Dzienniki pisane łzami i krwią
5 lipca
Postanowiłem to już wiele miesięcy temu, lecz wciąż się waham. Nie zrealizowałem celu do początku czerwca, jak sobie obiecałem, więc i tak zwlekałem zbyt długo. Nie mogę ciągnąć tego na siłę.
Przegrałem. Muszę się z tym pogodzić.
Czy będę żałował? Raczej nie będę miał kiedy. Nie sądzę też, by ktokolwiek przejął się moim zniknięciem.
Usuwam się w cień, by nie zawadzać.
I aby nie cierpieć.
6 lipca
Muszę to zrobić, muszę uwierzyć w sens tego przedsięwzięcia. Inaczej nie mam po co się zabijać.
Tak, chcę się zabić. A raczej nie chcę, lecz jednocześnie pragnę tego całą duszą. By już nie czuć tego ogromnego bólu.
By już nie tęsknić.
By już nie nienawidzić siebie za słabość.
7 lipca
Naszło mnie dziś zwątpienie, do którego nie mam prawa. Znalazłem nuty do utworu, który grałem podczas jednego z naszych najszczęśliwszych spotkań. Przypomniałem sobie, jak pięknie wtedy było. Jak pięknie znów mogłoby być.
Zapragnąłem żyć, aby mieć okazję na choć jeden taki moment w przyszłości.
Zapragnąłem dostać drugą szansę.
...na którą nie zasługuję.
Nie mogę się teraz wycofać. Nie teraz, gdy wszystko zostało przygotowane. Gdy wszystko zostało ustalone.
Nie teraz, gdy nie umiałbym znowu poradzić sobie z nadzieją.
8 lipca
Nie wytrzymam tego dłużej. W moim wnętrzu siedzi potwór i rozdziera mnie od środka. Z każdym oddechem czuję, jak zacieśnia sploty wokół moich płuc. Z każdym uderzeniem serca czuję, jak zęby węża wbijają się w delikatne ciało i niszczą wszystko, co jeszcze mi zostało.
Czujące serce.
Czujące serce, które stało się przyczyną mojej życiowej porażki.
Za każdym razem, gdy to sobie uświadamiam, dziękuję potworowi za karanie winowajcy, który zasłużył na wszystkie te męczarnie i jeszcze więcej.
Umieram. Nawet jeśli moje ciało jeszcze funkcjonuje, jestem martwy wewnątrz.
Oto kolejne z moich licznych kłamstw, którymi obdarzałem bliskich, a teraz zasypuję siebie. Wcale nie jestem martwy. Chciałbym być, lecz właśnie teraz, tuż przed śmiercią, zacząłem w pełni rozumieć życie. Zacząłem CZUĆ, że żyję.
Ciężko będzie mi podjąć ten jeden ostateczny krok, lecz znajdę motywację.
Muszę ją znaleźć, inaczej zamęczę się na śmierć. A nie chcę, by bliscy widzieli mnie w takim stanie.
9 lipca
Napisałem dziś listy, które schowałem w górnej szufladzie biurka. Zaadresowałem je kolejno do Elizabety, Gilberta, Ludwiga i Vasha. Proszę o przekazanie ich właściwym odbiorcom.
Gdyby z przyczyn, których nie mogę teraz przewidzieć, koperty zaginęły, umieszczam tu najważniejsze informacje:
- Proszę Vasha, by przejął cały mój majątek, wliczając w to nieruchomości, i rozporządził nimi według własnego uznania. Ufam, że nie będzie to dla Ciebie zbytnim ciężarem.
- Proszę Elizabetę, by wybaczyła mi wszystkie cierpienia, których doświadczyła z mojej ręki. Byłaś mi wspaniałą przyjaciółką, czego nigdy Ci nie zapomnę.
- Proszę Ludwiga, by włączył terytorium mojego państwa do Niemiec i zaopiekował się moimi rodakami. Traktuj ich tak, jakby w każdym Austriaku żyła cząstka mnie.
- Proszę Gilberta, by przeczytał zawartość wiśniowego notatnika, który znajdzie w najniższej szufladzie biurka. Przeczytaj, zrozum, zapomnij i nikomu nie mów.
Przepraszam Was wszystkich, że żegnam się listownie, lecz nie jestem w stanie spojrzeć żadnemu z Was w oczy. Rozważałem zorganizowanie ostatniej kolacji, ale doszedłem do wniosku, że jedynie próbowalibyście mnie powstrzymać, a ja muszę umrzeć, a ja nie mogę pozwolić, by cokolwiek zmieniło moje i tak chwiejne zdanie...
10 lipca
Czuję, że zbliża się mój czas. Ból jest nie do zniesienia. Nie mogę oddychać, nie mogę nawet mrugać, bo każde zwarcie powiek pulsuje mi w głowie niewyobrażalnym cierpieniem.
Każde zwarcie powiek przypomina mi, że nadal żyję, choć nie jestem tego godzien.
Nie zasługuję na to, by żyć.
Zawaliłem. Poniosłem klęskę wszędzie tam, gdzie było to możliwe. Nie oczekuję wybaczenia od świata, bo na nie też nie zasłużyłem. W przeszłości krzywdziłem wiele państw, zabierając ich ziemie i wykorzystując ludność. W teraźniejszości byłem niewiele lepszy – najpierw narzucałem się Elizabecie, potem szukałem pocieszenia u ludzi, a gdy już nikt mi nie pozostał, obraziłem się na świat jak dziecko i teraz oto żegnam się, zły na wszystkich za to, że nikt nie posiada magicznego daru telepatii, który chciałby spożytkować na zrozumienie mnie.
