Francuska prowokacja

(Przepraszam za nieobecność. Przeprowadzka. I gonienie ocen, bo koniec roku się zbliża...)


- Gilbert, słodziutki, zdradź nam, od kiedy jesteście parą – poprosił Francis śpiewnie, rozczesując palcami włosy służącej.

Prusak roześmiał się głośno, ale wbrew reakcji mocniej przytulił do siebie Rodericha. Austriak kulił się między Gilbertem a kanapą, częściowo leżąc na przyjacielu.

- Nie jesteśmy parą – zaprzeczył albinos. – Skąd ci to przyszło do głowy?

- Mówisz do niego „kochanie", macasz go, patrzysz na niego jak na ciastko, przytulacie się, wcześniej go rozbierałeś, a on leżał ci na kroczu, przez dwie godziny biegaliście po domu, trzymając się za ręce – wyliczył Francis, uśmiechając się przewrotnie. – To dość logiczne.

Gilbert prychnął.

- Nie jesteśmy razem – powtórzył.

- Dlaczego nie?

Prusak zastanawiał się, jaki cel ma przesłuchanie Francisa. Przecież Francuz wiedział o jego uczuciu do Rodericha. Może to kolejna „pomoc", jak ten pocałunek na korytarzu?

- A dlaczego ty nie jesteś z Arthurem? – zapytał retorycznie.

- Bo to chuj.

Gilbert westchnął.

- A kochasz go?

- Nie?

- No właśnie. Podobnie ja nie kocham Roda. Dlatego nie jesteśmy parą. – Kłamstwa bolały go w usta. Parzyły język.

Roderich, coraz bardziej senny, objął Gilberta, wsuwając dłoń między jego głowę a bark. Prusak zadrżał, choć starał się zahamować reakcję.

- Ale wy tak słodko razem wyglądacie... - zaprotestował Francis.

- Wy też.

- Ja i Arthur?!

- Nie. Ty i twoje towarzyszki.

Francuz uśmiechnął się czule do towarzyszek.

- Do twarzy mi z każdą miłością.

Gilbert wzdrygnął się.

- Z każdą poza moim Rodem – sprostował.

- Więc jednak twoim? – Antonio uniósł brwi, na moment przerywając malowanie swojej flagi pod uchem Romano.

- Egh...

Francis wykrzywił usta w znaczącym uśmiechu.

- Jeśli nie chcesz, bym z nim spał, nie tknę go palcem – powiedział nisko. – Ale z kimś przecież bawić się musi...

- Gilbert się tym zajmie – podsunął Antonio, uśmiechając się tępo.

- Gilbert może zająć się swoim kochaniem, ale nie jego życiem seksualnym – burknął Prusak. Położył dłoń na plecach przyjaciela. – To nie moja sprawa.

- To sprawa każdego, kto jest na niego chętny – wtrącił Antonio.

- A całkiem sporo takich – zachichotał Francis.

- Rod nie jest kurwą – warknął Gilbert.

- Oj, stary, wyluzuj... Sam nie jesteś taki święty.

- Subtelnie przypomnę, że BARDZO długo byłem państwem kościelnym – zripostował Prusak.

- Fakt, wtedy wiedziałeś co nieco o cnocie... - zgodził się Francis – ale po zmianie filozofii... Hah, sam wiesz, jak było. Miałeś więcej burdeli niż ja...

- To było dawno temu – mruknął Gilbert. Nie podobało mu się, że Roderich o tym słucha. Co chwilę zerkał na Austriaka, by się upewnić, czy ten śpi.

- Czyżby? Nie kojarzysz Eryka? Byłeś z nim jeszcze pod koniec czerwca.

- Zamknij się.

- Oho. Czy to rumieńce? Powiedz mi, kochany, co takiego wyczyniałeś z tym panem, że teraz tak się wstydzisz?

- Nic nie wyczyniałem...

- Czyli trafiłeś na świętoszka? Biedaku...

