Fioletowa rozpacz
Roderich wstał i ruszył ku schodom. Wspiął się na nie.
I w sumie tyle mógł zrobić. Dokąd poszedł Gilbert? W lewo, prawo czy prosto?
Do którego pokoju wszedł?
Może jeszcze do żadnego... Taka przynajmniej była nadzieja.
Roderich skręcił w prawo. Szedł chwilę. Gdy znalazł się w małym saloniku wciśniętym obok korytarza, usłyszał szelest za plecami.
Odwrócił się.
- Bonjour, przyjacielu – przywitał się Francis. Stał oparty o ścianę saloniku, w dłoni miał czerwoną różę.
- Witaj – odparł Roderich. – Nie widziałeś Gilberta?
Francuz zaśmiał się nisko. Połaskotał się kwiatem w szyję.
- Nie ma go tu. Pije.
- Wiem, że pije. Powiesz mi, gdzie?
Francis ponownie się zaśmiał, podszedł do Rodericha. Blisko.
- Gdybym ci powiedział, poszedłbyś do niego – mruknął. – I zostawiłbyś mnie samego. A ja bardzo za tobą tęskniłem. Nie wypuszczę cię teraz.
Objął Rodericha w pasie, przysunął go do siebie.
- Zostaw mnie – powiedział Austriak zmęczonym głosem. Przyzwyczaił się do romantycznych nastrojów Francuza. Cały świat się do nich przyzwyczaił. – Muszę znaleźć Gilberta.
Spróbował się wyrwać, ale Francis mocno go trzymał.
- To może zrobimy tak... - szepnął Francis, zbliżając usta do jego ucha. – Pójdziesz ze mną na chwilę do sypialni, a potem powiem ci, gdzie jest twój przyjaciel.
Roderich wzdrygnął się.
- Nie będę z tobą spał – zaprotestował. Po tych wszystkich chwilach z Gilbertem (po chwilach, które były czysto przyjacielskie, lecz i tak wiele wniosły) nie potrafiłby zwyczajnie... Nie, nie potrafiłby. – Powiedz mi. Proszę.
Francis nie miał humoru odpuścić. Lewym ramieniem mocno przytrzymał Rodericha w pasie, prawą rękę przesunął wyżej i unieruchomił głowę Austriaka. Pchnął go na ścianę, naparł własnym ciałem, rozluźnił uścisk lewej ręki i skrępował nadgarstki ofiary.
Zachłanne usta wpiły się w wargi Rodericha, nie zważając na ich sztywność. Austriak miotał się, ale Francis był od niego silniejszy. Próbował krzyczeć. Bez słyszalnego skutku.
Nagle coś szarpnęło Francuzem, zrywając go z Rodericha. Austriak zachwiał się, ale mocne ramię w porę owinęło się wokół jego talii.
Mocne, ale delikatne.
Roderich stał naprzeciwko wściekłego Francisa. Mimo to – nie bał się. Bo Gilbert, równie zły, przytulał go do swojego boku. Stanowczo. Zaborczo.
Czule.
- Czy on sprawiał wrażenie, jakby chciał się z tobą pieprzyć?! – krzyknął Gilbert, mocniej zaciskając dłoń na boku Austriaka.
- Próbowałem go do tego przekonać! – odszczeknął Francis.
- A czy on chciał być przekonany!? – Gilbert nachylił się ku przeciwnikowi. Widząc iskry w jego oczach, Francis cofnął się mimowolnie.
Podniósł ręce w obronnym geście, już spokojniej. Uśmiechnął się pojednawczo.
- Dobrze, już dobrze. Gdybym wiedział, że masz coś przeciwko temu...
- On jest mój – przerwał mu Gilbert. – Zapamiętaj to. I trzymaj się od niego z daleka, bo wsadzę ci tą twoją różę w dupę.
- Twój? – zdziwił się Francis.
- Mój. A teraz spieprzaj.
Francus wycofał się posłusznie, za zakrętem zabrzmiały jego pospieszne kroki.
Gilbert stał nieruchomo przez następną sekundę. Tylko jego pierś drżała od tłumionej złości.
Potem bardzo, bardzo delikatnie odwrócił Rodericha ku sobie.
- W porządku? – spytał cicho. Wygładził płaszcz przyjaciela, pognieciony przez przyciskanie do ściany. – Zrobił ci krzywdę?
- Nie... - mruknął Roderich, nie podnosząc wzroku.
- Nie zrobił krzywdy czy nie jest w porządku? – dociekał Gilbert.
- Chyba... chyba oba.
Prusak westchnął z rozczuleniem. Objął Rodericha w pasie i ruszył ku drzwiom najbliższego pokoju. Nasłuchiwał. Potem zapukał. W końcu wszedł.
Sypialnia była mała, urządzona po turecku, z przepychem. Na środku stało duże łóżko.
Gilbert posadził na nim Austriaka, a sam uklęknął na podłodze. Spojrzał mu w oczy.
- Co się stało na korytarzu? – zapytał z troską. Cały promieniował zmartwieniem. I jakąś dziwną... żałością.
- Chciał zaciągnąć mnie do łóżka. Nic nowego – mruknął Roderich. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego było dla niego zbyt trudne.
- Chciałeś tego?
- Nie...
- No dobrze... Jak się czujesz?
Roderich odwrócił twarz, zebrał się w sobie. A raczej próbował.
- Rod... - szepnął Gilbert. A zrobił to tak czule, że Austriakowi łzy nabiegły do oczu. – Co się dzieje?
Roderich pokręcił głową.
- Nic... Tylko to, co zawsze... Poza tym ostatnio dziwnie się zachowujesz, a ja nie chcę być obiektem tak dużej litości...
Gilbert zmarszczył brwi. Potem zrozumiał, ale nie mógł zaprotestować, choć bardzo chciał. Rod nie mógł wiedzieć...
- To nie jest litość – wyszeptał, jakby mimo woli.
- W takim razie nie chcę wiedzieć, o co ci chodzi... - powiedział Austriak przez ściśnięte gardło.
Gilbert westchnął ciężko.
- Spójrz na mnie, Rod – poprosił.
Austriak jedynie bardziej opuścił głowę. Gilbert wyciągnął rękę, ujął jego podbródek i pokierował w taki sposób, by oczy Rodericha znalazły się na wprost jego oczu.
We fiolecie tonęła rozpacz.
Fiolet tonął w rozpaczy.
Gilbert z rozpaczliwą miłością tonął we fiolecie.
Podniósł się z kolan i mocno przytulił Rodericha, ciągnąc go za sobą w górę.
Stali nieruchomo, obejmując się. Wszystkie wcześniejsze nieporozumienia poszły w niepamięć. Liczyło się tylko ciepłe ciało przywierające do własnego, stęsknionego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top