Tak, potrzebuję pomocy. Moja samotność jest nie do zniesienia. Wielu ludzi zna to uczucie, gdy nie ma się do kogo otworzyć ust, lecz niewielu wije się przez to z bólu każdej nocy. Niewielu jest tak żałosnymi, że nie potrafią sobie poradzić samemu.
Na początku dobrze mi się układało z Elizabetą, ale jakiś czas temu mnie zostawiła. Zraniłem ją, choć bardzo nie chciałem tego zrobić. Ludwig jest wspaniałym przyjacielem, lecz jako żołnierz nie rozumie potrzeb nieszczęśliwego artysty. Vash zajmuje się swoimi sprawami, zresztą już dawno się od siebie oddaliliśmy. Gilbert utrzymywał ze mną znajomość tylko po to, by móc bawić się moim kosztem.
Ludwig ma Feliciano. Elizabeta ma Feliksa. Vash ma Liechtenstein. Gilbert ma Ludwiga.
Tylko ja jestem sam.
Sam w tym zakichanym świecie, w którym nie umiem sobie poradzić.
Nie umiem sobie poradzić, bo jestem sam.
Duszę się w tej samotności. Nie potrafię z nią żyć. Właśnie dlatego odchodzę – bo nie mogę tu być sam. Bo boję się świata, w którym nikt na mnie nie czeka.
Bo nienawidzę rzeczywistości, w której nie ma nikogo przy moim boku.
11 lipca
Wyznaczyłem termin na jutro. Dłuższe zwlekanie nic nie zmieni. Mógłbym co najwyżej stracić resztki godności, na co nie mam ochoty. I tak umieram jako ludzki wrak.
Coś we mnie pękło. Postanowiłem po raz ostatni obejrzeć album ze zdjęciami z dawnych czasów. Gdybym tego nie uczynił, pewnie długo jeszcze bym się wahał.
Patrzyłem na uśmiechnięte twarze, na radosną gromadkę, z którą spędziłem tyle czasu. Patrzyłem na własną twarz, tak wesołą i beztroską. Pamiętałem okoliczności zrobienia każdej fotografii.
Bolało uświadomienie sobie, że to już minęło. Że minęło i nigdy nie powróci. Że nie ma prawa się powtórzyć.
Że wesołe uśmiechy pozostaną na ustach moich niegdysiejszych towarzyszy, a moje wargi już zawsze będą wykrzywiać się goryczą.
Lecz może zagościć na nich wieczny spokój. To jedyne, co mogę zrobić, by poprawić moją sytuację.
12 lipca
Przepraszam. Tak bardzo Was wszystkich przepraszam, tak bardzo żałuję, że to się dzieje... Płaczę, pisząc ten list. Dłonie mi drżą. Zabierałem się do tego kilka razy, lecz każdy kończył się kolejną utratą kontroli.
Boli. To tak cholernie boli. Zagryzam usta do krwi, ale jest to nic w porównaniu do burzy szalejącej w moim sercu.
Boję się. Boję się śmierci. Nie chcę tego robić, lecz już nie mogę się wycofać. Jedną z niewielu nadziei, które popychają mnie ku trumnie, jest wizja moich bliskich zebranych na pogrzebie.
Nareszcie nie byłbym sam, choćby tylko przez chwilę.
Może nawet Gilbert przestałby ze mnie kpić. Choćby na tę jedną chwilę.
Nie sądziłem, że tak trudno będzie mi się z Wami pożegnać. Kocham Was, mimo wszystko. Mimo tego, że mnie zostawiliście lub jestem wam zbyt obojętny, abyście się mną przejmowali. Kocham Was za wszystkie wspomnienia umieszczone w albumie. Za wszystkie uśmiechy. Za wszystkie złe słowa. Za wszystkie łzy i wszystkie chwile szczęścia.
Za to, że jesteście.
Lecz jednocześnie nienawidzę Was za to, że Was nie było. Że nie było wtedy, gdy tego potrzebowałem.
Wtedy, gdy upuszczałem sobie krew, by choć na chwilę zapomnieć o bólu.
Wtedy, gdy pisałem ten dziennik – nie ma w nim ani jednej strony, która nie wyrażałaby cierpienia.
Wtedy, gdy piłem na umór, bo nie mogłem ze sobą wytrzymać.
Nienawidzę Was za to, że nawet nie próbujecie powstrzymać mnie od dzisiejszego samobójstwa.
Za to, że nikogo z Was przy tym nie będzie.
Odchodzę. Zaraz po zakończeniu tego listu napiszę wiadomość do Gilberta. Obiecałem mu to kiedyś. Pewnie i tak zapomniał, bo był wtedy pijany, lecz dotrzymam słowa.
Odchodzę. Nie chcę tego robić, lecz nie mam innego wyjścia.
Proszę, byście wszyscy o mnie zapomnieli. Nie chcę zostawić po sobie pustego miejsca.
Zachowujcie się tak, jakbym nigdy nie istniał. Nie płaczcie po mnie.
Żyjcie w swoim zakichanym szczęściu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top