- Nie trafiłem – warknął Gilbert. – Za takiego bym się nawet nie brał.

- Czyli coś jednak było na rzeczy? – drążył Francis.

Zabiję cię, żabojadzie. Jeśli Roderich cokolwiek usłyszy... gwarantuję, że rano obudzisz się z bagietką w dupie. Wiesz przecież, jak między nami jest. Czemu mnie dręczysz?

- To, co zawsze – odparł Gilbert niechętnie, ciskając błyskawicami we Francuza. – Seks. Nic więcej.

- Ojoj... Dlaczego nic więcej?

- Gdybym kochał każdego partnera, musiałbym mieć więcej serc niż ty burdeli.

- Wysoka poprzeczka...

- Właśnie. Eryk był tylko chwilową przygodą. Jak wszyscy przed nim.

- I po nim?

Gilbert nie odpowiedział. Roderich poruszył się niespokojnie na jego boku. Prusak przytulił go mocniej.

Francis parsknął śmiechem. Zachwiał się lekko, wychylił po lampkę szampana. Wymamrotał coś po francusku.

- A przed Erykiem ilu miałeś? – zagaił, uśmiechając się łobuzersko. – Kto był jego poprzednikiem? Stefano?

- Zostaw to... - mruknął Gilbert, czerwieniąc się. Mimo iż Roderich spał, Prusak miał wrażenie, jakby Austriak wszystko słyszał. I oceniał go. Potępiał.

- Czemu? Co ty dziś taki nerwowy, hm? Ciesz się życiem, kochanie... Ciesz się winem...

- Jesteś pijany – przypomniał mu Gilbert. – I to w sposób, którego jeszcze u ciebie nie widziałem. Gdzie podziała się elegancja? Gdzie mdlenie z miłości do renesansowych rzeźb? Gdzie pocałunki, które zawsze chcesz dać swoim drogim przyjaciołom?

Francis zachichotał. Mrugnął do Gilberta, a Prusak zrozumiał, że Francuz tylko się zgrywa... Że robi całą tę szopkę, by...

No właśnie. Po co?

- Nie zmieniaj tematu! To jak było z tymi twoimi kochankami? Był ktoś po Stefano? Odpowiadaj!

Gilbert prychnął.

- Ta. Sara i Cody, ale nie rozumiem, dlaczego...

- Cody? – zainteresował się Francis. – Ten blondyn z New Jersey?

Prusak skinął głową.

- Był u ciebie? – spytał z miarkowanym zainteresowaniem, choć naprawdę miał wszystko w dupie. Facet, o którym mowa, a raczej chłopaczek, spędził z nim może dwa tygodnie. Był niewyraźną twarzą na tle wielu innych.

- Ależ nie, to ja byłem u niego. BARDZO u niego, jeśli rozumiesz, co mam na myśli...

- Rozumiem. Po co mi to mówisz?

- Tęsknił za tobą... - westchnął Francis.

- Od początku mówiłem mu, że chodzi tylko o seks. Niech się teraz pierdoli.

- A żebyś wiedział, że to robi. Jest niezły, muszę to przyznać. Dlaczego zostawiłeś takie cudeńko? Jest przecież genialny... Te usta, które przypominają płatki róż... Złote włosy, włosy koloru siana... Ach, na sianie też razem byliśmy. Całą noc w stodole...

- Znam jego umiejętności – wymamrotał Gilbert. – Ale nie byłem szczególnie zainteresowany.

- Dlaczego nie?!

- Nie mój typ...

- Nie lubisz blondynów?

- Nie lubię lalusiów.

- Ale ten laluś ma wyjątkowo zdolne usteczka... - zaprotestował Francis.

- Ten laluś MALUJE usteczka. Nie znudziło cię zmywanie szminki z kutasa?

- Ach, to nigdy mi się nie znudzi...

Gilbert prychnął.

- Nie mój typ. Możesz go sobie zatrzymać. I tak prędzej czy później się nim znudzisz.

Francis zaśmiał się donośnie.

