Dwa różne odreagowania

Gilbert poszedł na basen od razu po wyłączeniu samochodu. Widocznie wszystkie rzeczy potrzebne do pływania miał tam na stałe. Roderich podziękował mu za to w myślach i udał się do sypialni. Tam zdjął bluzę i odwinął bandaż z prawego przedramienia. Na lewym nie było już miejsca.

Wyjął żyletkę spod materaca. Usiadł na łóżku, oparł się o ścianę, położył bluzę na kolanach i zamknął oczy.

Czekał.

Ból przyszedł szybko; jego ciężkie kroki zaskrzypiały na nieskrzypiącej podłodze. Miał twarz Gilberta, lecz nim nie był. Jego oczy były czarne, włosy ciemnoczerwone.

Uśmiechał się upiornie.

~ No dalej, Rod, zrób to. Na co czekasz?

- Na moment, w którym nie będę mógł wytrzymać.

Ból usiadł za nim i objął go od tyłu. Tak, jak zrobił to Gilbert na drzewie.

Chłodna dłoń wsunęła żyletkę między jego palce, złapała go za nadgarstek, usztywniając go, i nakierowała ostrze na przedramię Rodericha.

Austriak się nie opierał. Był bierny. Po prostu poddawał się działaniom Bólu, który robił wszystko za niego.




Gilbert wszedł na basen szybkim krokiem. Zahaczył o szatnię tylko po to, by rozebrać się do naga i rzucić ubrania na podłogę. Nie założył kąpielówek ani czepka. Pobiegł na pływalnię i od razu wskoczył do wody.

Z rozpędu przepłynął dziesięć basenów. Ruch go uspokajał, pomagał rozładować energię. Gra mięśni działała jak kołysanka.

Wreszcie po paru minutach Gilbert wypłynął na powierzchnię, położył się na plecach i znieruchomiał, pozwalając, by woda go unosiła. Na suficie tańczyły refleksy księżycowego światła odbitego od powierzchni basenu. Wyglądały jak zorza polarna. Jego własna zorza polarna...

W środkowej Europie.

Gilbert poruszył rękami. Woda zachlupotała.

Nienawidzę tego...

Nie znosił uciekać. Zwłaszcza od Rodericha. Ale musiał to zrobić. Godzina spędzona w ciemnym samochodzie obok Rodericha nie zadziałała na niego zbyt dobrze. Przed wejściem na basen Gilbert dosłownie drżał od emocji. Podczas jazdy zaciskał dłonie na kierownicy tak mocno, że cudem jej nie wyrwał.

Teraz był spokojny. Spokojny, ale smutny.

- Kocham Cię, Rod – powiedział w pustkę.

Nikt mu nie odpowiedział. I nikt nigdy nie odpowie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top