Das Gebet
Roderich zasnął około godziny dziewiątej. Gilbert delikatnie ułożył go na poduszkach i przykrył kołdrą. Austriak musiał dużo spać, by jakoś zdobyć energię, którą większość ludzi ma ze zdrowych, regularnych posiłków. Gilbert już zaczął działać w tym kierunku, ale na rezultaty musi poczekać.
Nachylił się. Patrzył na przyjaciela, który w tym momencie wydawał się znacznie bardziej bezbronny niż zazwyczaj. A i tak nie grzeszył siłą.
Gdybyś tylko wiedział...
Ostrożnie pocałował Rodericha w czoło. Tak, jak zawsze robią matki na dobranoc.
Potem jak matka narysował w tym miejscu kciukiem krzyżyk.
Spojrzał na krzyż zdobiący ścianę. Zamknął oczy. Odmówił krótką modlitwę, modlitwę tak szczerą i silną, że nawet po jego wyjściu przesycała powietrze.
... Boże... Nie daj mu umrzeć, proszę. Pozwól mi mu pomóc. Chcę to zrobić i będę to robić niezależnie od tego, co się stanie... Pomóż mi. Czasami już nie wiem, jak działać. Jak się zachowywać. Proszę, by mi się udało. Proszę, bym mu pomógł, niezależnie od ceny. Nawet gdyby miało być nią moje życie.
Proszę, pozwól mi się dla niego poświęcić. Poza nim nie mam niczego i nikogo.
Roderich poruszył się niespokojnie w pościeli. Uchylił oczy, obrócił się. Wydawało mu się, że coś... że ktoś...
Nieważne. To był tylko sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top