- On nigdy mi się nie znudzi, zapewniam – powiedział stanowczo. – Takiego cuda jeszcze nie spotkałem. A właśnie... Ile razy ze sobą spaliście?

- Po cholerę ci...

- ILE?

- Nie wiem. Może dziesięć. Może piętnaście. Nie pamiętam dokładnie.

- A jak długo z nim byłeś?

- Koło dwóch tygodni...

- I tylko tyle razy się kochaliście? Tak biednie?

Gilbert zmarszczył brwi.

- W przeciwieństwie do niektórych nie rozbieram się w miejscach publicznych, kiedy tylko zachce mi się pieprzyć.

- Cody to robi...

- Wiem. Dlatego go oddaliłem. Nie rozumiem, co ludzie widzą w seksie w kiblu koło dworca...

- Ależ to romantyczne!

- No właśnie nie. To ohydne.

- Pfff. Sam jesteś ohydny. I niemoralny. Pozbawić się takiego ciacha... Mmmmm...

- Poznałem Sarę – wyjaśnił Gilbert.

- I?

- I to z nią zacząłem spędzać noce. Normalna rzecz.

- Co ci się w niej podobało? W czym była lepsza od Codusia?

Gilbert zawahał się. Co miał powiedzieć? Że Sara jest artystką, podobnie jak Rod? Że po raz pierwszy zobaczył ją, gdy miała na sobie fioletowy kostium kąpielowy? Że grała na gitarze? Że mówiła z wiedeńskim akcentem?

- W niczym. To po prostu zmiana. Nie na lepsze, nie na gorsze. Na inne.

Francis pokręcił głową z politowaniem.

- Kiedyś miałeś lepszy gust – orzekł. – Pamiętasz Davida?

- Tego aktora?

- Tak... - rozmarzył się Francis.

Gilbert parsknął niewesołym śmiechem.

- Dlaczego tak przyczepiłeś się do mojej przeszłości? Owszem, pieprzyłem się z gwiazdką porno. Wydaje mi się jednak, że Antonio nie ma ochoty o tym słuchać.

Jednocześnie spojrzeli na Hiszpana. Spał z czerwoną kredka w zębach, już częściowo rozgryzioną.

- Antonio cię nie słucha – zauważył Francis, zupełnie niepotrzebnie.

- Więc po co ci to przedstawienie?

- Ależ po nic. Po prostu jestem ciekawy.

- Jesteś przede wszystkim irytujący.

- Też cię kocham.

- Pierdol się.

- Tu nie wypada... Odpowiedz.

- Nie było pytania, cepie...

- A, no tak. Dlaczego akurat David?

- Dlaczego David CO.

- No, dlaczego z nim byłeś.

- Bez konkretnego powodu... Po prostu mu się spodobałem.

Francis zachichotał.

- Ty jemu?

- Ta.

- Z ciekawości... który z was był dominujący?

- Zaraz cię trzepnę.

- No powiedz, no... Nie bądź taki.

- Jaki?

- Nie bądź sobą...

- Pier...

- Tak, tak, wiem. I już ci chyba wyjaśniłem, że aktualnie nie mogę.

Gilbert prychnął.

- A Natasza? – kontynuował Francis. – Była płaska jak deska. Dlaczego?...

Grała na skrzypcach, idioto.

- Późno się zrobiło – przerwał mu Gilbert. – Rod, kochanie, wstawaj. Wracamy.

Austriak mruknął coś przez sen, obrócił się na plecy, przeciągnął.

- Soś mówiłeź? – wymamrotał.

- Tak. Idziemy do pokoju. Francis musi przelecieć swoje towarzyszki. Przeszkadzamy mu.

- Ależ nie... - zaprotestował Francuz, choć bez większego uczucia. Pochylił się nad pulchną blondynką, zajrzał jej głęboko w oczy.

- Tak, tak. Idziemy, Rod. Ugh... pomóż mi wstać. Zaraz się wyjebię...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top