.

To było bardzo dziwne uczucie. Roderich siedział za cienką, półprzejrzystą ścianką. Dziesięć metrów dalej jego wielka miłość stała nago pod prysznicem i zwyczajnie brała kąpiel.

Roderichowi zrobiło się gorąco, gdy pomyślał o tym, co dzieje się bardzo blisko niego. Oczyma wyobraźni widział dłonie Gilberta, zgrabne palce dotykające mokrej skóry, nacierające ją mydłem...

To się nie powinno dziać. Austriak powinien ograniczyć takie myśli. Nic dobrego z nich nie wyniknie.

Bo czerwień na twarzy w chłodnym pomieszczeniu nie jest niczym dobrym. Zwłaszcza że Gilbert już zakręcał kurek.

Roderich słuchał, jak albinos wyciera się i ubiera. Po niecałej minucie usłyszał, że może już wyjść.

Gilbert stał przy umywalce, susząc włosy ręcznikiem. Miał na sobie dresy. Tylko.

Austriak parsknął na siebie w duchu.

- Ja rozumiem, że długo nad sobą pracowałeś i tak dalej, ale naprawdę nie musisz się przede mną popisywać – powiedział luźno.

Gilbert zaśmiał się cicho.

- Kuszą mnie dwa pytania i nie wiem, którym z nich cię zgasić.

- Znając twoje poczucie humoru, nawet pięć takich pytań nie byłoby w stanie mnie pokonać. Słucham obu.

- Pierwsze: naprawdę odbierasz rzecz całkiem normalną, jaką jest chodzenie bez koszulki, za popis? Ty chyba masz jakieś kompleksy. Drugie: skoro tak się do tego odnosisz, dlaczego tam patrzysz?

Roderich prychnął.

- Coś mi się wydaje, że jeszcze długo będę odpowiadał na podobne pytania – zauważył. – Zapraszasz pedała, by siedział z tobą w łazience, podczas gdy ty bierzesz prysznic. Naprawdę tak łatwo o tym zapomnieć? Poza tym, jak przed chwilą wspomniałem, doceniam męską urodę. Zawsze tam patrzę.

Gilbert wyszczerzył zęby.

- Świerzbią rączki? – zakpił.

- Jestem gejem, nie gwałcicielem – sprostował Roderich.

- Nie doszłoby do gwałtu, gdybym się na to zgodził – wskazał Prusak, bardzo dobrze się bawiąc.

- Bo na pewno byś się zgodził – zironizował Austriak.

Gilbert puścił do niego oczko.

- Czy to propozycja?

- Nie.

- A może jednak? Francis co prawda nie mówił, jak mu z tobą było, ale coś każe mi myśleć, że nieźle, skoro tak często razem spaliście...

- Beilschmidt... - powiedział Roderich z nutą groźby.

- Tak? – Gilbert uśmiechnął się szeroko.

- Naprawdę nie radzę mnie prowokować.

- Bo co? Zgwałcisz mnie?

- Kto by chciał...

- Ej. Czuję się urażony.

- Ja też. I co teraz zrobisz?

Prusak błysnął zębami.

- Zacznę od przykucia cię do łóżka i rozebrania. Potem się zastanowię, czy zmienić twoje zdanie.

- Beilschmidt...

- Tak?

- Nie radzę. – Roderich zaczął się cofać przed podchodzącym albinosem. Wyciągał przed siebie ręce w obronnej pozycji.

Gilbert przyskoczył do niego, złapał Austriaka w pasie, przerzucił sobie przez ramię i wyniósł – krzyczącego, wierzgającego i przeklinającego – do sypialni. Tam cisnął go na łóżko, mocno złapał jego nadgarstki i uklęknął po obu stronach ud przyjaciela, pochylając się nad nim.

I uśmiechając się ironicznie.

- Więc jak to będzie? – zapytał. – Przeprosisz czy mam się prawdziwie popisać?

- Nie – powiedział Roderich twardo, chociaż jego twarz płonęła.

- Co „nie"? Nie przeprosisz?

- Nie.

- Więc mogę już zacząć cię rozbierać, tak?

- Nie.

- To może chociaż przyznasz się do porażki?

- Nie.

- Umiesz powiedzieć coś poza tym?

- Tak.

- Co? Chętnie posłucham, zanim zaczniesz krzyczeć.

- Złaź ze mnie.

- Ojoj... a może nie chcę?

- Uwierz, że chcesz. Nie jestem dobrym materiałem na przedmiot gwałtu.

- Nie? Dlaczego? – droczył się Gilbert.

- Bo jestem samobójcą, który po takim wstydzie podciąłby sobie żyły.

- Nie podciąłbyś, gdybym nie odwiązał cię od łóżka.

- Udusiłbym się poduszką.

- To trudne podczas całowania, nie sądzisz?

- Ostrzegam po raz ostatni: złaź ze mnie, bo jeszcze uda ci się mnie przekonać, a wtedy będziesz musiał spełnić obietnicę.

- A twoja wielka miłość?

- Wielka miłość ma mnie gdzieś i nigdy nie interesowała się tym, że pieprzę się z jej sąsiadami, przyjaciółmi i wrogami. Z rodzeństwem zresztą też. Złaź ze mnie.

- Zmuś mnie.

- Proszę cię bardzo.

Roderich szarpnął nogą i uderzył Gilberta kolanem w krocze. Prusak sturlał się na bok, stękając. Jedynie dzięki żołnierskiemu treningowi udało mu się nie zwinąć w kulkę.

- Skubany... - mruknął, gdy już doszedł do siebie. – To było nie fair.

- Życie nie jest fair – powiedział Roderich, wstając. – Czy teraz możesz się ubrać? Od tego zaczęliśmy tę jakże miłą wymianę zdań.

- Żeby cię sprzątaczki zapierdoliły – burknął Gilbert, podchodząc do szafy.

- Wybacz, od tego mam Francisa – uśmiechnął się Roderich z wyższością i poszedł umyć zęby. Widocznie na ten moment zapomniał o horrorze.

Prusak usiadł ciężko na łóżku, przetarł twarz dłonią. Przesadził? Jeszcze tydzień temu powiedziałby, że tak. Teraz nie miał pewności. W oczach Rodericha było coś, co kazało mu rozważyć, czy Austriak na pewno pogardziłby jego uczuciem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top